Antoni Dudek:
Długo się zastanawiałem, czy powinienem dzisiaj zabierać
głos z tego powodu, że nie studiowałem dokumentów SB
dotyczących Leszka Moczulskiego. Sprawę znam z przekazów
pośrednich, przede wszystkim z tego, co Piotr Plebanek pisał
na ten temat. Natomiast zdarzyło mi się przeczytać sporo
innych akt SB.
Piotr Plebanek słusznie zwrócił uwagę na to, że w teczce TW
"Lecha" jest wiele sprzeczności. Ale w innych aktach, które
znam, też jest sporo sprzeczności, choć przyznaję, może nie
aż tyle, co w dokumentach dotyczących Leszka Moczulskiego.
Nie wszystkie wątpliwości, które podnosi Piotr Plebanek, są
trudne do wytłumaczenia. Klasyczny przykład, to podpisy
Leszka Moczulskiego na dokumentach. Ja widziałem zarówno
podpisy pseudonimem, jak i nazwiskiem. Zdarzało się też
czasami, że osoba traktowana przez SB jako agent była
równocześnie rozpracowywana przez inną jednostkę SB jako
figurant. Podobnie - gdy idzie o wątpliwości dotyczące
lokalu konspiracyjnego. Zasady konspiracji były traktowane
przez SB dość luźno (zwłaszcza, gdy idzie o pion III i pion
IV, które były mniej profesjonalne). Nie jeden raz czytałem
w doniesieniach, że jakiś opozycjonista opowiadał, że w
jakimś lokalu jest SB, a oni nadal ten lokal wykorzystywali.
Nie przywiązywałbym także znaczenia do błędów w
kwestionariuszu - takich błędów w dokumentach SB jest
mnóstwo, bardzo wiele rzeczy jest tam często poprzekręcane:
nazwiska, daty... To jest nagminne. Czy to jest dowód, że
esbek to wziął z sufitu? Czy też może, że esbek, który to
pisał, był niedouczony (a nie zawsze też był trzeźwy - bo i
takie rzeczy się zdarzały) i miał kłopoty z precyzyjnym
notowaniem?
Z mojego punktu widzenia najmocniejszym argumentem, który
przytacza Piotr Plebanek w książce, jest okoliczność, że w
życiorysach Leszka Moczulskiego pisanych przez SB w latach
80. informacja o jego wcześniejszej współpracy agenturalnej
się nie pojawia. Nie przypominam sobie takiego przypadku,
żebym czytał życiorys kogoś, kto wcześniej był źródłem SB i
nie byłoby o tym wzmianki w jego późniejszym życiorysie. A
czytałem wiele takich życiorysów. Często taka wzmianka jest
dzisiaj jedynym dowodem współpracy, który się ostał.
Główną tezą książki Piotra Plebanka jest teza, że materiały
dotyczące współpracy Leszka Moczulskiego z SB zostały w
latach 80. w ten czy inny sposób sfabrykowane czy też może
skompilowane. Jest informacja o zeznaniu jednego z byłych
funkcjonariuszy SB na procesie lustracyjnym, że ta teczka TW
"Lecha" była w latach 80. rozszywana i zszywana. Myślę, że
to jest prawda. Widziałem wiele teczek różnych osób, które
robiły wrażenie wielokrotnie rozszywanych i zszywanych.
Często nie sposób zrozumieć logikę, którą kierowała się
osoba dokonująca selekcji materiałów. Na przykład paginacja
stron w teczce pewnej znanej osoby życia publicznego
wskazuje, że liczyła ona ok. 500 stron, a zostało tylko ok.
90. Zasadne jest pytanie - czemu to miało służyć?
Teza Piotra Plebanka jest taka, że w 1984 zmontowano tę
dokumentację w celu skompromitowania Leszka Moczulskiego w
środowisku opozycyjnym. Ja tego nie wykluczam, ale wydaje mi
się to mało prawdopodobne. Tego typu gry rzeczywiście
prowadzono (np. Piotr Plebanek wspomina o podsyłaniu Annie
Walentynowicz pewnych sfabrykowanych dokumentów na temat
Lecha Wałęsy). Ale zwykle takie operacje były planowane i
pozostawał po nich jakiś ślad, np. w postaci dokumentu, że "metodą
kombinacji operacyjnej planuje się skompromitować X w jego
środowisku". Tu takiego dokumentu nie mamy. Nie wiem też nic
o relacji jakiegoś działacza opozycji, który stwierdziłby,
że tego typu dokumenty mu podsuwano.
