Wydawca: Bellona
EAN 9788311115842
992 stron
format 165x235 mm
oprawa miękka
Od Wydawcy:
Kampania jesienna 1939
roku jest jedną z najstraszliwszych klęsk w naszych dziejach
a wydarzeniach, które je poprzedziły, nalezą do
najtrudniejszych. W ciągu trzydziesty sześciu dni wojny -
ledwo pięciu tygodni - zdruzgotane zostało cisami dwu
najezdniczych armii jedno z większych państw europejskich.
Po zaledwie dwudziestu latach niepodległości Polska upadła.
Gdyby nie te dziesięciolecia, gdyby nie te dni, w których
czerwień krwi nadawała blask fioletowi wrzosów, być może
Rzeczpospolita nie odrodziłaby się trwale. Trzeba było
przejść przez dramat Września, tego pasma prawie
ustawicznych klęsk, gdy łamało się państwo, armie, dywizje i
ludzie – przez niewyobrażalną tragedię narodu i jednostek.
Targa ona do dzisiaj naszymi uczuciami, jest trudna do
przyjęcia, do obiektywnej oceny. Mimo
siedemdziesięcioletniej perspektywy historycznej Wrzesień
pozostaje ważną częścią współczesnej wyobraźni społecznej.
Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1972 r. i cały
nakład został natychmiast sprzedany. Po interwencji ambasady
radzieckiej książka stała się przedmiotem totalnego ataku ze
strony władz i środków przekazu. Na polecenie Ministerstwa
Kultury wycofano ją z obiegu. Przygotowane obecnie wydanie
jest w istocie nową pozycją. W ciągu minionych lat stan
badań krajowych i zagranicznych poszedł znacznie naprzód, co
należało uwzględnić. Otwarte zostały archiwa, opublikowano
wiele istotnych dokumentów. Można by więc nadać książce nowy
tytuł. Jednak autor pragnie zachować tytuł pierwotny oraz
charakter pierwszego wydania.
Spis treści
***
Niecenzuralna książka
Wznowiona właśnie przez Bellonę „Wojna polska” Leszka Moczulskiego to książka niemal legendarna. Kompleksowe opracowanie kampanii wrześniowej, które w 1972 roku zostało wydane w PRL dzięki niedopatrzeniu władz. Choć okrojona przez cenzurę – wycięto nieomal cały opis walk z Armią Czerwoną – książka i tak wywołała furię w sowieckiej ambasadzie. Do ataku na autora natychmiast przystąpił „Żołnierz Wolności” – potępiający Moczulskiego artykuł osobiście zatwierdził generał Jaruzelski – oraz inne komunistyczne gazety. Demaskowano „antyradzieckie fałszerstwo” i domagano się pociągnięcia autora do odpowiedzialności karnej. Nieliczne egzemplarze książki, które nie zostały natychmiast sprzedane, skonfiskowano i przeznaczono na przemiał. A na autora KC PZPR nałożyła dożywotni zakaz publikowania. Obecne wydanie „Wojny polskiej” to właściwie nowa książka. Moczulski wykorzystał ustalenia historyków i dokumenty, które ujrzały światło dzienne po upadku komunizmu. Szczególnie z zamkniętych w latach 60. i 70. sowieckich archiwów.
Rzeczpospolita
***
Ukazała się "Wojna polska" Leszka Moczulskiego
Przedstawienie syntetycznego obrazu wydarzeń 1939 roku,
ukazującego mechanikę procesu historycznego i przyczyny
przegranej - Polski i, pośrednio całej antytotalitarnej
koalicji - to cel, który postawił sobie autor książki "Wojna
polska" Leszek Moczulski. Publikacja ukazała się nakładem
wydawnictwa "Bellona", niemal w przededniu 70. rocznicy
wybuchu II wojny światowej. "Książka, którą w rozwiniętej
wersji przedstawiam Czytelnikowi, nie jest lekturą łatwą ani
przyjemną. Kampania jesienna 1939 roku jest jedną z
najstraszliwszych klęsk w naszych dziejach, a wydarzenia,
które ją poprzedziły należą do najtrudniejszych. W ciągu
trzydziestu sześciu dni wojny - ledwo pięciu tygodni -
zdruzgotane zostało ciosami dwu najezdniczych armii jedno z
największych państw europejskich. Po zaledwie dwudziestu
latach niepodległości Polska upadła. Trzeba było przejść
przez dramat Września, tego pasma prawie ustawicznych klęsk,
gdy łamało się państwa, armie, dywizje i ludzie - przez
niewyobrażalną tragedię narodu i jednostek" - pisze autor we
wstępie.
Jak podkreśla, mimo siedemdziesięcioletniej perspektywy
historycznej Wrzesień pozostaje ważną częścią współczesnej
wyobraźni społecznej, nadal boli, gniewa, często oburza. "Czas
też najwyższy, aby stał się obiektem pogłębionej, krytycznej,
uczciwej i naukowo rzetelnej refleksji. Zrozumienie wielkich
wydarzeń przeszłości jest bowiem konieczne dla naszej
polskiej i europejskiej samowiedzy, ułatwia poruszanie się w
gąszczu nadchodzącej przyszłości" - podkreśla Moczulski.
Deklaruje przy tym, że sam tematyką Września 1939 roku
zajmuje się od zawsze. "Po prostu jako niespełna
dziesięcioletni chłopak byłem drobinką w społeczeństwie,
które przeżyło ten straszliwy szok - i podobnie jak innych,
dręczyło mnie pytanie: jak do tego doszło" - wyjaśnia.
