Internetowe Archiwum KPN - strona glowna
najwazniejsze dokumenty kpn z l. 1979-1993
Leszek Moczulski
inne dokumenty
Historia KPN
procesy polityczne kierownictwa kpn
encyklopedia kpn
czytelnia prasy kpn
wspomnienia dzialaczy  kpn
najwazniejsze publikacje nt. kpn
historia marszow szlakiem I Kompanii Kadrowej w l. 1981-1990
forum bylych dzialaczy kpn
kontakt z administratorem

Leszek Moczulski

Lustracja

 

Piotr Plebanek - SB wobec Leszka Moczulskiego

 

Polemika Lewandowski - Kurkiewicz na histycy.pl

 

 

Mirosław Lewandowski, Refleksja po tekście Michała Kurkiewicza, 19 czerwca 2011


Czytając tekst Michała Kurkiewicza przypomniała mi się młodość i artykuły w „Trybunie Ludu” albo „Żołnierzu Wolności” na temat Leszka Moczulskiego i Konfederacji Polski Niepodległej.

Tekst Kurkiewicza trudno nazwać recenzją książki Plebanka. Nie interesują go w ogóle argumenty przedstawione w książce, gdyż w ogóle do nich się nie odnosi. Niewiele interesuje go sama książka, której poświęca niewiele uwagi.

Kurkiewicz krytykuje Plebanka za niechlujność... warszawskiego IPN. Kurkiewicz napisał: „Mało tego; autor opublikował te wszystkie dokumenty, niestety bardzo niechlujnie, bo są to skany nader słabej jakości, ledwo czytelne”.

A przecież skany publikowane w książce zostały wykonane przez IPN a ich czytelność została dodatkowo pogorszona przez umieszczenie na nich ogromniastych liter (dodajmy – zupełnie bezprawnie). Wina Piotra Plebanka polega jedynie na tym, że za skany te grzecznie zapłacił, a nie dysponując lepszymi – wykorzystał je w swojej książce. Mimo widocznych wysiłków redaktora książki ich czytelności nie dało się rzeczywiście wyraźnie poprawić. Jednak warto podkreślić, że wszystkie dokumenty opublikowane w książce są czytelne.

Jedyny zarzut merytoryczny, który potrafił sformułować Kurkiewicz w stosunku do Plebanka jest następujący: „Plebanek (...) dochodzi do wniosku, że dokumenty TW „Lecha” bezpieka spreparowała w latach 80 (...). Teoretycznie jest to możliwe, ale skąd Piotr Plebanek to wie, ani jak przebiegało jego wnioskowanie – tego już nie pisze”.

Tekst Plebanka, do którego odnosi się Kurkiewicz brzmi (s. 62) /1/: „Najprawdopodobniej teczki TW "Lech" powstały w latach osiemdziesiątych”.

Porównanie tych dwóch fragmentów wskazuje, że Plebanek nie tyle „wie” (jak napisał Kurkiewicz), lecz „przypuszcza” skąd wzięły się teczki „Lecha”. Cała zaś książka poświęcona jest temu, że w teczkach „Lecha” istnieje wiele nie dających się wytłumaczyć niekonsekwencji, odstępstw od zasad ewidencji tego typu materiałów (zarówno gdy idzie o teoretyczne zasady, jak i praktykę stosowana przez SB), a przede wszystkim – treść tych teczek w ogóle nie przystaje do realiów lat 1969–1977, ówczesnych kontaktów Moczulskiego, podejmowanych przez niego działań opozycyjnych itd., na co zwrócili uwagę na procesie lustracyjnym działacze opozycji współpracujący z Moczulskim przed rokiem 1977. Przypomnijmy, że Moczulski prowadził półjawną działalność opozycyjną od roku 1973 /2/, zaś wcześniej działał w tajnym nurcie niepodległościowym /3/. Nie ma też w tych teczkach SB żadnego jednoznacznego dowodu na to, że Leszek Moczulski rzeczywiście był TW "Lechem" i bez zeznań b. esbeków, którym sady kolejnych instancji dały wiarę, nie dałoby się na podstawie samych tych papierów uznać Moczulskiego za byłego tajnego współpracownika /4/. Te słabości materiału ubeckiego Plebanek omawia na kilkudziesięciu stronach swojej książki, dołączając obszerny wybór dokumentów SB, nie tylko z teczki „Lecha”, ale także z innych teczek. Po czym Kurkiewicz stawia zarzut, że nie wiadomo „jak przebiegało jego [Plebanka – ML] wnioskowanie”. Nie tylko ręce opadają, gdy czyta się takie „argumenty” Kurkiewicza.

I na tych dwóch zarzutach (dotyczących słabej czytelności skanów oraz rzekomego braku wyjaśnienia swej „wiedzy” przez Plebanka) kończy się ta część tekstu, którą – z dużą wyrozumiałością – można by nazwać recenzją.

Reszta (czyli jakieś 90% tekstu), to jakieś strzępy zdań wyrwane z teczki „Lecha” (ale bez krytycznej analizy tego materiału i bez jakiegokolwiek odniesienia się do licznych argumentów Piotra Plebanka zawartych w jego książce) oraz odwołanie się do książki dr Krzysztofa Persaka. Jest to książka, która nie dotyczyła Leszka Moczulskiego i nie dotyczyła okresu, którym zajmuje się Plebanek. W tej książce autor ustalił podobno autorstwo artykułu prasowego opublikowanego 55 lat temu i podpisanego „Jerzy Wiatr”. Podobno „Jerzym Wiatrem” był Leszek Moczulski a sam artykuł podobno bronił dobrego imienia funkcjonariuszy UB niskiego szczebla. Sadząc po tym, że z 6 akapitów „recenzji” Kurkiewicza akapit poświęcony książce Persaka jest najobszerniejszy, to - zdaniem Kurkiewicza - ustalenia Persaka są koronnym dowodem, obalającym tezy Plebanka. Kurkiewicz cytuje też donos na… Moczulskiego, w którym mowa jest o tym, że Moczulski rzekomo „przyczynił się do gruntownej zmiany profilu materiałów historycznych Stolicy, eliminując znacznie natłok materiałów gloryfikujących AK (co konsekwentnie czynił jego poprzednik – Bartoszewski) wprowadzając na to miejsce przede wszystkim popularyzację z wojny 1939 r., GL i AL oraz tradycji rewolucyjnych i robotniczych Warszawy…” Tymczasem wystarczy wziąć do ręki zakurzone roczniki „Stolicy”, aby przekonać się, że to, co zacytował Kurkiewicz, to po prostu nieprawda /5/.

Wszystko to pozwala Kurkiewiczowi zakończyć swój tekst filozoficznym spostrzeżeniem, że „w PRL było wielu chwalców czy współpracowników reżimu, którzy później zostali działaczami opozycji i jako tacy podlegali najróżniejszym represjom”.

Oczywiście nikt nie może zakazać Kurkiewiczowi wyznawać wiary w to, że człowiek, który w 1979 „rzucił Moskwie otwarte wyzwanie” (określenie Janusza Kurtyki na sesji w Krakowie w 2008 r., w związku z jubileuszem KPN /6/) i który następnie spędził w PRL-owskich więzieniach ponad 6 lat, że ten człowiek był wcześniej „współpracownikiem reżimu” i jego „chwalcą”. Z pewnością życiowe doświadczenie Kurkiewicza pozwala mu uznać taką gwałtowną zmianę drogi życiowej za wysoce prawdopodobny z punktu widzenia psychologii. Zdaniem Kurkiewicza można tak po prostu z dnia na dzień przestać być agentem bezpieki i przeobrazić się w jej śmiertelnego wroga. Wroga, którego zamknięcia domagał się w 1980 r. sam Breżniew w rozmowach z Kanią /7/.

