Mirosław Lewandowski, Refleksja po tekście Michała
Kurkiewicza, 19 czerwca 2011
Czytając tekst Michała Kurkiewicza przypomniała mi się
młodość i artykuły w „Trybunie Ludu” albo „Żołnierzu
Wolności” na temat Leszka Moczulskiego i Konfederacji Polski
Niepodległej.
Tekst Kurkiewicza trudno nazwać recenzją książki Plebanka.
Nie interesują go w ogóle argumenty przedstawione w książce,
gdyż w ogóle do nich się nie odnosi. Niewiele interesuje go
sama książka, której poświęca niewiele uwagi.
Kurkiewicz krytykuje Plebanka za niechlujność...
warszawskiego IPN. Kurkiewicz napisał: „Mało tego; autor
opublikował te wszystkie dokumenty, niestety bardzo
niechlujnie, bo są to skany nader słabej jakości, ledwo
czytelne”.
A przecież skany publikowane w książce zostały wykonane
przez IPN a ich czytelność została dodatkowo pogorszona
przez umieszczenie na nich ogromniastych liter (dodajmy –
zupełnie bezprawnie). Wina Piotra Plebanka polega jedynie na
tym, że za skany te grzecznie zapłacił, a nie dysponując
lepszymi – wykorzystał je w swojej książce. Mimo widocznych
wysiłków redaktora książki ich czytelności nie dało się
rzeczywiście wyraźnie poprawić. Jednak warto podkreślić, że
wszystkie dokumenty opublikowane w książce są czytelne.
Jedyny zarzut merytoryczny, który potrafił sformułować
Kurkiewicz w stosunku do Plebanka jest następujący: „Plebanek
(...) dochodzi do wniosku, że dokumenty TW „Lecha” bezpieka
spreparowała w latach 80 (...). Teoretycznie jest to możliwe,
ale skąd Piotr Plebanek to wie, ani jak przebiegało jego
wnioskowanie – tego już nie pisze”.
Tekst Plebanka, do którego odnosi się Kurkiewicz brzmi (s.
62) /1/: „Najprawdopodobniej teczki TW "Lech" powstały w
latach osiemdziesiątych”.
Porównanie tych dwóch fragmentów wskazuje, że Plebanek nie
tyle „wie” (jak napisał Kurkiewicz), lecz „przypuszcza” skąd
wzięły się teczki „Lecha”. Cała zaś książka poświęcona jest
temu, że w teczkach „Lecha” istnieje wiele nie dających się
wytłumaczyć niekonsekwencji, odstępstw od zasad ewidencji
tego typu materiałów (zarówno gdy idzie o teoretyczne zasady,
jak i praktykę stosowana przez SB), a przede wszystkim –
treść tych teczek w ogóle nie przystaje do realiów lat
1969–1977, ówczesnych kontaktów Moczulskiego, podejmowanych
przez niego działań opozycyjnych itd., na co zwrócili uwagę
na procesie lustracyjnym działacze opozycji współpracujący z
Moczulskim przed rokiem 1977. Przypomnijmy, że Moczulski
prowadził półjawną działalność opozycyjną od roku 1973 /2/,
zaś wcześniej działał w tajnym nurcie niepodległościowym
/3/. Nie ma też w tych teczkach SB żadnego jednoznacznego
dowodu na to, że Leszek Moczulski rzeczywiście był TW "Lechem"
i bez zeznań b. esbeków, którym sady kolejnych instancji
dały wiarę, nie dałoby się na podstawie samych tych papierów
uznać Moczulskiego za byłego tajnego współpracownika /4/. Te
słabości materiału ubeckiego Plebanek omawia na
kilkudziesięciu stronach swojej książki, dołączając obszerny
wybór dokumentów SB, nie tylko z teczki „Lecha”, ale także z
innych teczek. Po czym Kurkiewicz stawia zarzut, że nie
wiadomo „jak przebiegało jego [Plebanka – ML] wnioskowanie”.
Nie tylko ręce opadają, gdy czyta się takie „argumenty”
Kurkiewicza.
I na tych dwóch zarzutach (dotyczących słabej czytelności
skanów oraz rzekomego braku wyjaśnienia swej „wiedzy” przez
Plebanka) kończy się ta część tekstu, którą – z dużą
wyrozumiałością – można by nazwać recenzją.
Reszta (czyli jakieś 90% tekstu), to jakieś strzępy zdań
wyrwane z teczki „Lecha” (ale bez krytycznej analizy tego
materiału i bez jakiegokolwiek odniesienia się do licznych
argumentów Piotra Plebanka zawartych w jego książce) oraz
odwołanie się do książki dr Krzysztofa Persaka. Jest to
książka, która nie dotyczyła Leszka Moczulskiego i nie
dotyczyła okresu, którym zajmuje się Plebanek. W tej książce
autor ustalił podobno autorstwo artykułu prasowego
opublikowanego 55 lat temu i podpisanego „Jerzy Wiatr”.
Podobno „Jerzym Wiatrem” był Leszek Moczulski a sam artykuł
podobno bronił dobrego imienia funkcjonariuszy UB niskiego
szczebla. Sadząc po tym, że z 6 akapitów „recenzji”
Kurkiewicza akapit poświęcony książce Persaka jest
najobszerniejszy, to - zdaniem Kurkiewicza - ustalenia
Persaka są koronnym dowodem, obalającym tezy Plebanka.
Kurkiewicz cytuje też donos na… Moczulskiego, w którym mowa
jest o tym, że Moczulski rzekomo „przyczynił się do
gruntownej zmiany profilu materiałów historycznych Stolicy,
eliminując znacznie natłok materiałów gloryfikujących AK (co
konsekwentnie czynił jego poprzednik – Bartoszewski)
wprowadzając na to miejsce przede wszystkim popularyzację z
wojny 1939 r., GL i AL oraz tradycji rewolucyjnych i
robotniczych Warszawy…” Tymczasem wystarczy wziąć do ręki
zakurzone roczniki „Stolicy”, aby przekonać się, że to, co
zacytował Kurkiewicz, to po prostu nieprawda /5/.
Wszystko to pozwala Kurkiewiczowi zakończyć swój tekst
filozoficznym spostrzeżeniem, że „w PRL było wielu chwalców
czy współpracowników reżimu, którzy później zostali
działaczami opozycji i jako tacy podlegali najróżniejszym
represjom”.
Oczywiście nikt nie może zakazać Kurkiewiczowi wyznawać
wiary w to, że człowiek, który w 1979 „rzucił Moskwie
otwarte wyzwanie” (określenie Janusza Kurtyki na sesji w
Krakowie w 2008 r., w związku z jubileuszem KPN /6/) i który
następnie spędził w PRL-owskich więzieniach ponad 6 lat, że
ten człowiek był wcześniej „współpracownikiem reżimu” i jego
„chwalcą”. Z pewnością życiowe doświadczenie Kurkiewicza
pozwala mu uznać taką gwałtowną zmianę drogi życiowej za
wysoce prawdopodobny z punktu widzenia psychologii. Zdaniem
Kurkiewicza można tak po prostu z dnia na dzień przestać być
agentem bezpieki i przeobrazić się w jej śmiertelnego wroga.
Wroga, którego zamknięcia domagał się w 1980 r. sam Breżniew
w rozmowach z Kanią /7/.