Z czasem to zainteresowanie przerodziło w studia prowadzone
pod kierunkiem profesora Stanisława Herbsta. Książka "Wojna
polska" to właśnie rezultat tych badań. Autor przygotował ją
jako dysertację doktorską.
Po ukazaniu się "Wojny polskiej" w 1972 roku, na polecenie
władz przewód doktorski został przerwany. Publikację
wycofano z obiegu. Drugie wydanie "Wojny polskiej" ukazało
się w Londynie w 1987 roku. Wydała ją emigracyjna Polska
Fundacja Kulturalna (Polish Cultural Foundation Limited).
Kilka razy została wydrukowana w Polsce "bez zgody i wiedzy
autora".
"Wreszcie - przypomina Moczulski - ksiądz Bronisław Sroka TJ
własnym sumptem i wysiłkiem opublikował skrócone wydanie +Wojny
polskiej+ i zorganizował jej masowy kolportaż".
Obecne wydanie jest w istocie nową pozycją. W ciągu
minionych lat badania krajowe i zagraniczne znacznie
posunęły się do przodu - zostały otwarte archiwa,
opublikowano wiele istotnych dokumentów. Na ich podstawie
autor mógł opisać interwencję Armii Czerwonej w Polsce i
doprowadzić narrację do końca kampanii.
"Skutki tej klęski były ogromne, między innymi przesądziły o
tym, że koalicja - aby ocalić światowy system demokracji i
wolności obywatelskich - musiała sięgnąć do pomocy państwa
totalitarnego, z wszystkimi tego skutkami" - ocenia
Moczulski. Podkreśla też, że zarodki tego, co się zdarzy w
końcowej fazie konfliktu światowego i zdominuje powojenny
świat, występowały wyraźnie już wcześniej, ale nie zostały
docenione.
PAP
***
Leszek Moczulski, Wojna polska 1939 – znana i ciągle nieznana, "Tygodnik Powszechny", nr 39 z 1999 r.
Zdarzyło się, że ponad ćwierć wieku temu wydałem książkę o
wojnie 1939 roku. Wywołała ona niemałe zainteresowanie, a
także skandal polityczny – co bez wątpienia utrudniło jej
wejście do obiegu naukowego. Prac politycznie podejrzanych
nie cytuje się, a tezy omija; po jakimś czasie wchodzi to w
nawyk.
Po latach warto zastanowić się, jak dalece nasza znajomość
Września posunęła się naprzód. Faktografię okresu znamy bez
wątpienia znacznie lepiej. Dotyczy to zwłaszcza wydarzeń na
froncie wschodnim. Zaledwie się kiedyś rysujący obraz
agresji sowieckiej został w publikacjach ostatnich lat
przedstawiony szeroko. Również znajomość wydarzeń na froncie
niemieckim jest znacznie większa. Natomiast w zakresie
wydarzeń politycznych poprzedzających wojnę i toczących się
w jej trakcie postęp jest niewielki. Możliwości, jakie dał
dostęp do zachodnich zasobów archiwalnych, a od kilku lat
także sowieckich – zostały wykorzystane w niedostatecznym
stopniu.
Ustalenie faktów to jednak tylko wstępna faza pracy nad
historią. Szczegółowe monografie dają podstawę do dalszych
badań, ale dopiero analiza nagromadzonych informacji pozwala
uzyskać syntetyczny obraz wydarzeń oraz ustalić ich logikę
wewnętrzną. Pod tym względem prace nad okresem
poprzedzającym wybuch wojny oraz prace zajmujące się samym
jej początkiem nadal znajdują się niemalże w powijakach.
Zachodnia literatura niezbyt interesuje się krótką kampanią
wojenną 1939 r. i jej preliminarzami, zakładając, że Rzesza,
którą z trudem powstrzymały największe światowe mocarstwa, w
każdych okolicznościach była zdolna zdruzgotać
Rzeczpospolitą. Nasza historiografia, która jako jedyna była
w stanie zainicjować badania nad polskim fragmentem genezy i
początku drugiej wojny światowej, przez ostatnie
ćwierćwiecze nawet nie próbowała odpowiedzieć na podstawowe
pytania: dlaczego doszło do wybuchu wojny w tym właśnie
czasie i miejscu? jakie skutki przyniosła brytyjsko-polska
polityka zablokowania Hitlera i co spowodowało jej załamanie?
jaki wpływ miała kampania polska na dalszy przebieg wojny?
Oraz – z nieco innej dziedziny: jak należy ocenić polskie
przygotowania obronne? Jeżeli nawet zwracano nieraz uwagę,
że jesienią 1939 r. doszło do sytuacji prawie bez precedensu
(potężna armia francuska nie wykorzystała szansy, jaką
dawało zablokowanie głównych sił przeciwnika na odległym
teatrze wojennym), to do dzisiaj zagadnienie to nie
doczekało się szerszej analizy; wydarzenia na froncie
alzacko-lotaryńskim 1939 r. należą do najmniej znanych
epizodów II wojny światowej.
Wiemy, że na milczenie historiografii polskiej decydujący
wpływ wywarły wymogi polityczne oraz nadmierna autocenzura
badaczy. To milczenie trwa jednak nadal, dowodząc, jak
bardzo spuścizna czasów zniewolenia wiąże także myśl
współczesną. Wprawdzie łatwe okazało się przypomnienie
najbardziej oczywistych faktów, przekreślenie prymitywnych
kłamstw i przemilczeń (np. Katyń 2), ale najgroźniejsze
dziedzictwo zsowietyzowanej historiografii – ograniczenie
pola widzenia i tendencyjne ukierunkowanie problematyki
badawczej – nadal zdaje się ciążyć nad naszą myślą
historyczną, zresztą nie tylko przy badaniu dziejów
najnowszych.