Nie można też Kurkiewiczowi nakazać, aby usiłował konfrontować tę swoją wiarę w nikczemność Moczulskiego z faktami. Nie można go zmusić, aby próbował odnieść się do argumentów Plebanka, albo sam próbował przeanalizować materiały zawarte w teczkach „Lecha” i skonfrontował je z innymi źródłami. Nie można go nawet zmusić, aby przeczytał publikacje Moczulskiego w archiwalnych numerach „Stolicy”. Jeżeli Kurkiewicz jest głęboko przekonany, że materiały SB to krynica prawdy, która – w przeciwieństwie do innych historycznych źródeł – nie wymaga krytycznej analizy i która winna być przyjmowana za dogmat, to jest to jego decyzja, jego wybór i jego prawo.

Przypisy:

/1/ Piotr Plebanek, SB wobec Leszka Moczulskiego w latach 1969–1977, Warszawa 2010.

/2/ Za początek tej działalności należałoby uznać jego wykład wygłoszony wobec kilkudziesięciu osób 11 listopada 1973 r. w domu Restytuta Staniewicza w Poznaniu; fragmenty tego wykłady opublikowaliśmy z Maciejem Gawlikowskim w książce Prześladowani, wyszydzani, zapomniani. Niepokonani... ROPCiO i KPN w Krakowie 1977–1981, Kraków 2009. Całość tego tekstu spisana z taśmy magnetofonowej

/3/ W istnienie nurtu niepodległościowego powątpiewa np. Grzegorz Waligóra w swej monografii ROPCiO, Warszawa 2006. Jednak Waligóra nie zebrał chyba dokładnej relacji od uczestnika nn i członka Konwentu Restytuta Staniewicza, który jednoznacznie potwierdza istnienie tej zakonspirowanej struktury, zob. fragmenty relacji Restuta Staniewicza odebranej w sierpniu 2002 roku i opublikowanej na Forum POLONUS, poświęconemu upamiętnieniu Konfederacji Polski Niepodległej.

/4/ Zastrzeżenia Plebanka potwierdziło orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu z kwietnia tego roku, w którym napisano, że proces lustracyjny Leszka Moczulskiego naruszył jego prawo do obrony.

/5/ Oto tytuły artykułów Leszka Moczulskiego opublikowanych w „Stolicy” w roku 1968 (swego czasu popularny był, rozsiewany przez SB i jej agentów argument, że Moczulski w 1968 publikował w „Stolicy” antysemickie teksty): „Generał hrabia Kielmansegg. Kroniki niemieckie” (nr 1), „Plan powstania Jarosława Dąbrowskiego: (nr 2), „800.000” [W latach 1939–1945 zginęło w Warszawie 800 do 850 tys. jej mieszkańców, m.in. w egzekucjach oraz w wyniku zagłady getta] (nr 3), „”Z otwartych szkatuł” [Milczenie Zachodu wobec zagłady Żydów w czasie II wojny światowej] (nr 4), „PRL a odbudowa stolicy – rok 1945” (nr 5), „Warszawskie oddziały partyzanckie” [Przed 105 laty] (nr 6-7), „Losy warszawskiego getta” (nr 16), „Tradycje walki” [Pierwsze warszawskie maje: 1890, 1905-1907, 1926] (nr 18), „Hołdy pruskie w Warszawie” (nr 19), „Droga generała Śmigłego do władzy. Z ostatnich lat II Rzeczypospolitej” (nr 27), „Pałac w Radziejowicach. Anno 23 ab urbe condita? Po radziejowickim spotkaniu [Spotkanie varsavianistów w Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach] (nr 28), „Rzecz o perspektywie. Na marginesie najnowszej książki Zbigniewa Załuskiego [Recenzja książki Z.Z. „Czterdziesty czwarty” (o 1944 roku w Polsce)] (nr 29), „Zbrodnie na ludności Warszawy” [Sierpień i wrzesień 1944] (nr 31), „AK i AL na barykadach Woli (nr 21), „Epos 28 dni. Obrona stolicy we wrześniu 1939 (nr 35), „Epos 28 dni. Oblężenie Warszawy (nr 36), „Epos 28 dni. Szturm generalny Warszawy i kapitulacja miasta (nr 37), „Krwawa jesień 1943” [Terror w Polsce] (nr 37), „Kronika Warszawy 1939-1945” (nr 39), „Kronika Warszawy 1939-1945” [dokończenie] (nr 40), „31 dni,kiedy wracała niepodległość” {Październik, listopad 1918] (nr 45), „Śmigły Rydz w walce o władzę. Z ostatnich lat II Rzeczypospolitej” (nr 50-51), „Strzały na Marszałkowskiej” [Zamach na Buerckla 7 września 1943] (nr 52).

/6/ Treść wystąpienia Prezesa IPN dr hab. Janusza Kurtyki 29 września 2008 r. w Krakowie spisana z nagrania dźwiękowego zostanie opublikowane w jednym z kolejnych tomów książki Mirosława Lewandowskiego i Macieja Gawlikowskiego, Prześladowani, wyszydzani, zapomniani... Niepokonani. ROPCiO i KPN w Krakowie 1977–1989. Publikacje pierwszej części drugiego tomu (rok 1982) planowana jest na jesień br.

/7/ Tajne dokumenty Biura Politycznego PZPR a Solidarność 1980–1981, opr. Z. Włodek, Londyn 1992 oraz Witalij Pawłow, Byłem rezydentem KGB, Warszawa 1994.

***

Michał Kurkiewicz, O Leszku Moczulskim - spokojnie, 27 lipca 2011


"[…] fakty teoriom bowiem przeczą, a to jest karygodną rzeczą".
Janusz Szpotański

Jestem nieco zdumiony, że to nie autor pracy „SB wobec Leszka Moczulskiego w latach 1969-1977” odpowiada na moją recenzję („Chroń mnie Panie od takich przyjaciół…”, www.historycy.pl). Tym bardziej, że Piotr Plebanek zamieścił ją w całości na pewnym forum internetowym i opatrzył komentarzem: „Pierwsza b. krytyczna recenzja mojej książki. Być może powiecie, że nie warto tego zamieszczać, bo jest obraźliwe... a ja chciałbym jeszcze raz zwrócić uwagę na argumentację olszewików. Niech piszą jak najwięcej!”. Dlaczego Plebanek uważa, że jestem „olszewikiem” i co to w ogóle dzisiaj znaczy? Szczęśliwie nigdy nie należałem do żadnej partii i nie mam w związku z tym mentalnych kłopotów ze światem polityki.

Mój polemista Mirosław Lewandowski broni np. marnych skanów papierów bezpieki, zamieszczonych w książce Plebanka, pisząc, że autor takie dostał w IPN-ie. Zgoda, tylko że istnieją zasady publikacji źródeł historycznych, które Plebanek – jako absolwent Instytutu Historycznego UW – powinien znać. Dokumenty się przepisuje, opatruje przypisami itd. Bo przecież nie śmiem podejrzewać, że autora rozzłościło to, iż dokumenty przeczą jego spekulatywnej teorii, więc specjalnie opublikował je tak, żeby były nieczytelne.

