
Moja pierwsza Kadrówka, czyli wspomnienie z lat chmurnych, lecz nie durnych
Kto był pomysłodawcą naszego uczestnictwa w Marszu Szlakiem I Kompanii
Kadrowej dzisiaj chyba nikt nie wie. Może Wiesiek? On zawsze słynął z
najciekawszych, nierzadko brawurowych pomysłów. Może Andrzej Szomański? Był
naszym mentorem, przywódcą, no i wielkim znawcą historii, a nade wszystko,
od półwiecza jej aktywnym uczestnikiem. W każdym razie latem `84
kilkuosobowa grupa warszawian przybywa na kwatery do Krakowa. Tubylcy
obserwowali nas z ironiczną uwagą. Odczuwałem, jakże rozczulający, stary
dystans, wynikający z poczucia wyższości, nad - w gorącej wodzie kąpanymi -
„królewiakami”. Zwiedzając ich domy, narosłe ocalonymi z tyluż pożóg,
artefaktami polskiej przeszłości, z udawaną zazdrością deklarowałem często:
„Następne powstanie robimy w Krakowie”. Tymczasem, po wspaniale spędzonych
chwilach na mieszczańskich kwaterach, wymianie wszelkiej bibuły,
odwiedzinach w krypcie Srebrnych Dzwonów, stajemy o świcie, 6 sierpnia, a
jakże, na Oleandrach. Krótka odprawa i wyruszamy do Michałowic. Trochę mnie
zatkało, że ten pomnik ocalał pod okupacją rosyjską (w naszym gronie
kadrówkowiczów, przybyłych z całej Polski, co do tego, że PRL jest państwem
okupowanym nie było wątpliwości).
Ruszamy do Kielc. Nasza grupka szybko zyskuje przydomek Plutonu
Warszawskiego. Jakżesz byliśmy z niego dumni, gdy odwiedził nas major „Szary”.
Legenda Gór Świętokrzyskich, były podkomendny „Ponurego”, dowódca akcji
odbicia AK-owców więzionych przez Rosjan w Kielcach.

Gdzieś w drodze - o rycerskich szlakach gawędzi mjr Szary
(repr. z Antoni Heda - wspomnienia Szarego).
Pogoda wspaniała. Upał. Wędrujemy co prawda bez oporządzenia, podwożonego na
noclegi jakimś Żukiem, ale wiadomo, wszystko w warunkach konspiracji, więc
perturbacje są nieuniknione. I się zdarzają. A to jakiś ksiądz noclegu nam
odmawia, bo „byli panowie z Kielc i grozili, że jak was przyjmę to będzie to
i tamto”, czyli podobno odbiorą klesze przydział na cement potrzebny do
budowy nowej świątyni.
Maszerujemy bez większych kłopotów, marząc permanentnie o kąpieli, żeby
wreszcie dotrzeć do Jędrzejowa. Tutaj stacjonował Komendant Piłsudski ze
swym sztabem przed uderzeniem na Kielce. Pod poświęconą temu tablicą na
kamienicy w rynku odśpiewujemy gromko Pierwszą Brygadę. Milicji ani widu ani
słychu. Nasze patrole informują jednak o silnym zgrupowaniu ZOMO pod miastem
i licznych tajniakach na ulicach Jędrzejowa. Po improwizowanej uroczystości
i gromkim odśpiewaniu „I Brygady” na jędrzejowskim rynku, gościmy w
kamienicy Państwa Przypkowskich. Tej samej, gdzie kawaterował Marszałek ze
swymi oficerami. Dotykamy z oczywistym nabożeństwem słynny „Parasol” Rydza
Śmigłego (odznaka ukończenia kursu oficerskiego w POW) i podziwiamy zbiory
tej wielkiej polskiej rodziny, gromadzącej od pokoleń słoneczne zegary.
Dzisiaj muzeum zegarów Rodu Przypkowskich uważane jest za najbogatsze na
świecie.