Bezpośredni zwrot ku wojnie nastąpił 10 marca 1939 r. Sygnał
nadszedł z Moskwy. W przemówieniu na zjeździe partii Stalin
zapewnił, że Niemcy nie muszą obawiać się zagrożenia ze
strony ZSRR; w ewentualnym konflikcie Moskwa nie poprze
mocarstw zachodnich. Hitler natychmiast odczytał zachętę i
już następnego rana zarządził błyskawiczne zajęcie Pragi. W
ciągu następnych trzech tygodni uformowały się w Europie dwa
bloki wojenne i przeprowadzono częściową mobilizację.
Pisałem o tym w „Wojnie polskiej”, ale sprawa wymaga
dalszych badań. Czy okres po Monachium Hitler chciał
wykorzystać do konsolidacji mocarstwowej pozycji Rzeszy,
pozyskania sojuszników i dokończenia programu zbrojeń – a
więc przygotowania się do rozpoczęcia wojny w latach
1942–1943? Wydaje się, że tak właśnie było, ale dopiero
szczegółowe badania i pełna analiza ich wyników przyniosą
ostateczną odpowiedź. Wiąże się z tym kwestia, jak w 1943 r.
przedstawiałby się stosunek sił, zważywszy że Francja,
Wielka Brytania i Polska kończyły do tego czasu modernizację
swych sił zbrojnych. Dodajmy, że dynamika przygotowań
obronnych tych państw już w 1938 r. przewyższyła niemiecką,
a dysproporcja rosła. Czy opóźnienie wybuchu wojny nie
prowadziło do jej uniknięcia? Tak rozumował niedoceniany
Chamberlain i jeszcze bardziej niedoceniany Beck. Czy zdawał
sobie z tego sprawę Hitler? A Stalin? Czy dając sygnał 10
marca przywódca ZSRR dążył tylko do wywołania wojny między „kapitalistami”
– impulsu do rewolucji powszechnej (jak dwadzieścia lat
wcześniej), czy też gotów był wesprzeć czynnie Niemcy w
pokonaniu mocarstw zachodnich, aby stworzyć nowy układ
geopolityczny? W ogólnym przekonaniu (ale i w rzeczywistości)
alianci dysponowali większą potęgą niż Trzecia Rzesza; to
właśnie oni blokowali sowiecką ekspansję w Chinach, na
Środkowym i Bliskim Wschodzie. Niewątpliwie, w okresie
1939–1941 ZSRR czynnie pomagał Rzeszy – tym chętniej, że
Stalin – bezpodstawnie – był pewien ogromnej przewagi nad
Niemcami (vide zachowanie Mołotowa w Berlinie jesienią 1940
r., gdy Niemcy panowały już nad kontynentalną Europą).
Druga kwestia kapitalnego znaczenia: w okresie
wiosenno-letnim 1939 r. uformowała się silna koalicja
brytyjsko-francusko-polska z ograniczonym udziałem Rumunii i
Grecji. Wszystkie usiłowania Berlina, aby osłabić
determinację państw sojuszniczych nie udały się. Rzesza
została zablokowana; nawet sojusznicza Italia przeszła de
facto na neutralne pozycje. Hitler, brutalnie przyśpieszając
wydarzenia wiosną 1939 r., postawił wszystko na jedną kartę.
Liczył, że tak jak poprzednio mocarstwa zachodnie ustąpią.
Nie ustąpiły, co zapowiadało albo polityczną, albo militarną
klęskę Niemiec. Cofając się przed wojną, Hitler traciłby
wiarygodność międzynarodową i autorytet w Rzeszy;
rozpoczęcie wojny w warunkach istniejących na przełomie
lipca i sierpnia 1939 prowadziło do szybkiej klęski. Wyjście
dał pakt niemiecko-sowiecki, zasugerowany zresztą przez
Moskwę. Hitler traktował go jako narzędzie do skruszenia
determinacji przeciwników, pozwalające na izolację Polski.
Rzeczywiście, jedyną szansą dla Rzeszy było ograniczenie
konfliktu i – po pokonaniu Rzeczypospolitej – doprowadzenie
do nowej pokojowej stabilizacji. Natomiast Stalinowi
chodziło o sprowokowanie wojny, która zdezintegruje Europę i
umożliwi ZSRR ekspansję na Zachód. Ostatecznie, to plan
sowiecki powiódł się w pełni.
Działania przeciw Polsce nie przebiegały tak szybko, jak to
sobie Hitler obiecywał. Nie udało się zakończyć kampanii na
zachód od środkowej Wisły, jak planowali niemieccy
generałowie. Tymczasem nad Renem narastało śmiertelne
niebezpieczeństwo. Francuzi potrzebowali dwu do trzech
tygodni, aby skoncentrować na froncie swoje siły i dowieźć
niezbędne zaopatrzenie; okres ten biegł od początku
powszechnej mobilizacji, czyli 2 września. W porozumieniu
sztabowym polsko-francuskim początek ofensywy na zachodzie
ustalono na piętnasty dzień, czyli 17 września, ale nim
nabierze ona rozmachu – upłynąć musiało co najmniej kilka
dalszych dni. Umówioną datę znali Rosjanie, a zapewne i
Niemcy. Dlatego w drugiej połowie września główne siły
Wehrmachtu powinny wrócić nad Ren. Począwszy od 8 września (termin
wkroczenia Rosjan ustalony w ustnych rozmowach upływał
zapewne z początkiem drugiego tygodnia wojny), w głównej
kwaterze Hitlera z rosnącym niepokojem obserwowano zwlekanie
sowieckie, aż po rozpaczliwe stwierdzenie: oni nigdy nie
ruszą. Jednak Stalin zdążył na czas, co ostatecznie
powstrzymało Francuzów; ofensywa na zachodzie nie mogła już
pomóc Polsce.