W ogóle polemika z Lewandowskim jest dość trudna z tej racji, że przeszłość Leszka Moczulskiego jest dla niego kwestią wiary i jako taka nie może być przedmiotem weryfikacji naukowej, sądowej ani żadnej innej. Lewandowski nie chce przyjąć do wiadomości, że Moczulski został w 1969 r. pozyskany do współpracy przez bezpiekę jako TW „Lech”, a przedtem przez wiele lat był usłużnym wobec władzy publicystą.

Lewandowski zarzuca mi np, że insynuuję Moczulskiemu autorstwo tekstu „O ludziach z UB – spokojnie”. I tu mój polemista myli się głęboko. To nie tak, że Leszek Moczulski „podobno” był autorem tego tekstu tylko on nim po prostu był! Moczulski przyznał się do autorstwa tego specyficznego tekstu. (por. K. Persak, Sprawa Henryka Hollanda, Warszawa 2006, s. 116)

Tekst Leszka Moczulskiego „O ludziach z UB – spokojnie” z końca 1956 r., podpisany pseudonimem „Jerzy Wiatr”, zawiera takie smaczne fragmenty: „…W imię czego dzieje się krzywda wielu uczciwym, oddanym bez reszty partii i socjalizmowi ludziom? (…) Jeszcze przed likwidacją Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zaczął się wśród pracowników BP oddolny proces odnowy. (…) Widać to było najlepiej w dniach października, kiedy to aparat bezpieczeństwa jak mur stanął po stronie żądań narodu [sic!] (…) pod presją ogółu pracowników w ostatnich tygodniach wiele osób z kierownictwa bezpieczeństwa publicznego zostało zmuszonych do ustąpienia. Trzeba oddzielić ziarno od plewy. …” (por. S. Marat, J. Snopkiewicz, Ludzie bezpieki, Warszawa 1990, ss. 262-263)

Kolejny przykład zaangażowanej publicystyki Moczulskiego z tego czasu dotyczy głośnej sprawy porwania Bohdana Piaseckiego, syna Bolesława szefa PAX-u. Chłopak został uprowadzony 22 stycznia 1957 r. (i najpewniej tego dnia zamordowany, zwłoki odnaleziono 8 grudnia 1958 r.). Motywy i sprawcy są nieznani: mówiono, że to Żydzi, albo że bezpieka lub że to dintojra w ramach aparatu władzy. W każdym razie organy śledcze i sądownicze nie paliły się do badania tej sprawy, bezpieka od czasu do czasu do niej wracała, żeby przesłuchiwać ludzi w tych sprawach, które jej były aktualnie potrzebne.

Reportaż Leszka Moczulskiego, Zdzisława Szałkiewicza i Jerzego Woydyłły pt. „Zagadka cichej uliczki”, datowany 31 stycznia 1957, ukazał się w piśmie „Dookoła świata” 10 lutego 1957 r. Tekst jest mocno insynuacyjny, wynika z niego, że 16-letni Bohdan Piasecki porwał się sam, a najpewniej jacyś jego bliscy znajomi lub rodzina przeszmuglowali go za granicę. Cytuję ze wstępu do tekstu: „Po Warszawie krążą plotki, iż przed trzema laty, Bohdan miał w poszukiwaniu przygód próbować ucieczki na szwedzkim statku zagranicę.” Kolejny cytat: ”Dlaczego [porywacze] żądali dolarów? Czyżby chcieli uciec zagranicę? Jeżeli tak to dlaczego podali tak niską (jak na stosunki zagraniczne) sumę?”. I wreszcie na zakończenie tekstu: „Gdzie jest Bohdan Piasecki? W Warszawie, poza Warszawą, zagranicą?”

Skoro nie znamy sprawców, ani motywów zbrodni, to i nie jesteśmy w stanie stwierdzić komu dokładnie zależało na produkowaniu takich manipulacji medialnych. Z pewnością jednak ludzie ci stali po ciemnej stronie Mocy w warunkach PRL-u Anno Domini 1957.

Gdy powstawał KOR Jacek Kuroń kojarzył Moczulskiego właśnie jako autora propagandowych broszur. Jak wspominał: „W tym czasie u Wojtka [Ziembińskiego] spotkałem po raz pierwszy w życiu Leszka Moczulskiego. Dotąd kojarzył mi się tylko z antyamerykańskimi i antyniemieckimi broszurkami oraz publicystyką w Stolicy, więc słusznie czy nie, z moczarowską frakcją w PZPR” (J. Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1990, s. 357)

Skojarzenie nader trafne, czego dowodzi antyniemiecka broszurka „Szpony czarnego orła” autorstwa Moczulskiego, wydana w 1969 r. w Wydawnictwie MON w nakładzie 60 tys. egzemplarzy. Książeczka nie wiedzieć czemu wyszła w serii „Sensacje 20. wieku”, bo jest nudna i sztampowa. Oczywiście powiela wszystkie kalki pojęciowe tego czasu, streszcza to, co o NRF, USA i NATO mówił Władysław Gomułka i co w swoich wstępniakach pisała „Trybuna Ludu”. Jedynie dialogi generałów Bundeswehry były nieco żywsze, pewnie zresztą w całości zmyślone.

Jan Józef Lipski również wspominał o dystansie KOR-owców wobec Moczulskiego, którego powodem były nie tylko wcześniejsze dokonania publicystyczne tego ostatniego: „To wszystko nie stwarzało właściwej atmosfery do rozmów, tym bardziej, że sam Moczulski utrudniał, zapewne, mimo woli, jej polepszenie, opowiadając członkom KOR-u dziwne historie o propozycjach otrzymanych w KC PZPR – oczywiście odrzuconych przez niego – powołania równoległej do KOR-u, konkurencyjnej organizacji.” (J. J. Lipski, Komitet Obrony Robotników. Komitet Samoobrony Społecznej, Gliwice 1988, s. 103). Nawiasem mówiąc, świadectwo Lipskiego współgra mi z „Memoriałem” Leszka Moczulskiego z 21 grudnia 1976 r. o sytuacji w kraju, który autor przekazał bezpiece, a który Plebanek zamieścił w swojej książce.

Reasumując, wszystko wskazuje na to, że pozytywny przełom w biografii politycznej Leszka Moczulskiego nastąpił w II połowie lat 70. Przedtem było bardzo różnie.

***

Mirosław Lewandowski, O Leszku Moczulskim przed 1977 r. - raz jeszcze, 12 sierpnia 2011


Z dyskusji o książce Piotra Plebanka, która dotyczyła rzekomej współpracy Leszka Moczulskiego z SB w latach 1969-1977, Michał Kurkiewicz przeszedł płynnie do dyskusji na temat postawy politycznej Moczulskiego przed podjęciem jawnej działalności opozycyjnej w 1977 r. Niech i tak będzie.

W najnowszym teście Michała Kurkiewicza mamy pięć nowych dowodów "nikczemności" Moczulskiego w omawianym okresie: dwa teksty Moczulskiego z 1957 r., jego książka z 1970 r. oraz dwie opinie byłych działaczy KSS KOR: Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego opublikowane, odpowiednio, w latach 1988 i 1990. Rozważmy te dowody po kolei...