Nie można też Kurkiewiczowi nakazać, aby usiłował
konfrontować tę swoją wiarę w nikczemność Moczulskiego z
faktami. Nie można go zmusić, aby próbował odnieść się do
argumentów Plebanka, albo sam próbował przeanalizować
materiały zawarte w teczkach „Lecha” i skonfrontował je z
innymi źródłami. Nie można go nawet zmusić, aby przeczytał
publikacje Moczulskiego w archiwalnych numerach „Stolicy”.
Jeżeli Kurkiewicz jest głęboko przekonany, że materiały SB
to krynica prawdy, która – w przeciwieństwie do innych
historycznych źródeł – nie wymaga krytycznej analizy i która
winna być przyjmowana za dogmat, to jest to jego decyzja,
jego wybór i jego prawo.
Przypisy:
/1/ Piotr Plebanek, SB wobec Leszka Moczulskiego w latach
1969–1977, Warszawa 2010.
/2/ Za początek tej działalności należałoby uznać jego
wykład wygłoszony wobec kilkudziesięciu osób 11 listopada
1973 r. w domu Restytuta Staniewicza w Poznaniu; fragmenty
tego wykłady opublikowaliśmy z Maciejem Gawlikowskim w
książce Prześladowani, wyszydzani, zapomniani. Niepokonani...
ROPCiO i KPN w Krakowie 1977–1981, Kraków 2009.
Całość tego tekstu spisana z taśmy magnetofonowej
/3/ W istnienie nurtu niepodległościowego powątpiewa np.
Grzegorz Waligóra w swej monografii ROPCiO, Warszawa 2006.
Jednak Waligóra nie zebrał chyba dokładnej relacji od
uczestnika nn i członka Konwentu Restytuta Staniewicza,
który jednoznacznie potwierdza istnienie tej zakonspirowanej
struktury, zob.
fragmenty relacji Restuta Staniewicza odebranej w sierpniu
2002 roku i opublikowanej na Forum POLONUS, poświęconemu
upamiętnieniu Konfederacji Polski Niepodległej.
/4/ Zastrzeżenia Plebanka potwierdziło orzeczenie
Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu z
kwietnia tego roku, w którym napisano, że
proces lustracyjny Leszka Moczulskiego naruszył jego prawo
do obrony.
/5/ Oto tytuły artykułów Leszka Moczulskiego opublikowanych
w „Stolicy” w roku 1968 (swego czasu popularny był,
rozsiewany przez SB i jej agentów argument, że Moczulski w
1968 publikował w „Stolicy” antysemickie teksty): „Generał
hrabia Kielmansegg. Kroniki niemieckie” (nr 1), „Plan
powstania Jarosława Dąbrowskiego: (nr 2), „800.000” [W
latach 1939–1945 zginęło w Warszawie 800 do 850 tys. jej
mieszkańców, m.in. w egzekucjach oraz w wyniku zagłady getta]
(nr 3), „”Z otwartych szkatuł” [Milczenie Zachodu wobec
zagłady Żydów w czasie II wojny światowej] (nr 4), „PRL a
odbudowa stolicy – rok 1945” (nr 5), „Warszawskie oddziały
partyzanckie” [Przed 105 laty] (nr 6-7), „Losy warszawskiego
getta” (nr 16), „Tradycje walki” [Pierwsze warszawskie maje:
1890, 1905-1907, 1926] (nr 18), „Hołdy pruskie w Warszawie”
(nr 19), „Droga generała Śmigłego do władzy. Z ostatnich lat
II Rzeczypospolitej” (nr 27), „Pałac w Radziejowicach. Anno
23 ab urbe condita? Po radziejowickim spotkaniu [Spotkanie
varsavianistów w Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach] (nr
28), „Rzecz o perspektywie. Na marginesie najnowszej książki
Zbigniewa Załuskiego [Recenzja książki Z.Z. „Czterdziesty
czwarty” (o 1944 roku w Polsce)] (nr 29), „Zbrodnie na
ludności Warszawy” [Sierpień i wrzesień 1944] (nr 31), „AK i
AL na barykadach Woli (nr 21), „Epos 28 dni. Obrona stolicy
we wrześniu 1939 (nr 35), „Epos 28 dni. Oblężenie Warszawy
(nr 36), „Epos 28 dni. Szturm generalny Warszawy i
kapitulacja miasta (nr 37), „Krwawa jesień 1943” [Terror w
Polsce] (nr 37), „Kronika Warszawy 1939-1945” (nr 39), „Kronika
Warszawy 1939-1945” [dokończenie] (nr 40), „31 dni,kiedy
wracała niepodległość” {Październik, listopad 1918] (nr 45),
„Śmigły Rydz w walce o władzę. Z ostatnich lat II
Rzeczypospolitej” (nr 50-51), „Strzały na Marszałkowskiej” [Zamach
na Buerckla 7 września 1943] (nr 52).
/6/ Treść wystąpienia Prezesa IPN dr hab. Janusza Kurtyki 29
września 2008 r. w Krakowie spisana z nagrania dźwiękowego
zostanie opublikowane w jednym z kolejnych tomów książki
Mirosława Lewandowskiego i Macieja Gawlikowskiego,
Prześladowani, wyszydzani, zapomniani... Niepokonani. ROPCiO
i KPN w Krakowie 1977–1989. Publikacje pierwszej części
drugiego tomu (rok 1982) planowana jest na jesień br.
/7/ Tajne dokumenty Biura Politycznego PZPR a Solidarność
1980–1981, opr. Z. Włodek, Londyn 1992 oraz Witalij Pawłow,
Byłem rezydentem KGB, Warszawa 1994.
***
Michał Kurkiewicz, O Leszku Moczulskim - spokojnie, 27 lipca
2011
"[…] fakty teoriom bowiem przeczą, a to jest karygodną
rzeczą".
Janusz Szpotański
Jestem nieco zdumiony, że to nie autor pracy „SB wobec
Leszka Moczulskiego w latach 1969-1977” odpowiada na moją
recenzję („Chroń mnie Panie od takich przyjaciół…”,
www.historycy.pl). Tym bardziej, że Piotr Plebanek zamieścił
ją w całości na pewnym forum internetowym i opatrzył
komentarzem: „Pierwsza b. krytyczna recenzja mojej książki.
Być może powiecie, że nie warto tego zamieszczać, bo jest
obraźliwe... a ja chciałbym jeszcze raz zwrócić uwagę na
argumentację olszewików. Niech piszą jak najwięcej!”.
Dlaczego Plebanek uważa, że jestem „olszewikiem” i co to w
ogóle dzisiaj znaczy? Szczęśliwie nigdy nie należałem do
żadnej partii i nie mam w związku z tym mentalnych kłopotów
ze światem polityki.
Mój polemista Mirosław Lewandowski broni np. marnych skanów
papierów bezpieki, zamieszczonych w książce Plebanka, pisząc,
że autor takie dostał w IPN-ie. Zgoda, tylko że istnieją
zasady publikacji źródeł historycznych, które Plebanek –
jako absolwent Instytutu Historycznego UW – powinien znać.
Dokumenty się przepisuje, opatruje przypisami itd. Bo
przecież nie śmiem podejrzewać, że autora rozzłościło to, iż
dokumenty przeczą jego spekulatywnej teorii, więc specjalnie
opublikował je tak, żeby były nieczytelne.
W ogóle polemika z Lewandowskim jest dość trudna z tej racji,
że przeszłość Leszka Moczulskiego jest dla niego kwestią
wiary i jako taka nie może być przedmiotem weryfikacji
naukowej, sądowej ani żadnej innej. Lewandowski nie chce
przyjąć do wiadomości, że Moczulski został w 1969 r.
pozyskany do współpracy przez bezpiekę jako TW „Lech”, a
przedtem przez wiele lat był usłużnym wobec władzy
publicystą.