Upadek Rzeczypospolitej oznaczał przerwanie blokady Niemiec.
Rzesza weszła w wojnę, dysponując niedostatecznymi zapasami
paliw, a także innych surowców strategicznych oraz żywności.
Zużycie paliw i sprzętu silnikowego okazało się zresztą tak
znaczne, że tuż po zakończeniu działań w Polsce niemiecki
sztab generalny zaczął przygotowywać plan demotoryzacji sił
zbrojnych i przejścia do formowania dywizji przeznaczonych
do pozycyjnych działań obronnych. Jednak natychmiastowe
uruchomienie dostaw sowieckich umożliwiło szybką rozbudowę
jednostek pancerno-motorowych Wehrmachtu, zdolnych do
działań błyskawicznych. Ceną była rezygnacja Hitlera z
utworzenia buforowego państewka polskiego. Nowa sytuacja
geostrategiczna w Europie Środkowo-Wschodniej i strefie
Bałtyku wpłynęła na zachowanie Rumunii (ropa naftowa) i
Szwecji (ruda żelaza). Umożliwiło to pełne wykorzystanie
gigantycznych mocy produkcyjnych Rzeszy oraz rozbudowę i
przezbrojenie Wehrmachtu. Późniejszy Blitzkrieg we Francji
przeprowadzony został prawie całkowicie na sowieckich i
rumuńskich paliwach.
Odrębną kwestią był wpływ komunistów na osłabienie
wewnętrzne Francji. Wcześniej FPK stanowiła najbardziej
radykalne skrzydło prowojennego frontu antyhitlerowskiego.
Po 23 sierpnia 1939 r. nastąpiła całkowita reorientacja,
która nadspodziewanie łatwo została zaakceptowana przez masy
członkowskie tej najliczniejszej spośród partii francuskich.
Po 17 września FPK zeszła do podziemia, zaczęła nie tylko
rozwijać propagandę rewolucyjną, ale szykować się do działań
dywersyjnych. Przywódca FPK – sierżant Maurice Thorez –
pierwszy zdezerterował, a za nim poszli inni. Są to sprawy
wymagające szczegółowego zbadania (podobnie jak silne
wsparcie regime'u Vichy przez dawne skrzydło
robotniczo-technokratyczne Frontu Ludowego), choć znaczna
część historiografii francuskiej traktuje te tematy
wyjątkowo wstydliwie.
Oczywiście, drugą wojnę światową planowały i rozpoczęły
Niemcy, a wszystkie najważniejsze decyzje podejmował Hitler
– co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Jednak
przywódcy Niemiec działali w konkretnej sytuacji, okresowo w
stanie silnego przymusu. Polityka Moskwy umożliwiła Niemcom
podjęcie w marcu 1939 r. działań, których konsekwencją stała
się wojna. Latem tego roku sytuacja geopolityczna Rzeszy
stała się na tyle krytyczna, że Niemcy zostały skazane na
pomoc ZSRR; czy to się nazistom podobało, czy nie, musieli z
niej korzystać. Jednak wpływ ZSRR na rozwój konfliktu może
być rozpatrywany tylko w kategoriach współodpowiedzialności
Moskwy za stworzenie warunków, umożliwiających Rzeszy
wywołanie wojny.
Podkreśla się powszechnie ideowy czy ideologiczny charakter
II wojny światowej: totalitaryzm versus demokracja. Jest to
słuszne tylko do 1941 r., jakkolwiek i w tym okresie względy
geopolityczne przeważały, a ideowo-ustrojowe miały znaczenie
uzupełniające. Jednak po roku 1941 kraje totalitarne i
demokratyczne znalazły się po obu stronach barykady; na tle
ZSRR nawet faszystowskie Włochy były państwem względnie
liberalnym, a nonsensem byłoby twierdzenie, że Grecja i
Jugosławia były bardziej demokratyczne od Rumunii i Węgier.
Polityczna teza o „zwycięstwie mocarstw demokratycznych”
umożliwiła oddanie w niewolę jednej połowy Europy i
półwiekowy okres ciągłej obawy przed agresją drugiej.
Nie są to tezy nowe. Fakt rozważania przez Hitlera już w
latach 1933–1934 możliwości porozumienia z komunistyczną
Rosją ujawnił jeszcze Rauschning. O zarysowanych wyżej
kwestiach również ja pisałem już przed ćwierćwieczem.
Niepokoi fakt, że chociaż zmieniają się ustroje i systemy
polityczne, pewne kwestie pozostają tabu. Jest to
konstatacja tym bardziej smutna, że powinniśmy przecież
korzystać z doświadczeń historii. Rozsądek wymaga, aby
szukać doświadczeń prawdziwych.
***
Zachód okazał się parszywieńki, Z Leszkiem Moczulskim, autorem książki „Wojna polska 1939”, rozmawia Piotr Zychowicz, "Rzeczpospolita" 28.08.2009
Czy mogliśmy wygrać kampanię 1939 roku?
Podczas II wojny światowej żaden kraj nie był w stanie
samotnie wygrać z Niemcami. Także Wielka Brytania, która w
1940 roku zwyciężyła w bitwie o Anglię. Gdyby Brytyjczycy
jeszcze przez pewien czas pozostali sam na sam z Trzecią
Rzeszą, musieliby kapitulować. Potęga RAF zostałaby złamana
i doszłoby do inwazji Wehrmachtu na Wyspy. Podobnie było ze
Związkiem Sowieckim. W 1941 roku Armia Czerwona została
doszczętnie rozbita. Potem rzeczywiście osiągnęła przewagę
nad Niemcami, ale dzięki gigantycznym dostawom sprzętu od
aliantów. Odpowiedź na pańskie pytanie brzmi więc: nie.