*

W tekście „Chroń mnie Panie od takich przyjaciół”, Kurkiewicz napisał, że Moczulski opublikował w ostatnim numerze „Walki Młodych” z 1956 roku tekst pod pseudonimem Jerzy Wiatr (!).

Sięgnijmy więc do książki Krzysztofa Persaka, na którą powołuje się Michał Kurkiewicz /1/. Z obszernego przypisu na s. 116 możemy się dowiedzieć, że „Jerzy Wiatr” to był pseudonim, pod jakim publikował Zbigniew Witrowy a nie Leszek Moczulski /2/.

W tekście „O Leszku Moczulskim – spokojnie” Kurkiewicz napisał: Lewandowski zarzuca mi np, że insynuuję Moczulskiemu autorstwo tekstu „O ludziach z UB – spokojnie”. I tu mój polemista myli się głęboko. To nie tak, że Leszek Moczulski „podobno” był autorem tego tekstu tylko on nim po prostu był! Moczulski przyznał się do autorstwa tego specyficznego tekstu.

Kurkiewicz nie podał jednak, w jakich okolicznościach Leszek Moczulski „przyznał się” do napisania owego tekstu. Persak podaje, Moczulski – jak później zeznał – napisał nawet na prośbę Witrowego artykuł o krzywdzie wyrzucanych z pracy funkcjonariuszy UB, który ten opublikował w dwutygodniku „Walka Młodych” pod pseudonimem Jerzy Wiatr /3/. Z omawianej tu książki wynika, że Persak nie konfrontował treści tych zeznań z samym Moczulskim ani z żadnym innym źródłem. Sformułował za to swoje twierdzenia o autorstwie omawianego tu tekstu /4/, wyłącznie na podstawie esbeckich zapisków zeznań Moczulskiego. Nie wiadomo też nic o tym, aby Kurkiewicz zapytał choć Moczulskiego o tę sprawę. Jedyną podstawą tak poważnego zarzutu są notatki z przesłuchań przebywającego w areszcie śledczym podejrzanego, który stał pod zarzutem przestępstwa zagrożonego karą 10 lat więzienia! Tę metodę, tak bardzo krytykowaną np. w związku z publikacjami Jana Tomasza Grossa /5/, stosują – przynajmniej wobec Moczulskiego - zarówno Krzysztof Persak, jak i Michał Kurkiewicz. „Po co pytać dziś o autorstwo tego tekstu Leszka Moczulskiego, skoro zrobiła to za nas lepiej SB w 1957?” Czy któryś z tych historyków odważyłby się oceniać np. żołnierzy Armii Krajowej na podstawie zeznań, jakie składali na swój temat w ubeckim śledztwie? Ocenę rzetelności takiego postępowania pozostawiam Czytelnikom.

Tekst „Zagadka cichej uliczki” z 1957 r., którego Moczulski był jednym z trzech współautorów, był już nieraz przywoływany przez różnych dziennikarzy czy historyków i nigdy nie słyszałem, aby ktoś uznawał, że jest dla autorów kompromitujący. Kurkiewicz stanowczo zapewnia, że ten tekst był w interesie ludzi, którzy porwali syna Bohdana Piaseckiego: Skoro nie znamy sprawców, ani motywów zbrodni, to i nie jesteśmy w stanie stwierdzić komu dokładnie zależało na produkowaniu takich manipulacji medialnych. Z pewnością jednak ludzie ci stali po ciemnej stronie Mocy w warunkach PRL-u Anno Domini 1957. Moim zdaniem to nietrafna opinia. W interesie tych, którzy porwali Bohdana Piaseckiego nie leżało wcale, aby temat porwania wałkować w prasie i publicznie zastanawiać się, kto mógłby być sprawcą, zwłaszcza jeżeli byli to funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa (jak głosi najbardziej - moim zdaniem - prawdopodobna hipoteza). Jeżeli Kurkiewicz coś wie na temat związków Moczulskiego z osobami, które porwały i zamordowały syna Piaseckiego, to powinien koniecznie to opisać, gdyż nie przystoi posługiwać się insynuacjami.

Dla oceny działalności i postawy Moczulskiego w tym czasie, jego dziennikarskie juwenilia są moim zdaniem mało istotne. Postawę tę lepiej charakteryzuje fakt, że akurat w 1957 r. Moczulski trafił na pół roku do więzienia, będąc pierwszym po Październiku więźniem politycznym w PRL. Zarzut dotyczył naruszenia przepisów o tajemnicy państwowej i szkalowania władz PRL w prasie zagranicznej. Ostatecznie został uniewinniony przez sąd, w składzie którego zasiadał sędzia Mieczysław Szerer - późniejszy współpracownik KOR /6/.

*

Kurkiewicz powołuje się na książkę Jacka Kuronia „Wina i wiara”. Kuroń opisuje w niej gwałtowną dyskusję, do jakiej doszło między nim a Moczulskim w czasie ich pierwszego spotkania na imieninach u Wojciecha Ziembińskiego w 1976 r. Dziś wiemy, że obaj byli już względem siebie uprzedzeni.

Moczulski podejrzewał w tym czasie (druga połowa lat 70.) Kuronia o kontakty z PZPR i dążenie do wspólnego zablokowania powstania orientacji niepodległościowej /7/ w rodzącym się ruchu opozycyjnym.

Kuroń uważał z kolei Moczulskiego za powiązanego z „partyzantami” /8/. Ponieważ „partyzanci” odegrali kluczową rolę w exodusie osób narodowości żydowskiej z PRL w 1968 r. i w latach następnych, więc skojarzenie „Moczulski - Moczar” powodowało u Kuronia głęboką i zupełnie dziś zrozumiałą niechęć do Moczulskiego.

Skąd wzięło się u Kuronia to skojarzenie? Otóż po ukazaniu się najbardziej znanej książki Leszka Moczulskiego (spośród wydanych oficjalnie w PRL) czyli „Wojny Polskiej”, w paryskiej „Kulturze” ukazał się tekst Józefa Lewandowskiego /9/, byłego pułkownika lWP i byłego wykładowcy w Wojskowej Akademii Politycznej, który po 1968 r. znalazł się w Szwecji. W tekście tym czytamy: Samej pracy nie czytałem a recenzja [Pawła Zaremby w RWE – ML] zdaje się logicznie zbudowana. Przypuszczam, że książka usprawiedliwia sąd Zaremby o gorącym patriotyzmie, inspirującym książkę Moczulskiego. Jednakże prawdy polskie są, niestety, zawsze dość powikłane a Moczulski jest dla mnie przykładem takich powikłań. Moczulski w latach sześćdziesiątych był filarem równie patriotycznego (w formie) jak i antypatriotycznego (w treści) tygodnika „Stolica”. Tygodnik ten, spełniający dość istotną rolę w kalkulacjach Moczara, miał pozyskać dla „obozu partyzantów” grupy co naiwniejszych, niepogodzonych z Polską Ludową. Było to w okresie, gdy na inspirowanych zebraniach publicznych gen. Rómmel potrząsał prawicą Zbigniewa Załuskiego z okrzykiem: Panie pułkowniku, Pan jest dobrym Polakiem! Moczulski w tym czasie odegrał dość istotną rolę, jako atakujący za „niepatriotyczność” czołowych przedstawicieli polskiej liberalnej, czy też rewizjonistycznej inteligencji. Kto chce, znajdzie jego ówczesne artykuły, mnie się grzebać nie chce. Przypomina mi się tylko obrazek, gdy Moczulski wraz z grupą kilkunastu dość podejrzanie wyglądających panów organizował „patriotyczną” manifestację przeciwko Mrożkowi na przedstawieniu „Śmierci porucznika” w Warszawie.