Lewandowski zarzuca mi np, że insynuuję Moczulskiemu
autorstwo tekstu „O ludziach z UB – spokojnie”. I tu mój
polemista myli się głęboko. To nie tak, że Leszek Moczulski
„podobno” był autorem tego tekstu tylko on nim po prostu był!
Moczulski przyznał się do autorstwa tego specyficznego
tekstu. (por. K. Persak, Sprawa Henryka Hollanda, Warszawa
2006, s. 116)
Tekst Leszka Moczulskiego „O ludziach z UB – spokojnie” z
końca 1956 r., podpisany pseudonimem „Jerzy Wiatr”, zawiera
takie smaczne fragmenty: „…W imię czego dzieje się krzywda
wielu uczciwym, oddanym bez reszty partii i socjalizmowi
ludziom? (…) Jeszcze przed likwidacją Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego zaczął się wśród pracowników BP
oddolny proces odnowy. (…) Widać to było najlepiej w dniach
października, kiedy to aparat bezpieczeństwa jak mur stanął
po stronie żądań narodu [sic!] (…) pod presją ogółu
pracowników w ostatnich tygodniach wiele osób z kierownictwa
bezpieczeństwa publicznego zostało zmuszonych do ustąpienia.
Trzeba oddzielić ziarno od plewy. …” (por. S. Marat, J.
Snopkiewicz, Ludzie bezpieki, Warszawa 1990, ss. 262-263)
Kolejny przykład zaangażowanej publicystyki Moczulskiego z
tego czasu dotyczy głośnej sprawy porwania Bohdana
Piaseckiego, syna Bolesława szefa PAX-u. Chłopak został
uprowadzony 22 stycznia 1957 r. (i najpewniej tego dnia
zamordowany, zwłoki odnaleziono 8 grudnia 1958 r.). Motywy i
sprawcy są nieznani: mówiono, że to Żydzi, albo że bezpieka
lub że to dintojra w ramach aparatu władzy. W każdym razie
organy śledcze i sądownicze nie paliły się do badania tej
sprawy, bezpieka od czasu do czasu do niej wracała, żeby
przesłuchiwać ludzi w tych sprawach, które jej były
aktualnie potrzebne.
Reportaż Leszka Moczulskiego, Zdzisława Szałkiewicza i
Jerzego Woydyłły pt. „Zagadka cichej uliczki”, datowany 31
stycznia 1957, ukazał się w piśmie „Dookoła świata” 10
lutego 1957 r. Tekst jest mocno insynuacyjny, wynika z niego,
że 16-letni Bohdan Piasecki porwał się sam, a najpewniej
jacyś jego bliscy znajomi lub rodzina przeszmuglowali go za
granicę. Cytuję ze wstępu do tekstu: „Po Warszawie krążą
plotki, iż przed trzema laty, Bohdan miał w poszukiwaniu
przygód próbować ucieczki na szwedzkim statku zagranicę.”
Kolejny cytat: ”Dlaczego [porywacze] żądali dolarów? Czyżby
chcieli uciec zagranicę? Jeżeli tak to dlaczego podali tak
niską (jak na stosunki zagraniczne) sumę?”. I wreszcie na
zakończenie tekstu: „Gdzie jest Bohdan Piasecki? W Warszawie,
poza Warszawą, zagranicą?”
Skoro nie znamy sprawców, ani motywów zbrodni, to i nie
jesteśmy w stanie stwierdzić komu dokładnie zależało na
produkowaniu takich manipulacji medialnych. Z pewnością
jednak ludzie ci stali po ciemnej stronie Mocy w warunkach
PRL-u Anno Domini 1957.
Gdy powstawał KOR Jacek Kuroń kojarzył Moczulskiego właśnie
jako autora propagandowych broszur. Jak wspominał: „W tym
czasie u Wojtka [Ziembińskiego] spotkałem po raz pierwszy w
życiu Leszka Moczulskiego. Dotąd kojarzył mi się tylko z
antyamerykańskimi i antyniemieckimi broszurkami oraz
publicystyką w Stolicy, więc słusznie czy nie, z moczarowską
frakcją w PZPR” (J. Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu,
Warszawa 1990, s. 357)
Skojarzenie nader trafne, czego dowodzi antyniemiecka
broszurka „Szpony czarnego orła” autorstwa Moczulskiego,
wydana w 1969 r. w Wydawnictwie MON w nakładzie 60 tys.
egzemplarzy. Książeczka nie wiedzieć czemu wyszła w serii „Sensacje
20. wieku”, bo jest nudna i sztampowa. Oczywiście powiela
wszystkie kalki pojęciowe tego czasu, streszcza to, co o
NRF, USA i NATO mówił Władysław Gomułka i co w swoich
wstępniakach pisała „Trybuna Ludu”. Jedynie dialogi
generałów Bundeswehry były nieco żywsze, pewnie zresztą w
całości zmyślone.
Jan Józef Lipski również wspominał o dystansie KOR-owców
wobec Moczulskiego, którego powodem były nie tylko
wcześniejsze dokonania publicystyczne tego ostatniego: „To
wszystko nie stwarzało właściwej atmosfery do rozmów, tym
bardziej, że sam Moczulski utrudniał, zapewne, mimo woli,
jej polepszenie, opowiadając członkom KOR-u dziwne historie
o propozycjach otrzymanych w KC PZPR – oczywiście
odrzuconych przez niego – powołania równoległej do KOR-u,
konkurencyjnej organizacji.” (J. J. Lipski, Komitet Obrony
Robotników. Komitet Samoobrony Społecznej, Gliwice 1988, s.
103). Nawiasem mówiąc, świadectwo Lipskiego współgra mi z „Memoriałem”
Leszka Moczulskiego z 21 grudnia 1976 r. o sytuacji w kraju,
który autor przekazał bezpiece, a który Plebanek zamieścił w
swojej książce.
Reasumując, wszystko wskazuje na to, że pozytywny przełom w
biografii politycznej Leszka Moczulskiego nastąpił w II
połowie lat 70. Przedtem było bardzo różnie.
***
Mirosław Lewandowski, O Leszku Moczulskim przed 1977 r. -
raz jeszcze, 12 sierpnia 2011
Z dyskusji o książce Piotra Plebanka, która dotyczyła
rzekomej współpracy Leszka Moczulskiego z SB w latach
1969-1977, Michał Kurkiewicz przeszedł płynnie do dyskusji
na temat postawy politycznej Moczulskiego przed podjęciem
jawnej działalności opozycyjnej w 1977 r. Niech i tak
będzie.
W najnowszym teście Michała Kurkiewicza mamy pięć nowych
dowodów "nikczemności" Moczulskiego w omawianym okresie: dwa
teksty Moczulskiego z 1957 r., jego książka z 1970 r. oraz
dwie opinie byłych działaczy KSS KOR: Jacka Kuronia i Jana
Józefa Lipskiego opublikowane, odpowiednio, w latach 1988 i
1990. Rozważmy te dowody po kolei...
*
W tekście „Chroń mnie Panie od takich przyjaciół”,
Kurkiewicz napisał, że Moczulski opublikował w ostatnim
numerze „Walki Młodych” z 1956 roku tekst pod pseudonimem
Jerzy Wiatr (!).
Sięgnijmy więc do książki Krzysztofa Persaka, na którą
powołuje się Michał Kurkiewicz /1/. Z obszernego przypisu na
s. 116 możemy się dowiedzieć, że „Jerzy Wiatr” to był
pseudonim, pod jakim publikował Zbigniew Witrowy a nie
Leszek Moczulski /2/.