Bardziej prawdopodobna wydaje mi się hipoteza, że pewne
działania z tymi dokumentami wykonywano, ale po roku 1989,
kiedy Leszek Moczulski był przywódcą partii politycznej,
która mogła dojść do władzy i odgrywać ważną rolę. I mam
przekonanie, że z teczkami różnych osób, które znalazły się
w czołówce politycznej po 1989 roku, działy się różne dziwne
rzeczy. Ale to jest tylko moja hipoteza, bo na to nie mam
żadnych dowodów.
Ale co to znaczy, że preparowano te materiały?
Jeżeliby te materiały zostały w całości sfabrykowane, to
pojawia się pytanie, dlaczego zrobiono to w taki nędzny
sposób, co udowadnia Piotr Plebanek w swojej książce?
Dlaczego miałoby to dotyczyć lat 60. i 70., kiedy opozycja
praktycznie nie istniała? Przecież bardziej szokująca byłaby
informacja, że Leszek Moczulski współpracował z SB jako
przywódca Ruchu Obrony i Konfederacji Polski Niepodległej.
Ktoś może powiedzieć, że w to nikt by nie uwierzył a we
współpracę wcześniejsza ktoś uwierzy.
Ale ja mam inną hipotezę. Leszek Moczulski właściwie
przyznaje, że w latach 60. i 70. miał różnego rodzaju
kontakty z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa przy czym
nie uważał ich za agenturalne, bo traktował to jako rodzaj
gry. Celem tej gry było zapewne zorientowanie się, co SB wie.
Ale ponieważ nie mogła to być rozmowa w jedną stronę, więc
mówiły obie strony. Mówił coś esbek i mówił coś Leszek
Moczulski. A potem esbek sporządzał z tych rozmów notatki,
które zostały przypisane tajnemu współpracownikowi "Lechowi".
Tego typu sytuacji było więcej. Znam relacje kilkunastu
innych osób, które na pewno nie były agentami, ale które
znajdowały się w podobnej relacji z SB. Nie mówiły
wszystkiego co wiedziały, nie realizowały poleceń SB, ale
rozmawiały z funkcjonariuszami. Było to coś w rodzaju
dialogu operacyjnego, według terminologii SB. Nigdy nie
żądano od nich żadnych zobowiązań na piśmie.
Ja mam przekonanie, że Leszek Moczulski prowadził swego
rodzaju grę z SB. Była to - w moim przekonaniu - gra błędna,
gdyż efektem tej gry są te papiery. Papiery, które później (m.zd.
po roku 1989) poddano pewnej preparacji, dołączając m.in.
owe nieszczęsne pokwitowanie z podpisem oraz być może inne
jeszcze dokumenty, które miały uwiarygodnić tę rzekomą
współpracę. I dokumentację tę wykorzystano w roku 1992...
To jest oczywiście moja hipoteza.
Wbrew temu, co mówił Piotr Plebanek, moim zdaniem tej sprawy
do końca wyjaśnić się nie da. Podobnie jak sprawy współpracy
Lecha Wałęsy, Mariana Jurczyka, Małgorzaty Niezabitowskiej
czy arcybiskupa Wielgusa i wielu jeszcze innych osób.
Wszystkie te sprawy nie zostały wyjaśnione i - moim zdaniem
- nigdy nie zostaną wyjaśnione. Jedni będą uważali, że
absolutnie udowodniono tym osobom współpracę, a inni będą
mówili, że niczego im nie udowodniono, tylko je oszkalowano.
Czy z tej matni jest jakieś wyjście? Moim zdaniem wyjścia
zero-jedynkowego nie ma. Natomiast dobrze się stało, że
Piotr Plebanek napisał tę książkę, gdyż wszyscy
zainteresowani będą mogli poznać te argumenty i się do nich
odnieść. Natomiast nie wierzę, że uda nam się wypracować
jedną, powszechnie obowiązującą wykładnię tej sprawy.
Leszek Moczulski (skrót wywodu):
Było wiele sił politycznych, którym zależało na
niekorzystnym dla mnie rozstrzygnięciu tej sprawy. Moje
założenie było następujące: przez jakiś czas będę te sprawy
przegrywał. Ale potem trend się odwróci. Ja będę miał więcej
cierpliwości i uporu, aby tę sprawę prowadzić, niż moi
przeciwnicy. Wierzyłem, że w końcu uda się doprowadzić do
sytuacji, gdy ta sprawa zostanie rozpatrzona sine ira et
studio, a więc rzetelnie. Być może zbliżamy się do tego
momentu. Obecnie szanse na rzetelne zbadanie materiału
dowodowego są znacznie większe. I wtedy, gdy skończą się
hipotezy a zaczną się twarde dowody to moja sprawa znajdzie
ostateczne sądowe rozwiązanie.