Powody, dla których ci, którzy krytykowali sztukę Mrożka (jak Moczulski) sami zasługiwali na krytykę, najlepiej wyjaśnił Lesław Maleszka /10/: Zaryzykuję pewną metaforę: gdy młodzi szturmowali bramy teatru, by oklaskiwać "Śmierć porucznika" Sławomira Mrożka, starsi często zaczytywali się w książkach Zbigniewa Załuskiego. Komedia Mrożka jest obrazoburczą kpiną z narodowego frazesu (...). Jako sztuka polityczna (…) szydziła z patriotyczno-militarystycznej sztampy, po którą pełnymi garściami sięgała partyjna propaganda (...). Akowcy czytali ową komedię jako kolejny nihilistyczny atak na święte tradycje walk o niepodległość. Ich uwagę zajmowały książki Załuskiego: "Siedem polskich grzechów głównych", "Czterdziesty czwarty". Nie szło tylko o ciepłe słowa autora pod adresem żołnierzy AK - także o swoistą rehabilitację Polski przedwrześniowej (...). Młodzi odczytywali książki Załuskiego bezbłędnie - jako nowy, wyjątkowo przewrotny pomysł na legitymizację państwa totalitarnego. Stąd brał się ich opór przeciw "kultowi munduru", któremu przeciwstawiali prawa jednostki i odwagę cywilną (…). Nie chcę twierdzić, że Załuski stał się wyrocznią dla całej generacji akowskiej (...). Środowisko "Znaku" (...) odważnie protestowało w Sejmie przeciw pogromowi studentów w Marcu '68. Jednak w owym czasie z ust doprawdy wielu osób starszego pokolenia można było usłyszeć, że protest studencki jest prowokacją, w której chodzi li tylko o porachunki między zwaśnionymi frakcjami partyjnymi (…). W 1968 r. nie brakowało ludzi, którzy otwarcie dystansowali się wobec buntu studenckiego, uznawszy go za "awanturę w rodzinie", tak jak po 1976 r. można było usłyszeć, że za akcją pomocy dla robotników z Radomia organizowaną przez KOR stoi "frakcja Rakowskiego". Jak widać szkoła myślenia, którą reprezentował Józef Lewandowski, i która odcisnęła silne piętno na sposobie myślenia wielu uczestników KOR, jest i dzisiaj w Polsce żywa. To właśnie z tych pozycji szedł atak na Moczulskiego za rzekomy „moczaryzm”. Nie ma tu miejsca na szersze omówienie tego zagadnienia, ale warto zaznaczyć, z jakiego arsenału czerpie swe argumenty przeciwko Leszkowi Moczulskiemu Michał Kurkiewicz.

Aby przekonać się o absurdalności oskarżeń Leszka Moczulskiego o udział w antysemickiej, moczarowskiej kampanii w 1968 r. najlepiej wziąć do ręki rocznik „Stolicy” z tego roku i zapoznać się z treścią artykułów Moczulskiego. Oto początek artykułu na temat warszawskiego getta, zawierający potępienie rasizmu, którego formą jest przecież antysemityzm: Rasizm, a więc przekonanie o rzekomej nierównej wartości ras ludzkich, był jednym z fundamentów ideologii hitleryzmu. Bezpośrednią jego konsekwencją była — jakże użyteczna dla ekspansjonistycznej polityki niemieckiej — koncepcja „herrenvolku", „narodu wybranego", jakoby predestynowanego do rozstrzygania o życiu i śmierci innych, „niższych" ras i narodów. W myśl tych obłędnych idei do „ras niższych" hitlerowcy zaliczyli m. in. Słowian, którzy mieli stać się niewolnikami „Wielkiej Rzeszy", planowo eksploatowanymi i stopniowo trzebionymi aż do całkowitej w przyszłości zagłady. „Naród panów" dokonać też miał eksterminacji Żydów — tj., według specyficznej terminologii niemieckiej, „ostatecznego rozwiązania (Endloesung) kwestii żydowskiej”. Dalej następuje wstrząsający opis heroicznej walki i zagłady getta /11/. Czy taki tekst opublikowany w 1968 r. kilka tygodni po „wydarzeniach marcowych” mógł wyjść spod pióra „moczarowca”?

Dlaczego więc Kuroń i inni uczestnicy KOR nie sprawdzili w bibliotece zasadności posądzeń Moczulskiego o „moczaryzm”? To pytanie równie dobrze można postawić także niektórym dzisiejszym historykom. Wtedy, w czasach PRL, powody były różne: zaufanie do ludzi z bliskiego korowcom środowiska pomarcowej emigracji, ale także celowe działania dezintegracyjne agentów SB, utwierdzających uczestników KOR w zasadności oskarżeń pod adresem Moczulskiego. Dziś mamy już dowody na celowe działania SB w tym zakresie /12/.

Należy jednak oddać Jackowi Kuroniowi sprawiedliwość, i podkreślić, że później zweryfikował swoją opinię z 1976 r. na temat publicystyki Leszka Moczulskiego w „Stolicy”. Niestety tego fragmentu książki lidera KOR Michał Kurkiewicz już nie zacytował. Oto dalszy fragment „Wiary i winy” (pominięty przez Kurkiewicza): W ramach propagandowej ofensywy partyzanckiej zwłaszcza w marcu 1968 r. i później pojawiły się szanse podnoszenia różnych ważnych dla Polaków spraw, głównie związanych z tradycją Armii Krajowej i w ogóle państwa podziemnego. Zapewne byli i autorzy, którzy z tego w najlepszej intencji korzystali. Może można ich traktować jako formację, a na pewno trzeba odróżniać od partyzantów – czego wówczas wiedzieć nie mogłem. Pozostaje jednak otwartym pytanie: kto kogo w tym wypadku wykorzystywał, oni partyjną sotnię, czy odwrotnie? Być może pewne wypowiedziane wówczas prawdy weszły w świadomość społeczną i w praktykę cenzury, rozszerzając margines wolności. Zarazem jednak przy tej okazji w tych samych pismach i podobnych artykułach przemycano kłamstwa najgorsze, bo siejące narodową nienawiść /13/. Kuroń pozostał więc krytyczny wobec historycznych publikacji Moczulskiego w „Stolicy”, jednak wbrew temu, co twierdził Kurkiewicz, nie postrzegał ich jako partyjnej propagandy, lecz jako grę. Kuroń przyznawał, że ta gra („być może”) poszerzała margines wolności i utrwalała w świadomości społecznej ważne wartości, ale pytał o cenę, którą Moczulski i jemu podobni musieli zapłacić za prowadzenie tej gry. Pytanie to pozostaje aktualne także i dzisiaj. Ale przecież pytanie o cenę dotyczy wszystkich osób, prowadzących działalność polityczną. Ci, którzy czasy PRL spędzili przed telewizorem z kotem na kolanach, wprawdzie nie mieli okazji płacić żadnej ceny, lecz to przecież nie oni są Ojcami naszej Niepodległości.