Polska sama nie była w stanie wygrać kampanii 1939 roku.
A razem z Francuzami i Brytyjczykami?
Od lat 20. mieliśmy umowę wojskową z Francją. To była kopia
umowy, jaką Francja miała z Rosją w 1914 roku, gdy wybuchła
I wojna światowa. Układ był bardzo prosty. Na tym froncie,
na którym Niemcy zaatakują jako pierwsi, napadnięty się
broni, wiążąc jak najwięcej sił niemieckich w określonym
terminie. W naszym przypadku miały to być dwa tygodnie. W
tym samym czasie drugi partner przygotowuje i przeprowadza
uderzenie z drugiej strony. Uderzenie, które będzie
uderzeniem rozstrzygającym.
A więc powtórka z historii. Z tym że rolę
wschodniego sojusznika Francji miała odegrać tym razem
Polska.
Tak, ale armia polska była w stanie wystawić przeciwko
Niemcom siły, które były większe niż siły armii carskiej
wystawione przeciwko Niemcom w roku 1914. Rosjanie
zmobilizowali 500 tysięcy żołnierzy (reszta poszła na
Austro-Węgry), a my ponad 1,5 miliona! Mieliśmy
nowocześniejsze uzbrojenie, lepszych dowódców i żołnierzy.
Nasi żołnierze, w przeciwieństwie do ówczesnych Rosjan, byli
uświadomieni, nastawieni patriotycznie, wiedzieli, o co będą
się bić. Polska miała również znacznie lepszą pozycję
wyjściową do walki z Niemcami. Zaczynała bowiem wojnę nie z
rubieży Kowno – Grodno – Białystok, ale spod Torunia,
Bydgoszczy czy Górnego Śląska. Byliśmy więc lepszym
partnerem do prowadzenia wojny z Niemcami niż Rosjanie w
1914 roku.
Co Niemcy, atakując Polskę, pozostawili na Zachodzie?
Śmieszne siły. Zaledwie 23 dywizje, które zbierały się około
tygodnia i do walki były gotowe dopiero 7 – 8 września. Obok
nich stała jeszcze niewielka osłona od strony Belgii i
Holandii w sile trzech dywizji.
Czym dysponowali Francuzi?
Francuzi po swojej stronie granicy niemalże nie mieli gdzie
zmieścić swojej armii! Mieli przewagę czterokrotną w
piechocie, a w artylerii ośmio-, a nawet dziesięciokrotną!
To była przewaga miażdżąca. Francuskie uderzenie
przeprowadzone 15 września, jak zakładała umowa wojskowa z
Polską, zdruzgotałoby Niemców. Nie wytrzymaliby tak
zmasowanego ognia artylerii na tak wąskim i płytkim odcinku.
Obrona niemiecka była bowiem bardzo płytka. Góra 10, 15
kilometrów. Dalej nic nie było. Wszystko to zostałoby
przykryte ogniem ciężkiej artylerii. Już sam ostrzał
zmiażdżyłby te nędzne dywizje niemieckie. Gdyby potem
ruszyły dywizje piechoty – przypominam przewaga czterokrotna!
– wsparte czołgami i lotnictwem, przejechałyby po Niemcach
jak walec.
To byłby koniec?
Oczywiście. Wprawdzie Niemcy byliby w stanie przerzucić
całość swojego lotnictwa na Zachód w ciągu dwóch czy trzech
dni i mogliby próbować jeszcze desperackiej obrony. Ale
przypominam, że w połowie września ich lotnictwo było już
poważnie nadwerężone na froncie polskim. Niemcy stracili tu
ponad 1000 samolotów, z czego dwie trzecie do 15 września. A
nienaruszone francuskie lotnictwo dysponowało przecież
jeszcze wsparciem RAF. Pierwsze brytyjskie dywizjony
lotnicze pojawiły się nad Sekwaną już 4 września.
Niemcy nie próbowaliby przerzucić większej ilości
wojsk z frontu polskiego?
Próbowaliby, ale nawet zakładając, że Polacy by im w tym nie
przeszkadzali – co byłoby mało prawdopodobne – zajęłoby to
ze dwa tygodnie. A po dwóch tygodniach ta wojna już by się
skończyła. To byłby pogrom.
Czyli już we wrześniu 1939 roku wystąpiłaby sytuacja,
która miała miejsce w styczniu, lutym 1945 roku?
Sytuacja ta byłaby jeszcze mniej korzystna dla Niemiec. Bo
walcząca na Zachodzie z Francuzami, a na Wschodzie z
Polakami Trzecia Rzesza nie byłaby już w stanie się bronić
jeszcze przez trzy, cztery miesiące. Skapitulowaliby niemal
natychmiast. Wszystko, co było potrzebne, żeby szybko
zakończyć wojnę, to atak ze strony Francuzów i Brytyjczyków.
Czyli już w 1939 roku zostaliśmy zdradzeni przez Anglię i
Francję? Tak, to była zdrada. My wypełniliśmy nasze
zobowiązania sojusznicze. Broniliśmy się i związaliśmy
główne niemieckie siły na wystarczający czas, aby umożliwić
Francuzom i Anglikom przygotowanie rozstrzygającego natarcia.
Dokładnie tak jak było to przewidziane w umowie. Nasi
sojusznicy swoich zobowiązań jednak nie wypełnili. Tym samym
skazali Polskę na zagładę, ale w dłuższej perspektywie
również Francję, na którą Niemcy skierowali całą swoją
potęgę w 1940 roku.