W tekście „O Leszku Moczulskim – spokojnie” Kurkiewicz
napisał: Lewandowski zarzuca mi np, że insynuuję
Moczulskiemu autorstwo tekstu „O ludziach z UB – spokojnie”.
I tu mój polemista myli się głęboko. To nie tak, że Leszek
Moczulski „podobno” był autorem tego tekstu tylko on nim po
prostu był! Moczulski przyznał się do autorstwa tego
specyficznego tekstu.
Kurkiewicz nie podał jednak, w jakich okolicznościach Leszek
Moczulski „przyznał się” do napisania owego tekstu. Persak
podaje, Moczulski – jak później zeznał – napisał nawet na
prośbę Witrowego artykuł o krzywdzie wyrzucanych z pracy
funkcjonariuszy UB, który ten opublikował w dwutygodniku „Walka
Młodych” pod pseudonimem Jerzy Wiatr /3/. Z omawianej tu
książki wynika, że Persak nie konfrontował treści tych
zeznań z samym Moczulskim ani z żadnym innym źródłem.
Sformułował za to swoje twierdzenia o autorstwie omawianego
tu tekstu /4/, wyłącznie na podstawie esbeckich zapisków
zeznań Moczulskiego. Nie wiadomo też nic o tym, aby
Kurkiewicz zapytał choć Moczulskiego o tę sprawę. Jedyną
podstawą tak poważnego zarzutu są notatki z przesłuchań
przebywającego w areszcie śledczym podejrzanego, który stał
pod zarzutem przestępstwa zagrożonego karą 10 lat więzienia!
Tę metodę, tak bardzo krytykowaną np. w związku z
publikacjami Jana Tomasza Grossa /5/, stosują – przynajmniej
wobec Moczulskiego - zarówno Krzysztof Persak, jak i Michał
Kurkiewicz. „Po co pytać dziś o autorstwo tego tekstu Leszka
Moczulskiego, skoro zrobiła to za nas lepiej SB w 1957?” Czy
któryś z tych historyków odważyłby się oceniać np. żołnierzy
Armii Krajowej na podstawie zeznań, jakie składali na swój
temat w ubeckim śledztwie? Ocenę rzetelności takiego
postępowania pozostawiam Czytelnikom.
Tekst „Zagadka cichej uliczki” z 1957 r., którego Moczulski
był jednym z trzech współautorów, był już nieraz
przywoływany przez różnych dziennikarzy czy historyków i
nigdy nie słyszałem, aby ktoś uznawał, że jest dla autorów
kompromitujący. Kurkiewicz stanowczo zapewnia, że ten tekst
był w interesie ludzi, którzy porwali syna Bohdana
Piaseckiego: Skoro nie znamy sprawców, ani motywów zbrodni,
to i nie jesteśmy w stanie stwierdzić komu dokładnie
zależało na produkowaniu takich manipulacji medialnych. Z
pewnością jednak ludzie ci stali po ciemnej stronie Mocy w
warunkach PRL-u Anno Domini 1957. Moim zdaniem to nietrafna
opinia. W interesie tych, którzy porwali Bohdana Piaseckiego
nie leżało wcale, aby temat porwania wałkować w prasie i
publicznie zastanawiać się, kto mógłby być sprawcą,
zwłaszcza jeżeli byli to funkcjonariusze aparatu
bezpieczeństwa (jak głosi najbardziej - moim zdaniem -
prawdopodobna hipoteza). Jeżeli Kurkiewicz coś wie na temat
związków Moczulskiego z osobami, które porwały i zamordowały
syna Piaseckiego, to powinien koniecznie to opisać, gdyż nie
przystoi posługiwać się insynuacjami.
Dla oceny działalności i postawy Moczulskiego w tym czasie,
jego dziennikarskie juwenilia są moim zdaniem mało istotne.
Postawę tę lepiej charakteryzuje fakt, że akurat w 1957 r.
Moczulski trafił na pół roku do więzienia, będąc pierwszym
po Październiku więźniem politycznym w PRL. Zarzut dotyczył
naruszenia przepisów o tajemnicy państwowej i szkalowania
władz PRL w prasie zagranicznej. Ostatecznie został
uniewinniony przez sąd, w składzie którego zasiadał sędzia
Mieczysław Szerer - późniejszy współpracownik KOR /6/.
*
Kurkiewicz powołuje się na książkę Jacka Kuronia „Wina i
wiara”. Kuroń opisuje w niej gwałtowną dyskusję, do jakiej
doszło między nim a Moczulskim w czasie ich pierwszego
spotkania na imieninach u Wojciecha Ziembińskiego w 1976 r.
Dziś wiemy, że obaj byli już względem siebie uprzedzeni.
Moczulski podejrzewał w tym czasie (druga połowa lat 70.)
Kuronia o kontakty z PZPR i dążenie do wspólnego
zablokowania powstania orientacji niepodległościowej /7/ w
rodzącym się ruchu opozycyjnym.
Kuroń uważał z kolei Moczulskiego za powiązanego z „partyzantami”
/8/. Ponieważ „partyzanci” odegrali kluczową rolę w exodusie
osób narodowości żydowskiej z PRL w 1968 r. i w latach
następnych, więc skojarzenie „Moczulski - Moczar” powodowało
u Kuronia głęboką i zupełnie dziś zrozumiałą niechęć do
Moczulskiego.
Skąd wzięło się u Kuronia to skojarzenie? Otóż po ukazaniu
się najbardziej znanej książki Leszka Moczulskiego (spośród
wydanych oficjalnie w PRL) czyli „Wojny Polskiej”, w
paryskiej „Kulturze” ukazał się tekst Józefa Lewandowskiego
/9/, byłego pułkownika lWP i byłego wykładowcy w Wojskowej
Akademii Politycznej, który po 1968 r. znalazł się w Szwecji.
W tekście tym czytamy: Samej pracy nie czytałem a recenzja [Pawła
Zaremby w RWE – ML] zdaje się logicznie zbudowana.
Przypuszczam, że książka usprawiedliwia sąd Zaremby o
gorącym patriotyzmie, inspirującym książkę Moczulskiego.
Jednakże prawdy polskie są, niestety, zawsze dość powikłane
a Moczulski jest dla mnie przykładem takich powikłań.
Moczulski w latach sześćdziesiątych był filarem równie
patriotycznego (w formie) jak i antypatriotycznego (w treści)
tygodnika „Stolica”. Tygodnik ten, spełniający dość istotną
rolę w kalkulacjach Moczara, miał pozyskać dla „obozu
partyzantów” grupy co naiwniejszych, niepogodzonych z Polską
Ludową. Było to w okresie, gdy na inspirowanych zebraniach
publicznych gen. Rómmel potrząsał prawicą Zbigniewa
Załuskiego z okrzykiem: Panie pułkowniku, Pan jest dobrym
Polakiem! Moczulski w tym czasie odegrał dość istotną rolę,
jako atakujący za „niepatriotyczność” czołowych
przedstawicieli polskiej liberalnej, czy też
rewizjonistycznej inteligencji. Kto chce, znajdzie jego
ówczesne artykuły, mnie się grzebać nie chce. Przypomina mi
się tylko obrazek, gdy Moczulski wraz z grupą kilkunastu
dość podejrzanie wyglądających panów organizował „patriotyczną”
manifestację przeciwko Mrożkowi na przedstawieniu „Śmierci
porucznika” w Warszawie.