Rozprawa będzie jawna i będzie można wyjaśnić cały szereg
kwestii. Na przykład to, że do nas do redakcji przychodzili
rozmaici funkcjonariusze SB i wymagali odpowiedzi na
rozmaite pytania. Na ich pytania nie można było nie
odpowiadać. Bardzo chętnie z nimi rozmawiałem, dlatego że ja
wiedziałem, co mówię, a oni nie wiedzieli, o co pytają. Z
takich rozmów mogłem się zorientować, czy szukają czegoś dla
nas ważnego, czy też nie. Ich pytania dotyczyły w ogromnej
większości publikacji historycznych w "Stolicy". Oni szukali
powiązań między ludźmi i o to pytali. Co ciekawe, w aktach "Lecha"
nie ma śladu tych rozmów.
Akta "Lecha" w ogromnej większości opierają się na
materiałach inwigilacji Mariana Barańskiego, który
regularnie spotykał się ze mną ale także z wieloma innymi
osobami o opozycyjnym nastawieniu. Spotykaliśmy się jawnie w
kawiarni i plotkowaliśmy o różnych sprawach, dotyczących
polityki i zbliżonych do polityki. Mieliśmy pełną świadomość,
że możemy być inwigilowani. Akta Barańskiego założone w 1962
roku i prowadzone do 1989 zostały w 1989 oddane na przemiał.
Po 27 latach było tego jedna teczka (nawiązuję tu do tego, o
czym mówił prof. Dudek). Fragmencik tych akt wystarczył, aby
zrobić całą teczkę pracy "Lecha". I akta "Lecha" zawierają
streszczenie tych naszych kawiarnianych rozmów. Ale mieliśmy
też spotkania tajne i z tych spotkań w aktach "Lecha" nie ma
nic. Mam nadzieję, że to wszystko uda się ustalić w procesie
lustracyjnym.
Chcę zwrócić uwagę na co innego. Ja jestem w stanie się
bronić, m.in. dlatego, że ciągle żyję. Gdybym nie żył, to
nie mógłbym się bronić. Najbardziej bolesna w kontekście
lustracji jest sytuacja ludzi, którzy już nie żyją, bo
zostali zamordowani w latach 50. Zostały akta bezpieki albo
tylko karty sprawdzeniowe robione na podstawie tych akt (tzw.
E-15).
Na przykład w moich aktach jest karta E-15 mojego dobrego
znajomego, Stanisława Skotnickiego juniora (syna generała
Stanisława Skotnickiego, który poległ nad Bzurą),
podchorążego 1939 roku, adiutanta gen. Abrahama, potem
podporucznika i oficera Armii Krajowej. W tej karcie
napisano chyba w roku 1976: "Skazany na 8 lat więzienia (jeżeli
dobrze pamiętam) z dekretu z 1944 roku o ściganiu
zbrodniarzy hitlerowskich, za wydanie Niemcom dwóch
oddziałów partyzanckich". Bezpieczniak, który dostał ten
dokument, nie miał podstaw, aby w to nie wierzyć. Mógł wtedy
wezwać na przesłuchanie jakiegoś znajomego Skotnickiego i -
przecież w dobrej wierze - powiedzieć mu, że ten Skotnicki
wydał Niemcom partyzantów. A ja znam dobrze tę sprawę.
Skotnicki wydał rozkaz likwidacji dwóch facetów, którzy
wydawali Niemcom za pieniądze Żydów. Ci faceci byli
dowódcami oddziałów partyzantki komunistycznej (GL albo AL).
Nie wiem, czy rozkaz został wykonany, ale na tej podstawie
po wojnie Skotnickiego oskarżono o wydanie dwóch oddziałów
partyzanckich Niemcom. Jego sprawa trafiła do sądu w 1954. A
sędzia był Żydem i zamiast na karę śmierci skazał go na 8
lat więzienia. W 1956 Skotnicki wyszedł na wolność, potem
został zrehabilitowany i uniewinniony. Ale w aktach bezpieki
nie ma wyroków sądowych korzystnych dla Skotnickiego. W
aktach bezpieki są dokumenty dotyczące czynu, o który
Skotnicki został fałszywie oskarżony. Historyk, który
zajrzałby do akt bezpieki, mógłby uwierzyć w to, że
Skotnicki wydał Niemcom dwa oddziały partyzanckie. Bo
przecież SB sama siebie by nie okłamywała - taka zasada
obowiązuje w IPN! Komuniści oszukiwali sami siebie w
gospodarce, w polityce zagranicznej i w wielu innych
dziedzinach, tylko bezpieka sama siebie nie oszukiwała!