Ale czy nie można było drożej sprzedać skóry? Płk
Marian Porwit uważał, że kampania 1939 roku „została
przegrana nie na miarę sił zbrojnych państwa o 35-milionowej
ludności”. Dlaczego marszałek Rydz-Śmigły zdecydował się np.
na skazaną na porażkę bitwę graniczną?
To klasyczny przykład myślenia w kategoriach taktycznych. A
wojny nigdy nie prowadzi się w kategoriach taktycznych,
tylko zawsze w strategicznych. Problem Polski przez całe XX-lecie
międzywojenne polegał na tym, że nie wiedzieliśmy, jak się
zachowają Francuzi i Anglicy, gdy Niemcy wkroczą do Polski.
Już Piłsudski mówił, że Zachód jest „parszywieńki” i nie
będzie zdolny do stanowczego przeciwstawienia się Niemcom.
Baliśmy się, że Anglicy i Francuzi w ogóle nie przystąpią do
wojny.
Jaki ma to związek z podjęciem samobójczej decyzji o
walce na granicach?
Taki, że my w 1939 roku nie wiedzieliśmy, czego chcą Niemcy
i jak się ta kampania potoczy. Nie można patrzeć na wojnę z
dzisiejszej perspektywy. Scenariusze mogły być różne. Co by
się bowiem stało, gdybyśmy rzeczywiście się oparli na linii
Wisły i... nigdy się nie doczekali Niemców. Niemcy mogliby
np. zająć bez walki tylko Gdańsk. Albo Pomorze, Poznań i
Górny Śląsk. Hitler po zajęciu zachodniej Polski wcale nie
musiał iść dalej! Mógł się zatrzymać i uznać, że osiągnął
swoje cele wojenne i nie zamierza forsować Wisły, by się bić
z Polakami. Co wtedy? Przecież Francuzi i Anglicy nie
weszliby do wojny. Skończyło by się tak jak wcześniej z
Czechosłowacją. Musieliśmy więc doprowadzić do wielkiego
starcia głównych sił już na samej granicy. Nawet kosztem
tego, że zostaliśmy w tej bitwie pobici.
Czy polskie dowództwo nie popełniło jednak podczas
przygotowań do wojny poważnych błędów? Weterani września
mówili o potwornym bałaganie panującym w armii. Brak map,
taborów, beznadziejna łączność, chaotyczne,
nieodpowiedzialne dowodzenie.
Nie przesadzajmy. Ostatecznie udało się zmobilizować tylu
ludzi, ilu zakładał plan – czyli 1 550 000. Zgoda, mieliśmy
problemy. Ale występowały tam, gdzie Polska była zapóźniona.
Mieliśmy takie, a nie inne, koleje. I takie, a nie inne,
drogi. Mówi się sporo o tym, że nasza armia była w zbyt
małym stopniu zmotoryzowana, ale zakrojona na szeroką skalę
motoryzacja nie miałaby większego sensu ze względu na brak
dobrych dróg. Kolejna sprawa: łączność. Baliśmy się
przerzucić całą łączność na radiostacje ze względu na
znakomity niemiecki nasłuch. Oparliśmy się więc na
niedoskonałej łączności przewodowej. Także nasze
przygotowanie do wojny było odzwierciedleniem kondycji i
stanu zaawansowania technicznego całego państwa.
Ale co z panującym w armii bałaganem?
Wojna jest stanem kosmicznego bałaganu. Elementów bałaganu
nie mogło więc zabraknąć, a zwłaszcza nie brakowało ich w
momencie klęski i wymuszonego odwrotu naszej armii. Ale
przecież, wbrew powszechnej opinii, wśród Niemców też
panowało niezłe zamieszanie. Np. jedyny pułk spadochroniarzy,
jaki miała armia lądowa – świeżo sformowany i wyszkolony – w
kluczowym momencie bitwy pod Bzurą rzucono do walki jako
zwykłą piechotę do forsowania rzeki. Oficerowie z
niemieckiego sztabu jeździli zaś po Polsce, wyszukiwali
pogubione jednostki i na siłę doprowadzali do punktów
koncentracji, przebijając się przez inne własne wojska!
Podobno 15 września w polskich sztabach strzelały
korki od szampana. Niemcy mieli być już wyczerpani, kończyła
się im amunicja, linie zaopatrzeniowe były rozciągnięte do
granic możliwości. A my mieliśmy się przegrupować na Kresach
i dopiero wtedy ruszyć do prawdziwej walki.
Ta historia jest rzeczywiście oparta na jednym prawdziwym
epizodzie. 16 września późnym wieczorem zastępca szefa
sztabu głównego płk Jaklicz otworzył butelkę wina. W polskim
naczelnym dowództwie nastąpiło wówczas znaczne odprężenie,
ale jego najważniejszym powodem było to, że doszliśmy do
terminu, do którego mieliśmy się bronić sami. Zgodnie z
umową następnego dnia Francuzi mieli przejść do ofensywy na
Zachodzie. Nasi oficerowie więc rzeczywiście się cieszyli,
rzeczywiście myśleli, że losy wojny teraz się odwrócą. Ale
wypływało to z nadziei pokładanych w sojusznikach.
Sytuacja na froncie w połowie września chyba się
jednak nieco poprawiła?