Powody, dla których ci, którzy krytykowali sztukę Mrożka (jak
Moczulski) sami zasługiwali na krytykę, najlepiej wyjaśnił
Lesław Maleszka /10/: Zaryzykuję pewną metaforę: gdy młodzi
szturmowali bramy teatru, by oklaskiwać "Śmierć porucznika"
Sławomira Mrożka, starsi często zaczytywali się w książkach
Zbigniewa Załuskiego. Komedia Mrożka jest obrazoburczą kpiną
z narodowego frazesu (...). Jako sztuka polityczna (…)
szydziła z patriotyczno-militarystycznej sztampy, po którą
pełnymi garściami sięgała partyjna propaganda (...). Akowcy
czytali ową komedię jako kolejny nihilistyczny atak na
święte tradycje walk o niepodległość. Ich uwagę zajmowały
książki Załuskiego: "Siedem polskich grzechów głównych", "Czterdziesty
czwarty". Nie szło tylko o ciepłe słowa autora pod adresem
żołnierzy AK - także o swoistą rehabilitację Polski
przedwrześniowej (...). Młodzi odczytywali książki
Załuskiego bezbłędnie - jako nowy, wyjątkowo przewrotny
pomysł na legitymizację państwa totalitarnego. Stąd brał się
ich opór przeciw "kultowi munduru", któremu przeciwstawiali
prawa jednostki i odwagę cywilną (…). Nie chcę twierdzić, że
Załuski stał się wyrocznią dla całej generacji akowskiej
(...). Środowisko "Znaku" (...) odważnie protestowało w
Sejmie przeciw pogromowi studentów w Marcu '68. Jednak w
owym czasie z ust doprawdy wielu osób starszego pokolenia
można było usłyszeć, że protest studencki jest prowokacją, w
której chodzi li tylko o porachunki między zwaśnionymi
frakcjami partyjnymi (…). W 1968 r. nie brakowało ludzi,
którzy otwarcie dystansowali się wobec buntu studenckiego,
uznawszy go za "awanturę w rodzinie", tak jak po 1976 r.
można było usłyszeć, że za akcją pomocy dla robotników z
Radomia organizowaną przez KOR stoi "frakcja Rakowskiego".
Jak widać szkoła myślenia, którą reprezentował Józef
Lewandowski, i która odcisnęła silne piętno na sposobie
myślenia wielu uczestników KOR, jest i dzisiaj w Polsce żywa.
To właśnie z tych pozycji szedł atak na Moczulskiego za
rzekomy „moczaryzm”. Nie ma tu miejsca na szersze omówienie
tego zagadnienia, ale warto zaznaczyć, z jakiego arsenału
czerpie swe argumenty przeciwko Leszkowi Moczulskiemu Michał
Kurkiewicz.
Aby przekonać się o absurdalności oskarżeń Leszka
Moczulskiego o udział w antysemickiej, moczarowskiej
kampanii w 1968 r. najlepiej wziąć do ręki rocznik „Stolicy”
z tego roku i zapoznać się z treścią artykułów Moczulskiego.
Oto początek artykułu na temat warszawskiego getta,
zawierający potępienie rasizmu, którego formą jest przecież
antysemityzm: Rasizm, a więc przekonanie o rzekomej
nierównej wartości ras ludzkich, był jednym z fundamentów
ideologii hitleryzmu. Bezpośrednią jego konsekwencją była —
jakże użyteczna dla ekspansjonistycznej polityki niemieckiej
— koncepcja „herrenvolku", „narodu wybranego", jakoby
predestynowanego do rozstrzygania o życiu i śmierci innych,
„niższych" ras i narodów. W myśl tych obłędnych idei do „ras
niższych" hitlerowcy zaliczyli m. in. Słowian, którzy mieli
stać się niewolnikami „Wielkiej Rzeszy", planowo
eksploatowanymi i stopniowo trzebionymi aż do całkowitej w
przyszłości zagłady. „Naród panów" dokonać też miał
eksterminacji Żydów — tj., według specyficznej terminologii
niemieckiej, „ostatecznego rozwiązania (Endloesung) kwestii
żydowskiej”. Dalej następuje wstrząsający opis heroicznej
walki i zagłady getta /11/. Czy taki tekst opublikowany w
1968 r. kilka tygodni po „wydarzeniach marcowych” mógł wyjść
spod pióra „moczarowca”?
Dlaczego więc Kuroń i inni uczestnicy KOR nie sprawdzili w
bibliotece zasadności posądzeń Moczulskiego o „moczaryzm”?
To pytanie równie dobrze można postawić także niektórym
dzisiejszym historykom. Wtedy, w czasach PRL, powody były
różne: zaufanie do ludzi z bliskiego korowcom środowiska
pomarcowej emigracji, ale także celowe działania
dezintegracyjne agentów SB, utwierdzających uczestników KOR
w zasadności oskarżeń pod adresem Moczulskiego. Dziś mamy
już dowody na celowe działania SB w tym zakresie /12/.
Należy jednak oddać Jackowi Kuroniowi sprawiedliwość, i
podkreślić, że później zweryfikował swoją opinię z 1976 r.
na temat publicystyki Leszka Moczulskiego w „Stolicy”.
Niestety tego fragmentu książki lidera KOR Michał Kurkiewicz
już nie zacytował. Oto dalszy fragment „Wiary i winy” (pominięty
przez Kurkiewicza): W ramach propagandowej ofensywy
partyzanckiej zwłaszcza w marcu 1968 r. i później pojawiły
się szanse podnoszenia różnych ważnych dla Polaków spraw,
głównie związanych z tradycją Armii Krajowej i w ogóle
państwa podziemnego. Zapewne byli i autorzy, którzy z tego w
najlepszej intencji korzystali. Może można ich traktować
jako formację, a na pewno trzeba odróżniać od partyzantów –
czego wówczas wiedzieć nie mogłem. Pozostaje jednak otwartym
pytanie: kto kogo w tym wypadku wykorzystywał, oni partyjną
sotnię, czy odwrotnie? Być może pewne wypowiedziane wówczas
prawdy weszły w świadomość społeczną i w praktykę cenzury,
rozszerzając margines wolności. Zarazem jednak przy tej
okazji w tych samych pismach i podobnych artykułach
przemycano kłamstwa najgorsze, bo siejące narodową nienawiść
/13/. Kuroń pozostał więc krytyczny wobec historycznych
publikacji Moczulskiego w „Stolicy”, jednak wbrew temu, co
twierdził Kurkiewicz, nie postrzegał ich jako partyjnej
propagandy, lecz jako grę. Kuroń przyznawał, że ta gra („być
może”) poszerzała margines wolności i utrwalała w
świadomości społecznej ważne wartości, ale pytał o cenę,
którą Moczulski i jemu podobni musieli zapłacić za
prowadzenie tej gry. Pytanie to pozostaje aktualne także i
dzisiaj. Ale przecież pytanie o cenę dotyczy wszystkich osób,
prowadzących działalność polityczną. Ci, którzy czasy PRL
spędzili przed telewizorem z kotem na kolanach, wprawdzie
nie mieli okazji płacić żadnej ceny, lecz to przecież nie
oni są Ojcami naszej Niepodległości.
*
a dokładniejsze omówienie zasługuje książka Leszka
Moczulskiego z roku 1970/14/. Mój Polemista zapewnia, że
publikacja ta powiela wszystkie kalki pojęciowe tego czasu,
streszcza to, co o NRF, USA i NATO mówił Władysław Gomułka i
co w swoich wstępniakach pisała Trybuna Ludu. Otóż, na taką
ocenę tej książki nie ma zgody!