Jeżeli tak, to Skotnicki wydał Niemcom dwa oddziały
partyzanckie! Oczywiście można pójść do sądu i znaleźć akta
rehabilitacyjne. Tylko że po 10 czy po 15 latach materiały
sądowe podlegają zniszczeniu! Jeżeli więc osoby
zrehabilitowane czy ich rodziny nie mają kopii akt sadowych
w domu, to co po tych ludziach zostanie? Zostanie to, co
jest w aktach bezpieki i co jest w IPN. Zostanie to, co
oznacza śmierć cywilną bohaterów.
W latach 50. gdy ludzi zamykano, ci usiłowali jakoś ratować
swoje życie. Najłatwiej było to zrobić w ten sposób, że
podpisywano zobowiązanie do współpracy. A jak zwolnili -
należało się schować albo uciec za granicę. Ci, którzy
rzeczywiście współpracowali - przeżyli. A tych, którzy
chcieli się urwać, bezpieka ścigała. Mieli specjalne ekipy
pościgowe. Ich celem nie było ich złapać, ale zabić. A potem
jeszcze aresztowany i skazywano krewnych tego zabitego, za
to, że go rzekomo zamordowali. To była taka metoda przejęta
po Rosjanach. Dziś możemy przeczytać, że wszyscy dowódcy
szwadronów od Szyndzielarza (mowa o okresie pomorskim)
zostali tajnymi współpracownikami SB. Na jakiej podstawie to
ustalono?! Nie ma na to żadnych dowodów poza aktami UB albo
ich streszczeniem na kartach E-15! I te materiały są dzisiaj
strzeżone jako pamięć narodowa! I dziś historyk, jeżeli
wyznaje zasadę, że sami by siebie nie oszukiwali, ma dowód i
pisze!
Od kilkunastu lat szeroko są wykorzystywane w Polsce
materiały, które są w istocie notatkami policyjnymi.
Zachodnia doktryna prawnicza przyjmuje założenie, że to nie
jest wiarygodny materiał i wprost nie może być
wykorzystywany, tylko musi podlegać drobiazgowej weryfikacji.
A w przypadku notatek SB mamy do czynienia z tego typu
materiałami wytworzonymi na dodatek przez organizację
zbrodniczą...
Antoni Dudek odniósł się do niektórych tez Leszka
Moczulskiego (skrót):
Rozumiem, że Leszek Moczulski nie lubi IPN i ma do tego
pełne prawo. Ale zarzuty pod adresem całego IPN są
uproszczeniem. Tam pracuje mnóstwo ludzi i każdy pracuje na
własne konto. Jeżeli coś ich łączy, to przekonanie, że te
akta warto badać. Ale ich wiara w wiarygodność tych akt jest
bardzo różna. Są ludzie, których aktywność sprowadza się do
przepisywania z teczek i tacy, którzy usiłują te materiały
konfrontować z innymi źródłami.
Zasada, że bezpieka sama siebie nie oszukiwała, rzeczywiście
obowiązuje w IPN, z tym, że trzeba ją uzupełnić w
następujący sposób - SB świadomie sama siebie nie oszukiwała.
I pod taką tezą ja się podpisuję.
Nie zgadzam się też, że można generalizować i powiedzieć, że
wszystkie akta SB są niewiarygodne czy też, że s ą mniej
wiarygodne niż np. dokumenty wytworzone przez Kościół.
Trzeba badać każdy dokument osobno, podobnie jak w przypadku
wszystkich innych dokumentów, wytworzonych przez inne
instytucje.
***
Na koniec Leszek Moczulski podkreślił, że nie opowiada się
za zniszczeniem akt SB. Uważa także, że należy ustalić i
ujawnić rzeczywistych tajnych współpracowników SB. Zaś jego
główna pretensja do IPN dotyczy tego, że nie wykształcono
warsztatu badawczego, na podstawie którego historycy mogliby
prowadzić rzetelne badania.
|