To prawda. 16 września wieczorem główne siły armii
niemieckiej zeszły z frontu głównego na Wiśle i poszły na
północny zachód, nad Bzurę. Na centralnym odcinku frontu
właściwie nie było Niemców. Jakieś bezsensowne uderzenie
Guderiana poszło na ewakuowane przez Polaków tereny
północno-wschodnie. Na południu na froncie była właściwie
tylko 14. Armia niemiecka, która została zatrzymana przez
nas pod Lwowem. Nasza sytuacja, choć nadal bardzo trudna,
nie była już więc beznadziejna.
A czy gdyby udało nam się dokonać na ziemiach
wschodnich przegrupowania sił, sytuacja mogłaby się poprawić?
Samotna polska kontrofensywa na Berlin była oczywiście
niemożliwa. Nie stać już nas było na taką akcję, byliśmy
pobici. Ale gdyby nie zaatakowali nas Sowieci, historia
rzeczywiście mogłaby się potoczyć inaczej. Niemcy od 14
września zaczęli bowiem zdejmować wojska z frontu i
przerzucać je na Zachód, nad granicę z Francją, bojąc się
uderzenia od tamtej strony. A Hitler już 11 września domagał
się wyznaczenia linii, na której działania w Polsce zostaną
wstrzymane. Choć dziś może się to wydawać zaskakujące,
Niemcy we wrześniu 1939 roku wcale nie mieli zamiaru
zajmować całej Polski. Rozważali jedynie, czy odciąć Polskę
od Rumunii, czy też nie.
Zostawiliby więc okrojone polskie państwo?
Tak, na to się zanosiło. W połowie września wyglądało na to,
że na froncie nastąpi stabilizacja i wojna wygaśnie.
Przecież na ziemiach wschodnich zaczęły normalnie działać
szkoły i administracja. Niemcy osiągnęli wszystko, co
chcieli, a nawet znacznie więcej. A ze względu na sytuację
na Zachodzie nie byli już nas w stanie sami dobić.
Kontynuowanie wojny z polską armią, która już została
rozbita i nie stwarzała dla Rzeszy większego zagrożenia,
byłoby zbyt ryzykowne. Trzeba było czym prędzej zabezpieczyć
zachodnią granicę przed Francuzami.
Z jakich terenów składałoby się państwo polskie po
przegranej kampanii z samymi Niemcami?
Zakładam, że z całego województwa wileńskiego,
nowogródzkiego, większej części województwa poleskiego (poza
rejonem Brześcia), prawie całego województwa wołyńskiego,
całego województwa tarnopolskiego, całego stanisławowskiego
oraz części lwowskiego. A być może także z części
lubelskiego.
Czyli II Rzeczypospolitej ostateczny cios zadał
Związek Sowiecki 17 września 1939 roku?
Tak, to państwo dobili Sowieci. Zajęli tereny, które wówczas
nie interesowały Niemców. W tym momencie stało się już jasne,
że Francuzi na Zachodzie nie ruszą. Zaatakowana z obu stron
Polska przestała istnieć.
Często przedstawia się obronę Warszawy jako akt
najwyższego heroizmu, niemal symbol tej kampanii. Czy
decyzja o obronie miasta pełnego cywilów, a co za tym idzie
o narażaniu ich na śmierć, na pewno była słuszna?
18 września został internowany polski rząd. Nowego w tych
warunkach powołać nie można było. A jak nie ma rządu, to nie
ma państwa. Dlatego obrona stolicy przed Niemcami miała
symboliczne znaczenie. Bo to, jak długo bronił się gen.
Kleeberg, nikogo na Zachodzie nie obchodziło. Nikt tego nie
zauważał.
Ale czy dla zademonstrowania Anglii i Francji
naszego oporu warto było poświęcać życie tysięcy cywilów i
10 proc. budynków, które zamieniły się w gruzy? Na czele z
Zamkiem Królewskim? Dlaczego nie można było zrobić tak, jak
w 1940 roku zrobili Francuzi, którzy ogłosili Paryż miastem
otwartym?
Ta francuska decyzja była pusta. Bo i tak Paryża nie miał
kto bronić. Armia francuska była rozbita i pokonana.
Przecież dochodziło do sytuacji, w których poddawano się
telefonicznie! Oficerowie francuscy dzwonili do Niemców i
mówili, że jako dowódcy określonej jednostki zgłaszają
kapitulację. Na co Niemcy odpowiadali: „Dobrze, przyjedziemy
przyjąć kapitulację, ale musicie trochę poczekać, jesteśmy
jeszcze 80 kilometrów od was”. Nie porównujmy Polaków do
Francuzów.
Czym dla Polski była kampania 1939 roku?
Trudno jest oddzielić samą kampanię od reszty II wojny
światowej. To była jej integralna część. Kampania 1939 roku,
w której Polska jako pierwsza stawiła czoło armii Trzeciej
Rzeszy, miała jednak dwa podstawowe skutki. Po pierwsze
wytworzyła sytuację polityczną, w której ostateczna klęska
Niemiec była przesądzona. Do wojny weszły w końcu Anglia i
Francja. Po drugie wytworzyła sytuację, w której Polska nie
mogła zniknąć z mapy Europy. Tak jak nie zniknęła Serbia po
zakończeniu I wojny światowej. Mocarstwa zachodnie nie mogły
się zgodzić na to, by nie odtworzono Serbii, która jako
pierwsza weszła do wojny.
Ale przecież z Polską po II wojnie światowej było
inaczej. Odzyskaliśmy niepodległość dopiero w 1989 roku. To,
że wykrwawiliśmy się w wojnie jako pierwsi, nie miało w
Jałcie najmniejszego znaczenia.
PRL mimo wszystko był tworem odrębnym. Nie zostaliśmy
wcieleni do Związku Sowieckiego. Jest to pewna różnica.