Moczulski kilka lat wcześnie wydał poważną publikację
naukową dotyczącą historii pruskiej armii /15/. Wydane w
ramach sensacji XX wieku „Szpony czarnego orła” to z jednej
strony przerobiony fragment tamtej publikacji, ograniczony
do okresu po II wojnie światowej i wzbogacony o elementy
sensacyjnej fabuły jak dialogi czy szczegółowe, wymyślone
opisy konkretnych wydarzeń (coś w stylu Bogusława
Wołoszańskiego). Z drugiej strony książka zawiera jednak
ważną analizę i doniosłe wnioski. Czemu nie można ich było
opublikować w wydanej wcześniej książce stricte naukowej? -
Bo analiza i wnioski, które zawarł Moczulski w „Szponach
czarnego orła” dotyczą procesów w społeczeństwie niemieckim,
które ujawniły się dopiero pod koniec lat 60. W 1969 r. w
wyborach parlamentarnych wygrała SPD, kanclerzem został
Willy Brandt, po raz pierwszy od 1949 r. od władzy w RFN
odsunięta została chadecja. Nastąpiła zmiana polityki
zagranicznej zachodnich Niemiec. Zmiany te (oraz procesy
społeczne, których były one efektem), były istotne dla
ówczesnej sytuacji geopolitycznej w Europie oraz dla
sytuacji Polski, o czym zaraz szerzej.
Główna linia podziału w opozycji przedsierpniowej dotyczyła
stosunku do kwestii polskiej niepodległości, co przypominało
trochę podziały sprzed I wojny światowej. Podobnie jak w
1914 mieliśmy więc przed Sierpniem orientację ugodową, którą
reprezentowało przede wszystkim środowisko KOR i orientację
niepodległościową, którą stanowiło ROPCiO, a przede
wszystkim KPN. I - podobnie jak w 1914 r. - przed Sierpniem
zwolennicy ugody (czy też, jak to się mówiło „socjalizmu z
ludzką twarzą”) nie formułowali programu niepodległościowego
dlatego, że byli złymi Polakami, ale dlatego, że uważali
taki program za nierealny. Jego nierealność wynikała z ich
oceny sytuacji geopolitycznej. Nie jest to zarzut, ale
stwierdzenie faktu. Dodajmy, że podobna ocena dominowała na
Zachodzie (z tego powodu Radio Wolna Europa, finansowane z
pieniędzy amerykańskich i wyrażające linię polityczną rządu
USA, wspierało – także materialnie - zwolenników ugody spod
znaku KOR a potem Solidarności, marginalizując
niepodległościowców z KPN a potem także z SW, LDPN czy PPN).
Przesłanki, na jakich opierał się program niepodległościowy,
sformułował Leszek Moczulski w słynnej „Rewolucji bez
rewolucji” /16/. Ale przecież dochodził do wniosków
zawartych w tej pracy stopniowo. Stopniowo Moczulski „odkrywał”,
że niepodległość Polski jest możliwa w zmieniającym się
układzie geopolitycznym świata. Odkrywał, że jeżeli będziemy
konsekwentnie dążyć do niepodległości drogą pokojową i
minimalizując koszty, to przy sprzyjającej koniunkturze
międzynarodowej osiągniemy coś daleko więcej niż
finlandyzację, o której mówiło środowisko KOR – osiągniemy
niepodległość.
Początki tego myślenia Moczulskiego można odnaleźć właśnie w
wyśmiewanej przez Michała Kurkiewicza książce. Być może
zawiera ona sformułowania typowe dla ówczesnej publicystyki,
które tak rażą oczy młodego historyka. Nie czas i nie
miejsce, aby tu rozważać, czy książka rzeczywiście zawiera
takie sformułowania, a jeśli tak – czy można było ją w
tamtych warunkach opublikować w innej formie. Skupmy się na
jej treści. Oto kluczowy fragment zakończenia: W tej nowej
sytuacji znaczenie i rola Bundeswehry uległy wyraźnej
dewaluacji. Świadczy o tym chociażby opracowana pod
kierunkiem ministra Helmuta Schmidta /17/”Biała księga w
sprawach obrony”, opublikowana na wiosnę /18/ w Bonn. Różni
się ona zasadniczo od poprzednich zachodnioniemieckich
dokumentów poświęconych polityce militarnej. Deklarując
wprawdzie „nierozerwalne więzy” łączące NRF /19/ z NATO i
konieczność „zintegrowanej atlantyckiej obrony” - na plan
pierwszy wysuwa inny czynnik: coraz lepsze perspektywy
pokojowego rozwoju sytuacji w Europie. W układach
moskiewskich z ZSRR /20/ i warszawski z PRL /21/ Niemiecka
Republika Federalna zobowiązała się zresztą uroczyście do
rezygnacji ze stosowania siły czy też grożenia jej
zastosowaniem. Jest to co najmniej bardzo obiecujące.
Oczywiście sytuacja wewnętrzna w NRF jest skomplikowana,
siły rewanżu są nadal jeszcze nad Renem silne, a jedną z ich
baz pozostaje mimo wszystko Bundeswehra. Nie wydaje się
jednak, by mogły one odwrócić bieg wydarzeń i przekreślić
fakty, które już zostały dokonane /22/.
Innymi słowy, analiza Moczulskiego prowadziła do wniosku, że
zagrożenie niemieckie, którym straszono polskie
społeczeństwo przez kilkadziesiąt lat po wojnie, zagrożenie,
którym uzasadniano obecność Armii Czerwonej na terytorium
PRL i dowodzono, że jest to zgodne z polską racją stanu (obrona
Ziem Odzyskanych przez niemiecką agresją), otóż to
zagrożenie odchodzi w przeszłość. A więc niepodległa Polska,
bez sowieckich baz na swoim terenie, nie musi się obawiać
utraty połowy terytorium na rzecz Niemiec! Dziś jest to
stwierdzenie oczywiste, ale w roku 1970 było to ważne
odkrycie.
Tym bardziej, że większość Niemców – jak wywodził Moczulski
w swej książce - pogodziła się już z utratą ziem na wschód
od Odry i Nysy Łużyckiej. Chociaż wielu nacjonalistycznym
przywódcom znad Renu, Wezery i Izery to się nie podoba,
następujące w Niemczech Zachodnich zmiany generacyjne w
poważnym stopniu zaczęły wpływać na przekształcenie
społeczeństwa, jego nastrojów i poglądów. Młodzi ludzie,
wchodzący w dojrzałe życie, urodzeni i wychowani już po
wojnie, w niemałym stopniu pozbawieni są tego
zacietrzewienia, które cechowało przeważające części
społeczeństwa NRF jeszcze kilka lat temu. Poza zakresem ich
wyobraźni, co najmniej częściowo, znajduje się celowość
rewizji granic, tym bardziej, że uważają ją w istniejącej
sytuacji za nierealną. Jak wykazały badania opinii
publicznej w NRF, przeprowadzono w 1970 roku, nieco ponad
połowa ankietowanych uznała, że Niemcy Zachodnie muszą
pogodzić się z granica na Odrze i Nysie, wśród ludzi młodych,
poniżej 25 lat, pogląd taki wyraziło trzy czwarte badanych
/23/.
Czy to jest powielenie poglądów Gomułki?
Są więc „Szpony czarnego orła” pierwszą z serii analiz,
które pozwoliły Moczulskiemu na sformułowanie programu
niepodległościowego, w sytuacji gdy inne środowiska
opozycyjne uważały ciągle taki program za nierealny.