*

a dokładniejsze omówienie zasługuje książka Leszka Moczulskiego z roku 1970/14/. Mój Polemista zapewnia, że publikacja ta powiela wszystkie kalki pojęciowe tego czasu, streszcza to, co o NRF, USA i NATO mówił Władysław Gomułka i co w swoich wstępniakach pisała Trybuna Ludu. Otóż, na taką ocenę tej książki nie ma zgody!

Moczulski kilka lat wcześnie wydał poważną publikację naukową dotyczącą historii pruskiej armii /15/. Wydane w ramach sensacji XX wieku „Szpony czarnego orła” to z jednej strony przerobiony fragment tamtej publikacji, ograniczony do okresu po II wojnie światowej i wzbogacony o elementy sensacyjnej fabuły jak dialogi czy szczegółowe, wymyślone opisy konkretnych wydarzeń (coś w stylu Bogusława Wołoszańskiego). Z drugiej strony książka zawiera jednak ważną analizę i doniosłe wnioski. Czemu nie można ich było opublikować w wydanej wcześniej książce stricte naukowej? - Bo analiza i wnioski, które zawarł Moczulski w „Szponach czarnego orła” dotyczą procesów w społeczeństwie niemieckim, które ujawniły się dopiero pod koniec lat 60. W 1969 r. w wyborach parlamentarnych wygrała SPD, kanclerzem został Willy Brandt, po raz pierwszy od 1949 r. od władzy w RFN odsunięta została chadecja. Nastąpiła zmiana polityki zagranicznej zachodnich Niemiec. Zmiany te (oraz procesy społeczne, których były one efektem), były istotne dla ówczesnej sytuacji geopolitycznej w Europie oraz dla sytuacji Polski, o czym zaraz szerzej.

Główna linia podziału w opozycji przedsierpniowej dotyczyła stosunku do kwestii polskiej niepodległości, co przypominało trochę podziały sprzed I wojny światowej. Podobnie jak w 1914 mieliśmy więc przed Sierpniem orientację ugodową, którą reprezentowało przede wszystkim środowisko KOR i orientację niepodległościową, którą stanowiło ROPCiO, a przede wszystkim KPN. I - podobnie jak w 1914 r. - przed Sierpniem zwolennicy ugody (czy też, jak to się mówiło „socjalizmu z ludzką twarzą”) nie formułowali programu niepodległościowego dlatego, że byli złymi Polakami, ale dlatego, że uważali taki program za nierealny. Jego nierealność wynikała z ich oceny sytuacji geopolitycznej. Nie jest to zarzut, ale stwierdzenie faktu. Dodajmy, że podobna ocena dominowała na Zachodzie (z tego powodu Radio Wolna Europa, finansowane z pieniędzy amerykańskich i wyrażające linię polityczną rządu USA, wspierało – także materialnie - zwolenników ugody spod znaku KOR a potem Solidarności, marginalizując niepodległościowców z KPN a potem także z SW, LDPN czy PPN).

Przesłanki, na jakich opierał się program niepodległościowy, sformułował Leszek Moczulski w słynnej „Rewolucji bez rewolucji” /16/. Ale przecież dochodził do wniosków zawartych w tej pracy stopniowo. Stopniowo Moczulski „odkrywał”, że niepodległość Polski jest możliwa w zmieniającym się układzie geopolitycznym świata. Odkrywał, że jeżeli będziemy konsekwentnie dążyć do niepodległości drogą pokojową i minimalizując koszty, to przy sprzyjającej koniunkturze międzynarodowej osiągniemy coś daleko więcej niż finlandyzację, o której mówiło środowisko KOR – osiągniemy niepodległość.

Początki tego myślenia Moczulskiego można odnaleźć właśnie w wyśmiewanej przez Michała Kurkiewicza książce. Być może zawiera ona sformułowania typowe dla ówczesnej publicystyki, które tak rażą oczy młodego historyka. Nie czas i nie miejsce, aby tu rozważać, czy książka rzeczywiście zawiera takie sformułowania, a jeśli tak – czy można było ją w tamtych warunkach opublikować w innej formie. Skupmy się na jej treści. Oto kluczowy fragment zakończenia: W tej nowej sytuacji znaczenie i rola Bundeswehry uległy wyraźnej dewaluacji. Świadczy o tym chociażby opracowana pod kierunkiem ministra Helmuta Schmidta /17/”Biała księga w sprawach obrony”, opublikowana na wiosnę /18/ w Bonn. Różni się ona zasadniczo od poprzednich zachodnioniemieckich dokumentów poświęconych polityce militarnej. Deklarując wprawdzie „nierozerwalne więzy” łączące NRF /19/ z NATO i konieczność „zintegrowanej atlantyckiej obrony” - na plan pierwszy wysuwa inny czynnik: coraz lepsze perspektywy pokojowego rozwoju sytuacji w Europie. W układach moskiewskich z ZSRR /20/ i warszawski z PRL /21/ Niemiecka Republika Federalna zobowiązała się zresztą uroczyście do rezygnacji ze stosowania siły czy też grożenia jej zastosowaniem. Jest to co najmniej bardzo obiecujące. Oczywiście sytuacja wewnętrzna w NRF jest skomplikowana, siły rewanżu są nadal jeszcze nad Renem silne, a jedną z ich baz pozostaje mimo wszystko Bundeswehra. Nie wydaje się jednak, by mogły one odwrócić bieg wydarzeń i przekreślić fakty, które już zostały dokonane /22/.

Innymi słowy, analiza Moczulskiego prowadziła do wniosku, że zagrożenie niemieckie, którym straszono polskie społeczeństwo przez kilkadziesiąt lat po wojnie, zagrożenie, którym uzasadniano obecność Armii Czerwonej na terytorium PRL i dowodzono, że jest to zgodne z polską racją stanu (obrona Ziem Odzyskanych przez niemiecką agresją), otóż to zagrożenie odchodzi w przeszłość. A więc niepodległa Polska, bez sowieckich baz na swoim terenie, nie musi się obawiać utraty połowy terytorium na rzecz Niemiec! Dziś jest to stwierdzenie oczywiste, ale w roku 1970 było to ważne odkrycie.

Tym bardziej, że większość Niemców – jak wywodził Moczulski w swej książce - pogodziła się już z utratą ziem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Chociaż wielu nacjonalistycznym przywódcom znad Renu, Wezery i Izery to się nie podoba, następujące w Niemczech Zachodnich zmiany generacyjne w poważnym stopniu zaczęły wpływać na przekształcenie społeczeństwa, jego nastrojów i poglądów. Młodzi ludzie, wchodzący w dojrzałe życie, urodzeni i wychowani już po wojnie, w niemałym stopniu pozbawieni są tego zacietrzewienia, które cechowało przeważające części społeczeństwa NRF jeszcze kilka lat temu. Poza zakresem ich wyobraźni, co najmniej częściowo, znajduje się celowość rewizji granic, tym bardziej, że uważają ją w istniejącej sytuacji za nierealną. Jak wykazały badania opinii publicznej w NRF, przeprowadzono w 1970 roku, nieco ponad połowa ankietowanych uznała, że Niemcy Zachodnie muszą pogodzić się z granica na Odrze i Nysie, wśród ludzi młodych, poniżej 25 lat, pogląd taki wyraziło trzy czwarte badanych /23/.

Czy to jest powielenie poglądów Gomułki?