Przede wszystkim wrzesień 1939 r. nadał jednak ton oporowi
Polaków w całej II wojnie światowej. Spowodował integrację
wewnętrzną narodu. To dzięki tej kampanii ogół Polaków
zaczął się utożsamiać z własnym państwem. Gdy wybuchła wojna
we wrześniu 1939 r. jako dziewięcioletni chłopak spędzałem
wakacje u rodziny na wsi. W pobliskim miasteczku odbywał się
targ, przyjechali tam chłopi. Biegałem między nimi i
słyszałem takie rozmowy: „No, mieli tę swoją Polskę, ale już
nie mają. Skończyła się!”. Po kampanii wrześniowej, a już na
pewno po 1945 roku, żaden Polak już by tak nie powiedział o
swoim kraju.
***
Spotkanie z Leszkiem Moczulskim w Katowicach
Dnia 18 listopada 2009 r w katowickim Klubie Niezależnych Stowarzyszeń Twórczych „Marchołt” odbyło się spotkanie dyskusyjne z Leszkiem Moczulskim, który przybył na zaproszenie Stowarzyszenia „NZS 1980”. Tematem spotkania było nowe wydanie jego książki p.t. „Wojna Polska”. Spotkanie w bardzo interesujący sposób poprowadził Marek Kempski – b. wojewoda śląski i zarazem b. przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność”.
Jedno z pierwszych pytań dotyczyło różnic pomiędzy pierwszym
a obecnym wydaniem „Wojny Polskiej”. Odpowiadając na nie
Leszek Moczulski zwrócił uwagę na pierwszy rozdział książki,
zawierający analizę sytuacji politycznej Europy od
zakończenia I wojny światowej w 1918 roku aż do wybuchu II
wojny światowej w roku 1939. Zwrócił uwagę także na szereg
nowych faktów zawartych w książce i danych, do których mógł
dotrzeć dopiero w latach 90, m.in. studiując dokumenty w
Paryżu, Londynie, a także po latach komunistycznej cenzury
dokumenty polskie.
Podczas spotkania bardzo ciekawie została połączona tematyka
historyczna i współczesne problemy polityczne Polski, Europy
i świata, co było odpowiedzią na pytanie Marka Kempskiego „dlaczego
warto przeczytać Wojnę Polską?” Odpowiadając na nie Leszek
Moczulski wskazał na szereg problemów z okresu
międzywojennego aktualnych do dziś, a dotyczących błędnej
oceny przez rządzących polityków sytuacji politycznej w
Europie i na świecie oraz nieumiejętność podejmowania
decyzji. Omówił sytuację militarną Francji i W.Brytanii w
stosunku do hitlerowskich Niemiec wykazując, że wojna
rozpoczęta przez Niemcy we wrześniu 1939 r mogła zostać
zakończona w ciągu 6 tygodni, gdyby przywódcy Francji i
W.Brytanii potrafili należycie ocenić sytuację i włączyć się
do walki. Odnosząc się do czasów obecnych, a zwłaszcza Unii
Europejskiej, wskazał na nieumiejętność i brak woli
współczesnych polityków wykorzystania szans politycznych i
ekonomicznych, jakie daje zjednoczona Europa, a zwłaszcza na
brak wspólnej i konsekwentnej polityki zagranicznej. Zwrócił
też uwagę, że kontrowersje wokół Traktatu Lizbońskiego
dotyczą nie tylko podejmowania decyzji, ale także – a może
przede wszystkim – wpłat wnoszonych przez państwa
członkowskie do unijnego budżetu i jego kształtu.
Uczestnicy spotkania zadawali Leszkowi Moczulskiemu wiele pytań, w tym o zagrożenie wstrzymania dostaw gazu z Rosji do Polski i ocenę polityki Rosji, pytano także o ocenę sojuszu Polski z USA oraz o to,czy grozi nam konflikt zbrojny i z której strony. Odpowiadając na pytania Leszek Moczulski stwierdził, że nie należy obawiać się wstrzymania dostaw gazu z Rosji, ponieważ gaz i kopaliny to główna pozycja rosyjskiego eksportu i wstrzymanie dostaw gazu do Polski i innych krajów byłoby dla gospodarki rosyjskiej posunięciem samobójczym tym bardziej, że budowa rurociągu bałtyckiego jest b. kosztowną inwestycją, która może potrwać ok.10 lat. Dlatego jednym z głównych zadań rządu polskiego powinno być jak najszybsze uniezależnienie się od rosyjskich dostaw. Oceniając politykę Rosji wskazał na słabość gospodarki rosyjskiej, państwa i wojska i na fakt, że Rosja nadal usiłuje zachować pozory wielkiego mocarstwa. Sojusz z USA na chwilę obecną został oceniony przez Leszka Moczulskiego pozytywnie, zaznaczył on jednak, że znaczenie tego sojuszu będzie z upływem czasu maleć, a Polska powinna dążyć do jak najlepszych i ścisłych relacji z państwami ościennymi i pokrewnymi kulturowo i historycznie, takimi jak Ukraina, Litwa, Białoruś, Czechy i Słowacja, co na pewno nie przeszkodzi w naszemu uczestnictwu w Unii Europejskiej, a może w przyszłości wzmocnić naszą pozycję. Co do zagrożenia konfliktem zbrojnym Leszek Moczulski stwierdził, że na chwilę obecną nie ma takiego zagrożenia ani dla Polski ani dla Europy.
Kończąc spotkanie Marek Kempski w imieniu organizatorów podziękował Leszkowi Moczulskiemu za przybycie i ciekawe wypowiedzi a uczestnicy spotkania nagrodzili gościa wieczoru brawami.
Tekst - Barbara Czyż; zdjęcia - Marcin Kempski
. . . .