Kolejnym etapem na tej drodze była przedostatnia wydana w
PRL książka Leszka Moczulskiego /24/ - pozycja stricte
naukowa, które pogłębiała analizę uzasadniającą realną
możliwość wycofania się Sowietów z Polski.
Uzupełnieniem tych wywodów dotyczących zmieniającej się
sytuacji międzynarodowej, była analiza dotycząca zmian,
które zaszły po II wojnie światowej w polskim społeczeństwie.
Nie została ona już opublikowana legalnie (po 1972 r. /25/
Moczulski nie mógł już wydać w PRL oficjalnie żadnej książki,
choć jeszcze przez czas jakiś pozwolono mu publikować w „Stolicy”)
i dlatego została sformułowana „otwartym tekstem”, bez
śladów języka oficjalnej publicystyki PRL. Chodzi o wykład
Moczulskiego wygłoszony 11 listopada 1973 r. dla
kilkudziesięciu osób w mieszkaniu Restytuta Staniewicza w
Poznaniu. Kończył się on następującymi wnioskami: Ludzie
roku 1918. pytają nas: - „Daliśmy wam ojczyznę - coście z
nią zrobili?” Dlaczego wstydzimy się odpowiadać? Czego nam
brakuje, że nie możemy doprowadzić do stanu, kiedy nasza
odpowiedź będzie pełna dumy. Zdaje się, że w tej chwili
brakuje nam tylko jednego. Brakuje nam poczucia własnej siły
(…). Jest jakiś dziwny strach, nie wiadomo skąd biorący się,
który zamyka usta, który każe cofnąć się rękom, który każe -
no, może nie paść na kolana, bo my teraz nie padamy na
kolana tak, jak kiedyś - ale który każe ciągle jeszcze mieć
pochylony kark. Gdy poczujemy jak jesteśmy silni, to ten
kark nam się łatwo wyprostuje /26/.
Analizując wszystkie przytoczone wyżej publikacje, możemy
więc prześledzić kształtowanie się i dojrzewanie myśli
politycznej Leszka Moczulskiego. Jest to myślenie, które
pozwoliło Moczulskiemu mówić w ostatnim słowie przed sądem
Warszawskiego Okręgu Wojskowego na początku października
1982 r.: Szukać pola starcia, na którym nas przeciwnik
pokonać nie może. Być silniejszym moralnie i być silniejszym
dzięki prawu, które nasz przeciwnik ustanowił, a teraz musi
je łamać, a więc zwyciężać jego moralnym i politycznym
kosztem. Ten proces może przynieść tylko polityczne
zwycięstwo, bez względu na wynik. Oba rodzaje wyroku -
skazujący i uniewinniający - otwierają zwycięstwo dla linii
rewolucji bez rewolucji w kategoriach politycznych.
Natomiast w kategoriach moralnych - zwycięstwo już dawno
osiągnęliśmy. Udowodniliśmy, co warta jest godność człowieka
i poszanowanie własnych przekonań. Jesteśmy żywymi dowodami,
że nie warto klękać, że można działać, zgodnie ze swymi
przekonaniami, w każdym okresie, nawet w czasie najbardziej
dramatycznym (...).
Kończę ten proces tak, jak go rozpocząłem w czerwcu 1981
roku. Mieczysław Rakowski zarzucił nam, że śni nam się
wielka Polska. To prawda. Tak, jest prawdą, że walczymy z
programem małej Polski. Śni nam się Polska Wolna,
Niepodległa, Sprawiedliwa - a więc Wielka. Sen o Wielkiej
Polsce...Był sen o szpadzie i sen o chlebie. My z tego snu,
snu polskiego bandosa, co za swą ciężką pracę chleba i buta
dla niego zabrakło... Sen polskiego rewolucjonisty,
zdychającego gdzieś pod płotem, wdeptanego w błoto, bo
ocalił honor Polski. Pisał J. Piłsudski: „W wychodku, jakim
jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża (...). To nie
sentymentalizm, mazgajstwo, nie maszynka rewolucji
społecznej, czy tam co. To zwyczajne człowieczeństwo (...).
Nie rozpacz, nie poświęcenie mną kieruje, a chęć zwyciężenia
i przygotowania zwycięstwa”. Tak, przyznaję się. Śni mi się
Wielka Polska. Jeżeli prawo więcej nie przewiduje, to proszę
o 10 lat więzienia /27/.
Wyrok brzmiał – 7 lat.
*
Prezentowane są dzisiaj trzy odmienne koncepcje, gdy idzie o
opis i ocenę działalności Leszka Moczulskiego w czasach PRL.
Pierwsza koncepcja opiera się na wierze, że Moczulski cały
czas (a więc także wtedy, gdy działał w ROCPiO i kierował
KPN) był agentem SB, a może nawet i KGB. Brak dowodów
potwierdzających tę hipotezę jest - dla zwolenników takiego
myślenia - najlepszym dowodem ją potwierdzającym. „Nie ma
dowodów, bo zostały zniszczone! Fakt że je zniszczono,
dowodzi, jak niebezpiecznym agentem był Leszek Moczulski”.
Zwolennicy tej koncepcji są przekonani, że Moczulski
siedział w więzieniu w luksusowych warunkach i tylko po to,
aby się uwiarygodnić /28/.
Koncepcja druga, którą przedstawiła w uzasadnieniu wyroku
sądu lustracyjnego sędzia Małgorzata Mojkowska /29/ (córka
redaktora naczelnego „Trybuny Ludu”, na co zwrócił kiedyś
uwagę Lech Kaczyński /30/), zakłada, że Moczulski do końca
marca 1977 r. był agentem i służył reżimowi komunistycznemu,
a potem – na początku kwietnia, niejako z dnia na dzień,
stał się jednym z najgroźniejszych przeciwników reżimu.
Zwolennikiem tej teorii wydaje się być Michał Kurkiewicz.
Mnie najbliższa jest koncepcja trzecia, wedle której droga
życiowa Leszka Moczulskiego konsekwentnie rozwijała się i
zmierzała nie tylko do tego, aby „rzucić Moskwie wyzwanie”,
ale aby udźwignąć ciężar konsekwencji, które wybór takiej
drogi życiowej nieuchronnie za sobą pociągał. Moczulski na
tej drodze robił błędy – tak, jak każdy z nas w swoim życiu.
Nigdy nie był jednak komunistycznym propagandzistą, ani
współpracownikiem komunistycznej bezpieki. Tego typu zarzuty
to element ceny, która przychodzi mu płacić już w wolnej
Polsce, za swój wybór.
Po tej dyskusji zapewne każdy z polemistów pozostanie przy
swoim zdaniu. Ale mimo wszystko warto było rozmawiać –
Czytelnicy portalu historycy.pl mogli poznać argumenty obu
stron i mogli sami wyrobić sobie zdanie, czyj pogląd opiera
się na rzetelnych argumentach i jest bardziej przekonujący.
Przypisy:
/1/ K. Persak, Sprawa Henryka Hollanda, Warszawa 2006.
/2/ Co potwierdza także indeks osób w omawianej książce, na
s. 404 napisano: Witrowy Zbigniew (Wiatr Jerzy)”oraz Wiatr
Jerzy zob. Witrowy Zbigniew.
/3/ Op. cit., s. 116.
/4/ Persak napisał: Wszystko wskazuje więc, że prawdziwa
jest wersja Moczulskiego, który podczas przesłuchania w MSW
przyznał się do autorstwa tego tekstu, op. cit., s. 116.