Ruszamy na Kielce. Opuszczamy jednak Jędrzejów jedynie na chwilę, by do
niego wrócić na dłuższą, pełną przygód chwilę. W najbliższym przydrożnym
barze na „siódemce” mamy posiłek. Wreszcie coś gorącego i przy stole... Cała
wiara wyraźnie rozanielona, rozśpiewana i zupełnie pozbawiona czujności.
Zaskoczyli nas kompletnie. Wokół baru robi się niebiesko, do środka wchodzą
tajniacy i coś tam obwieszczają o zatrzymaniu. Kilkoro z nas pryska do lasu.
Ci, którzy już rozsiedli się do obiadu takich szans nie mają. Pod obrusy
trafiają więc dziesiątki egzemplarzy wszelkiej maści bibuły. Jeszcze wtedy
nie mieliśmy sztandaru, więc straty, i konieczność podjęcia walki, nam nie
groziły. Zapraszają do „suk”. Trafia mi się zaszczyt niezmierny bycia
zamkniętym razem z dziewczętami, więc duma mnie rozpiera. Nie byliśmy skuci
kajdankami. Chyba im zabrakło. Było nas około siedemdziesięciu osób.
Przewożą nas na komendę w Jędrzejowie. I tam błyskawicznie ilość aresztantów
topnieje. Zamknęli nas fujary, tymczasowo w jakiejś świetlicy na pierwszym
piętrze. Okno otwarte, pod oknem daszek nad okapem wejściowym, więc
błyskawicznie kilku chłopców było na ulicy. Resztę spisują, nie próbują
przesłuchiwać. Są bardzo uprzejmi, wręcz nadskakujący. I po kilka osób
wychodzimy na ulicę z przykazaniem, że za uczestnictwo w nielegalnym
zgromadzeniu grozi „to i tamto”. Na ulicy nasz łącznik informuje, że XXXX(?)
Marsz Szlakiem Kadrówki „odbudowuje” się w pobliskim klasztorze (?)
Kamedułów. Braciszkowie goszczą nas jak obyczaj przykazał. Biesiadujemy w
refektarzu, przeżywamy i dyskutujemy co robić dalej. Część z naszych, kilka
osób, siedzi na milicyjnym dołku. Wiesiek, który zwiał nie wiadomo kiedy,
nigdy się nie przyznał, w jaki sposób przekazał im ciepłą odzież, papierosy
i czego by tam jeszcze aresztant potrzebował. Zresztą nikt go o to nie pytał.
Było wiadomo. Wiesiek to Wiesiek.
Czekamy na decyzje komendy marszu. Nasi dowódcy w tym czasie rozmawiają z
bezpieką. Wybucha drobna sensacja, że wśród sb-ków są również oficerowie
LWP. Nasza grupa negocjacyjna przynosi wieści, że domagają się
natychmiastowego rozwiązania marszu. Postanawiamy więc tymczasowo
przygotować się na dłuższe oblężenie w klasztorze. Braciszkowie, jak się
zdaje, a na pewno reguła im nakazuje, przyjmują nasze pomysły ze stoickim
spokojem.
Kolejna tura negocjacji. Przeciwnik godzi się na dalsze kontynuowanie marszu,
ale nie w zwartej kolumnie. Po kilka osób i w przypadku, gdybyśmy do Kielc
wmaszerowywali w zwartej kolumnie, wszyscy zostaną aresztowani. Na
dotrzymanie takiej umowy jeden z wojskowych dał oficerski parol. Atoli,
przykro mi, pamiętam, że nikt jego słowu nie wierzył.
I w tym czasie powstaje sztandar.
Zrobiony przez Zbyszka Romanowskiego, plastyka-amatora z Nowej Huty, tego
samego, który stworzył przejmującą, biało-czerwoną szarfę w kształcie „V”
wywieszoną na kościele św. Stanisława Kostki podczas pogrzebu ks.
J.Popiełuszki. Skąd na nasz sztandar wziął materiał? Dobrą farbę, nici, itp.?
Może braciszkowie pomogli? Najważniejsze, że mieliśmy sztandar, który w
najgodniejszej i najsilniejszej obstawie wyruszył do stolicy Ziemi
Świętokrzyskiej.
Gdy ten sztandar zobaczyliśmy już nie było
dyskusji: czy i jak wejdziemy do Kielc. Aby się tylko wyrwać z Jędrzejowa.
Ruszamy po kilkoro, gdzieś polami, zagajnikami, zaułkami z rozkazem zbiórki
pod skocznią narciarską „tego i tego o tej i o tej”. A czas goni, bo
przecież idziemy trasą zgodną z kalendarzem marszu tamtych z 1914 roku.