Są więc „Szpony czarnego orła” pierwszą z serii analiz, które pozwoliły Moczulskiemu na sformułowanie programu niepodległościowego, w sytuacji gdy inne środowiska opozycyjne uważały ciągle taki program za nierealny. Kolejnym etapem na tej drodze była przedostatnia wydana w PRL książka Leszka Moczulskiego /24/ - pozycja stricte naukowa, które pogłębiała analizę uzasadniającą realną możliwość wycofania się Sowietów z Polski.

Uzupełnieniem tych wywodów dotyczących zmieniającej się sytuacji międzynarodowej, była analiza dotycząca zmian, które zaszły po II wojnie światowej w polskim społeczeństwie. Nie została ona już opublikowana legalnie (po 1972 r. /25/ Moczulski nie mógł już wydać w PRL oficjalnie żadnej książki, choć jeszcze przez czas jakiś pozwolono mu publikować w „Stolicy”) i dlatego została sformułowana „otwartym tekstem”, bez śladów języka oficjalnej publicystyki PRL. Chodzi o wykład Moczulskiego wygłoszony 11 listopada 1973 r. dla kilkudziesięciu osób w mieszkaniu Restytuta Staniewicza w Poznaniu. Kończył się on następującymi wnioskami: Ludzie roku 1918. pytają nas: - „Daliśmy wam ojczyznę - coście z nią zrobili?” Dlaczego wstydzimy się odpowiadać? Czego nam brakuje, że nie możemy doprowadzić do stanu, kiedy nasza odpowiedź będzie pełna dumy. Zdaje się, że w tej chwili brakuje nam tylko jednego. Brakuje nam poczucia własnej siły (…). Jest jakiś dziwny strach, nie wiadomo skąd biorący się, który zamyka usta, który każe cofnąć się rękom, który każe - no, może nie paść na kolana, bo my teraz nie padamy na kolana tak, jak kiedyś - ale który każe ciągle jeszcze mieć pochylony kark. Gdy poczujemy jak jesteśmy silni, to ten kark nam się łatwo wyprostuje /26/.

Analizując wszystkie przytoczone wyżej publikacje, możemy więc prześledzić kształtowanie się i dojrzewanie myśli politycznej Leszka Moczulskiego. Jest to myślenie, które pozwoliło Moczulskiemu mówić w ostatnim słowie przed sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego na początku października 1982 r.: Szukać pola starcia, na którym nas przeciwnik pokonać nie może. Być silniejszym moralnie i być silniejszym dzięki prawu, które nasz przeciwnik ustanowił, a teraz musi je łamać, a więc zwyciężać jego moralnym i politycznym kosztem. Ten proces może przynieść tylko polityczne zwycięstwo, bez względu na wynik. Oba rodzaje wyroku - skazujący i uniewinniający - otwierają zwycięstwo dla linii rewolucji bez rewolucji w kategoriach politycznych. Natomiast w kategoriach moralnych - zwycięstwo już dawno osiągnęliśmy. Udowodniliśmy, co warta jest godność człowieka i poszanowanie własnych przekonań. Jesteśmy żywymi dowodami, że nie warto klękać, że można działać, zgodnie ze swymi przekonaniami, w każdym okresie, nawet w czasie najbardziej dramatycznym (...).

Kończę ten proces tak, jak go rozpocząłem w czerwcu 1981 roku. Mieczysław Rakowski zarzucił nam, że śni nam się wielka Polska. To prawda. Tak, jest prawdą, że walczymy z programem małej Polski. Śni nam się Polska Wolna, Niepodległa, Sprawiedliwa - a więc Wielka. Sen o Wielkiej Polsce...Był sen o szpadzie i sen o chlebie. My z tego snu, snu polskiego bandosa, co za swą ciężką pracę chleba i buta dla niego zabrakło... Sen polskiego rewolucjonisty, zdychającego gdzieś pod płotem, wdeptanego w błoto, bo ocalił honor Polski. Pisał J. Piłsudski: „W wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża (...). To nie sentymentalizm, mazgajstwo, nie maszynka rewolucji społecznej, czy tam co. To zwyczajne człowieczeństwo (...). Nie rozpacz, nie poświęcenie mną kieruje, a chęć zwyciężenia i przygotowania zwycięstwa”. Tak, przyznaję się. Śni mi się Wielka Polska. Jeżeli prawo więcej nie przewiduje, to proszę o 10 lat więzienia /27/.

Wyrok brzmiał – 7 lat.

*

Prezentowane są dzisiaj trzy odmienne koncepcje, gdy idzie o opis i ocenę działalności Leszka Moczulskiego w czasach PRL.

Pierwsza koncepcja opiera się na wierze, że Moczulski cały czas (a więc także wtedy, gdy działał w ROCPiO i kierował KPN) był agentem SB, a może nawet i KGB. Brak dowodów potwierdzających tę hipotezę jest - dla zwolenników takiego myślenia - najlepszym dowodem ją potwierdzającym. „Nie ma dowodów, bo zostały zniszczone! Fakt że je zniszczono, dowodzi, jak niebezpiecznym agentem był Leszek Moczulski”. Zwolennicy tej koncepcji są przekonani, że Moczulski siedział w więzieniu w luksusowych warunkach i tylko po to, aby się uwiarygodnić /28/.

Koncepcja druga, którą przedstawiła w uzasadnieniu wyroku sądu lustracyjnego sędzia Małgorzata Mojkowska /29/ (córka redaktora naczelnego „Trybuny Ludu”, na co zwrócił kiedyś uwagę Lech Kaczyński /30/), zakłada, że Moczulski do końca marca 1977 r. był agentem i służył reżimowi komunistycznemu, a potem – na początku kwietnia, niejako z dnia na dzień, stał się jednym z najgroźniejszych przeciwników reżimu. Zwolennikiem tej teorii wydaje się być Michał Kurkiewicz.

Mnie najbliższa jest koncepcja trzecia, wedle której droga życiowa Leszka Moczulskiego konsekwentnie rozwijała się i zmierzała nie tylko do tego, aby „rzucić Moskwie wyzwanie”, ale aby udźwignąć ciężar konsekwencji, które wybór takiej drogi życiowej nieuchronnie za sobą pociągał. Moczulski na tej drodze robił błędy – tak, jak każdy z nas w swoim życiu. Nigdy nie był jednak komunistycznym propagandzistą, ani współpracownikiem komunistycznej bezpieki. Tego typu zarzuty to element ceny, która przychodzi mu płacić już w wolnej Polsce, za swój wybór.

Po tej dyskusji zapewne każdy z polemistów pozostanie przy swoim zdaniu. Ale mimo wszystko warto było rozmawiać – Czytelnicy portalu historycy.pl mogli poznać argumenty obu stron i mogli sami wyrobić sobie zdanie, czyj pogląd opiera się na rzetelnych argumentach i jest bardziej przekonujący.

Przypisy:

/1/ K. Persak, Sprawa Henryka Hollanda, Warszawa 2006.

/2/ Co potwierdza także indeks osób w omawianej książce, na s. 404 napisano: Witrowy Zbigniew (Wiatr Jerzy)”oraz Wiatr Jerzy zob. Witrowy Zbigniew.

/3/ Op. cit., s. 116.

/4/ Persak napisał: Wszystko wskazuje więc, że prawdziwa jest wersja Moczulskiego, który podczas przesłuchania w MSW przyznał się do autorstwa tego tekstu, op. cit., s. 116.