/5/ Dla przykładu por. B. Musiał, Tezy dotyczące pogromu w
Jedwabnem. (cz. I). Uwagi krytyczne do książki Sąsiedzi
autorstwa Jana Tomasza Grossa, „Dzieje Najnowsze” 2001, nr
3. W recenzji tej czytamy m.in. "Oczywiste jest, jakie
znaczenie mogą mieć dokumenty sądowe dla historyka. Ale nie
wolno zapominać, że jest to specyficzny rodzaj źródła,
wymagający szczególnych metod warsztatowych i znacznej dozy
krytycyzmu".
/6/ Całą sprawę szeroko opisuje Krzysztof Persak w
powoływanej tu książce Sprawa Henryka Hollanda (s. 115-120).
Do sprawy tej odnosi się także sam Leszek Moczulski w
książce Antoniego Dutka i Macieja Gawlikowskiego, Bez
wahania, Kraków 1993, s. 52 i n.
/7/ W liście do Władysława Gauzy w Norwegii z 26 lipca 1979
r. Moczulski napisał: "Kuroń szykuje się do powołania za
przynajmniej cichą zgodą PZPR partii
socjalistyczno-demokratycznej (w rozmowach na ten temat
pośredniczy Mieczysław F. Rakowski). Ma to być >konstruktywna
opozycja<, uznająca zasady ustrojowe PRL i uzależnienie od
ZSRR; równocześnie sam fakt istnienia dwu partii ma być
dowodem, że PRL stała się państwem demokratycznym i „pluralistycznym”.
Otóż gdyby Kuroniowi się udało przed powołaniem KPN stworzyć
tą „konstruktywna opozycję” to wielu ludzi da się schwytać
na lep, zaś program niepodległościowy przedstawiono by jako
zwykłe awanturnictwo. Jeśli natomiast my pierwsi wyjdziemy z
partią niepodległościową – to „konstruktywna opozycja”
potraktowana zostanie przez społeczeństwo jako próba ugody z
PZPR, czyli zgodnie z prawdą. Całość listu opublikowałem na
Forum POLONUS . Nie ma dziś dowodów potwierdzających
ówczesne podejrzenia Moczulskiego wobec Kuronia,
prawdopodobnie i one były wynikiem dezintegracyjnych działań
SB.
/8/ „Partyzantami” nazywano zwolenników Mieczysława Moczara
w PZPR, gdyż odwoływali się oni do haseł nacjonalistycznych
i przeciwstawiali komunistom, którzy lata okupacji spędzili
w Sowietach, tych komunistów, którzy w czasie II wojny
światowej byli w okupowanej Polsce, biorąc udział w
oddziałach GL a potem AL.
/9/ „Kultura”, 1973 r., nr 7-8, s. 185.
/10/ „Gazeta Wyborcza”, 19 VI 2001.
/11/ K. Kulicz, L. Moczulski, Losy warszawskiego getta, „Stolica”,
21 IV 1968 r., nr 16.
/12/ W protokole z 18 czerwca 1977 r. z narady służbowej
odbytej dzień wcześniej, a dotyczącej kierunków
rozpracowywania operacyjnego w sprawie krypt. „Hazardziści”
czytamy, że wśród planowanych działań dezintegracyjnych na
linii „Hazardziści” (kryptonim, jaki SB nadała sprawie
operacyjnego rozpracowania ROPCiO) – „Gracze” (kryptonim,
jaki SB nadał sprawie operacyjnego rozpracowania KOR) są i
takie: "W żydowskiej części KOR (...) eksponować należy tzw.
narodowy charakter ROPCZiO, który mówiąc prościej jest
antysemicki. Tajni współpracownicy przekazujący powyższe
informacje członkom i sympatykom KOR winni podkreślać: a/
pilną konieczność uprzedzania ludzi związanych z ROPCZiO o
prowokacyjnej działalności kierownictwa tej grupy; b/
konieczność poinformowania zagranicy o faktycznej roli
ROPCZiO i spowodowania by RWE zbojkotowała tę grupę, gdyż
wielu uczciwych ludzi zostanie wprowadzona w błąd i staną i
oni ofiarami prowokacji politycznej".
/13/ J. Kuroń, Wiara i wina, s. 357-358.
/14/ Leszek Moczulski, „Szpony czarnego orła”, oddano do
składu 31 lipca 1969 r., ale na s. 234 mowa jest o układach
RFN-ZSRS z sierpnia 1970 r., który został już podpisany i
układzie RFN-PRL z grudnia 1970 r., który ma zostać
podpisany.
/15/ Leszek Moczulski, „Miecz Nibelungów. Zarys historii
armii pruskiej i niemieckiej 1618-1967”.
/16/ Pierwodruk, „Droga” 1979, nr 7.
/17/ Helmut Schmidt był w tym czasie ministrem spraw
zagranicznych RFN. Po dymisji Willi Brandta został
kanclerzem i był nim przez 8 lat (1974-1982).
/18/ Chodzi o wiosnę 1970 r.
/19/ W tym okresie Niemcy Zachodnie nazywano oficjalnie NRF,
a nie RFN.
/20/ Chodzi o układ RFN – ZSRS z sierpnia 1970 r.
/21/ Chodzi o układ RFN – PRL z grudnia 1970 r.
/22/ L. Moczulski, Szpony czarnego orła, s. 233-234.
/23/ Op. cit., s. 232-233.
/24/ L. Moczulski, Dylematy. Wstęp do historii Europy
Zachodniej 1945-1970, Warszawa 1971.
/25/ W 1972 r. Moczulski opublikował w Poznaniu słynną „Wojnę
Polską” (Belllona
wydała w 2009 r. jej zaktualizowaną wersję). W książce
tej Moczulski analizował politykę zagraniczną Józefa Becka,
tłumacząc jej logikę a także analizował przebieg kampanii
wrześniowej, wykazując kluczowe znaczenie agresji sowieckiej
17 września 1939 r. dla jej rezultatu. Ambasada sowiecka w
PRL zażądała wycofania książki ze sprzedaży.
/27/ Cały tekst tego wykładu opublikowany został jedynie w
drugim obiegu w czasach PRL. W naszej książce Prześladowani,
wyszydzani, zapomniani... Niepokonani. ROPCiO i KPN w
Krakowie 1977-1981 podajemy z Maciejem Gawlikowski obszerne
fragmenty tego tekstu (strony 16-18), opierając się na
tekście opublikowanym na Forum Polonus.
/28/ Konfederacja przed sądami PRL, Wydawnictwo Polskie KPN,
Warszawa 1994. Redakcja i przedmowa K. Króla.
/29/ Publicznie na piśmie nikt nie zaryzykował wyrażenia
takiego poglądu. Można było jednak usłyszeć tego rodzaju
opinie z ust czołowych polityków pewnej współczesnej partii
politycznej na spotkaniach przedwyborczych, czy w pewnym
radiu popierającym tę partię. Zbliżony pogląd wyraził też
przed kamerą pewien pracownik RIP, piastujący potem
stanowisko kierownicze w centrali IPN w Warszawie.
/30/ Lustracja Leszka Moczulskiego, „Gazeta Wyborcza”, 7 IV
2005 r.
/31/ Rada Sądownictwa nie zajmie się wypowiedzią prezydenta
o sędzi Mojkowskiej [strona nie jest obecnie dostępna w
Internecie -Mirek Lewandowski, 2020].
Tym tekstem zamykamy na portalu historycy.pl
dyskusję o książce Piotra Plebanka [Administrator
historycy.pl].
|