/5/ Dla przykładu por. B. Musiał, Tezy dotyczące pogromu w Jedwabnem. (cz. I). Uwagi krytyczne do książki Sąsiedzi autorstwa Jana Tomasza Grossa, „Dzieje Najnowsze” 2001, nr 3. W recenzji tej czytamy m.in. "Oczywiste jest, jakie znaczenie mogą mieć dokumenty sądowe dla historyka. Ale nie wolno zapominać, że jest to specyficzny rodzaj źródła, wymagający szczególnych metod warsztatowych i znacznej dozy krytycyzmu".

/6/ Całą sprawę szeroko opisuje Krzysztof Persak w powoływanej tu książce Sprawa Henryka Hollanda (s. 115-120). Do sprawy tej odnosi się także sam Leszek Moczulski w książce Antoniego Dutka i Macieja Gawlikowskiego, Bez wahania, Kraków 1993, s. 52 i n.

/7/ W liście do Władysława Gauzy w Norwegii z 26 lipca 1979 r. Moczulski napisał: "Kuroń szykuje się do powołania za przynajmniej cichą zgodą PZPR partii socjalistyczno-demokratycznej (w rozmowach na ten temat pośredniczy Mieczysław F. Rakowski). Ma to być >konstruktywna opozycja<, uznająca zasady ustrojowe PRL i uzależnienie od ZSRR; równocześnie sam fakt istnienia dwu partii ma być dowodem, że PRL stała się państwem demokratycznym i „pluralistycznym”. Otóż gdyby Kuroniowi się udało przed powołaniem KPN stworzyć tą „konstruktywna opozycję” to wielu ludzi da się schwytać na lep, zaś program niepodległościowy przedstawiono by jako zwykłe awanturnictwo. Jeśli natomiast my pierwsi wyjdziemy z partią niepodległościową – to „konstruktywna opozycja” potraktowana zostanie przez społeczeństwo jako próba ugody z PZPR, czyli zgodnie z prawdą. Całość listu opublikowałem na Forum POLONUS . Nie ma dziś dowodów potwierdzających ówczesne podejrzenia Moczulskiego wobec Kuronia, prawdopodobnie i one były wynikiem dezintegracyjnych działań SB.

/8/ „Partyzantami” nazywano zwolenników Mieczysława Moczara w PZPR, gdyż odwoływali się oni do haseł nacjonalistycznych i przeciwstawiali komunistom, którzy lata okupacji spędzili w Sowietach, tych komunistów, którzy w czasie II wojny światowej byli w okupowanej Polsce, biorąc udział w oddziałach GL a potem AL.

/9/ „Kultura”, 1973 r., nr 7-8, s. 185.

/10/ „Gazeta Wyborcza”, 19 VI 2001.

/11/ K. Kulicz, L. Moczulski, Losy warszawskiego getta, „Stolica”, 21 IV 1968 r., nr 16.

/12/ W protokole z 18 czerwca 1977 r. z narady służbowej odbytej dzień wcześniej, a dotyczącej kierunków rozpracowywania operacyjnego w sprawie krypt. „Hazardziści” czytamy, że wśród planowanych działań dezintegracyjnych na linii „Hazardziści” (kryptonim, jaki SB nadała sprawie operacyjnego rozpracowania ROPCiO) – „Gracze” (kryptonim, jaki SB nadał sprawie operacyjnego rozpracowania KOR) są i takie: "W żydowskiej części KOR (...) eksponować należy tzw. narodowy charakter ROPCZiO, który mówiąc prościej jest antysemicki. Tajni współpracownicy przekazujący powyższe informacje członkom i sympatykom KOR winni podkreślać: a/ pilną konieczność uprzedzania ludzi związanych z ROPCZiO o prowokacyjnej działalności kierownictwa tej grupy; b/ konieczność poinformowania zagranicy o faktycznej roli ROPCZiO i spowodowania by RWE zbojkotowała tę grupę, gdyż wielu uczciwych ludzi zostanie wprowadzona w błąd i staną i oni ofiarami prowokacji politycznej".

/13/ J. Kuroń, Wiara i wina, s. 357-358.

/14/ Leszek Moczulski, „Szpony czarnego orła”, oddano do składu 31 lipca 1969 r., ale na s. 234 mowa jest o układach RFN-ZSRS z sierpnia 1970 r., który został już podpisany i układzie RFN-PRL z grudnia 1970 r., który ma zostać podpisany.

/15/ Leszek Moczulski, „Miecz Nibelungów. Zarys historii armii pruskiej i niemieckiej 1618-1967”.

/16/ Pierwodruk, „Droga” 1979, nr 7.

/17/ Helmut Schmidt był w tym czasie ministrem spraw zagranicznych RFN. Po dymisji Willi Brandta został kanclerzem i był nim przez 8 lat (1974-1982).

/18/ Chodzi o wiosnę 1970 r.

/19/ W tym okresie Niemcy Zachodnie nazywano oficjalnie NRF, a nie RFN.

/20/ Chodzi o układ RFN – ZSRS z sierpnia 1970 r.

/21/ Chodzi o układ RFN – PRL z grudnia 1970 r.

/22/ L. Moczulski, Szpony czarnego orła, s. 233-234.

/23/ Op. cit., s. 232-233.

/24/ L. Moczulski, Dylematy. Wstęp do historii Europy Zachodniej 1945-1970, Warszawa 1971.

/25/ W 1972 r. Moczulski opublikował w Poznaniu słynną „Wojnę Polską” (Belllona wydała w 2009 r. jej zaktualizowaną wersję). W książce tej Moczulski analizował politykę zagraniczną Józefa Becka, tłumacząc jej logikę a także analizował przebieg kampanii wrześniowej, wykazując kluczowe znaczenie agresji sowieckiej 17 września 1939 r. dla jej rezultatu. Ambasada sowiecka w PRL zażądała wycofania książki ze sprzedaży.

/27/ Cały tekst tego wykładu opublikowany został jedynie w drugim obiegu w czasach PRL. W naszej książce Prześladowani, wyszydzani, zapomniani... Niepokonani. ROPCiO i KPN w Krakowie 1977-1981 podajemy z Maciejem Gawlikowski obszerne fragmenty tego tekstu (strony 16-18), opierając się na tekście opublikowanym na Forum Polonus.

/28/ Konfederacja przed sądami PRL, Wydawnictwo Polskie KPN, Warszawa 1994. Redakcja i przedmowa K. Króla.

/29/ Publicznie na piśmie nikt nie zaryzykował wyrażenia takiego poglądu. Można było jednak usłyszeć tego rodzaju opinie z ust czołowych polityków pewnej współczesnej partii politycznej na spotkaniach przedwyborczych, czy w pewnym radiu popierającym tę partię. Zbliżony pogląd wyraził też przed kamerą pewien pracownik RIP, piastujący potem stanowisko kierownicze w centrali IPN w Warszawie.

/30/ Lustracja Leszka Moczulskiego, „Gazeta Wyborcza”, 7 IV 2005 r.

/31/ Rada Sądownictwa nie zajmie się wypowiedzią prezydenta o sędzi Mojkowskiej [strona nie jest obecnie dostępna w Internecie -Mirek Lewandowski, 2020].

 

Tym tekstem zamykamy na portalu historycy.pl dyskusję o książce Piotra Plebanka [Administrator historycy.pl].