Autor wspomnień ze sztandarem
Idziemy we dwóch i wraz z towarzyszem, gdzieś na leśnym dukcie, zupełnie jak
ostatnie ofermy, włazimy na szarą wołgę ze śpiącymi czterema sb-kami.
Byliśmy już nieźle umundurowani. Na głowach nosiliśmy bordowe berety z
prawidłowymi orzełkami. Zaspanych tajniaków zatkało. Pytają; „A wy to kto?”.
Jak zwykle przytomny Wiesiek gromko rzuca: Wojsko Polskie. Nawet nie
wysiedli z samochodu.
Docieramy pod skocznię. To chyba tam narodziła się idea, aby w Kielcach się
nie rozstawać, a przerodzić w Pielgrzymkę w Intencji Odzyskania
Niepodległości.
Wchodzimy do miasta zwartą kolumną, ze sztandarem na czele, i śpiewem, że aż
mury huczą. Wokół, aż się roi od tajniaków. Ale idziemy trasą przygotowaną
przez nasze patrole. Są zupełnie zmyleni i nie potrafią się na tyle
skutecznie i szybko przegrupować, żeby nas rozbić. Wchodzimy do Katedry. No
cóż... Niech będzie patos. Świątynia niemal wypełniona po brzegi. Nawa
środkowa pusta. Czeka na nas. Przypominają się sceny z trylogii czy z „Hubala”
(i cóż z tego, że przez kolaboranta wyreżyserowanego).

Pod jasnogórskimi wałami. Przed transparentem stoi Zbigniew Romanowski.
Pierwszy z prawej - Przemysław Witek
Po nabożeństwie uściski, rozstania. Z oczywistą obietnicą – do zobaczenia za
rok. Jednak około trzydzieściorga z nas decyduje się ruszać na Jasną Górę. W
pociągu do Częstochowy wzbudzamy niezłą sensację. Nie tylko z powodu „partyzanckiego”
wyglądu, ale i repertuaru piosenek, całkowicie nasz wygląd potwierdzających.
Część z nas podróżuje w sposób poufny. Oni przewożą ogromny transparent i
nade wszystko sztandar Kadrówki. Ale przeciwnik nie wykazuje większej
aktywności. Do czasu. Chyba nie wierzyli agentom, którzy zapewne nas
śledzili, że mamy zamiar wmaszerować na Jasną Górę w takiej intencji.
Uwierzyli, gdy było już za późno.
Zorganizowali zasadzkę w Alei NMP, tuż przed klasztorem. Byliśmy w kłopocie.
Zgrupowaliśmy się w pobliskim kościele. Nasi informatorzy mówili o około
50-ciu sb-kach i nieznanej ilości milicjantów, bo przecież wokół było ich
multum. Właśnie wchodzenie na Jasną Górę rozpoczęły dziesiątki tysięcy
pątników. Także obcokrajowców. Wysłany pośpiesznie patrol uzyskał zgodę
księży prowadzących pielgrzymkę, abyśmy włączyli się w ich grupę ...No
właśnie skąd? Kto to był? (cóż, działo się to przed ćwierćwieczem). W każdym
razie – wspaniali ludzie. Wmaszerowujemy w ich kilkutysięcznej rzeszy. Kilku
z nas słyszy groźby doskakujących z chodników sb-ków. Odpowiadamy spokojem
na ich ujadanie. Już pod figurą MB jesteśmy samodzielną pielgrzymką. Paulini
odmawiają nam zgody na wejście do klasztoru. Prawdopodobnie mieli nas za
prowokatorów, albo co pewniejsze nie podzielali naszych poglądów. A pewnie
było tak, że decyzję podejmował konfident sb, jeden z ówczesnych prominentów
zakonu (były przeor klasztoru jasnogórskiego), a w ony czas pełniący funkcję
definitora (zastępcy przeora) paulinów.
Furda z tym. Stoimy samotnie pod wałami.

Definitywne zakończenie marszu. Transparenty pozostawiamy na Jasnej Górze.
Po wszystkim Pluton Warszawski rozpierzchł się, aby z Częstochowy do stolicy
dotrzeć bezpiecznie. Jedni jechali autostopem. Inni pociągami -
niemiłosiernie zatłoczonymi, wszak koniec pielgrzymek. Wtedy poczułem jak
jestem zmęczony. Już po „cywilnemu”, uprosiłem funkcjonariusza Poczty
Polskiej, aby wpuścił mnie do ich ambulansu. „Siądę sobie i do samej
Warszawy Pan nawet nie zauważy mojej obecności” - pewnie powiedziałem. Już
zasypiając przyglądałem się pracy pocztowców sortujących listy rodaków.
- O ty, patrz: Warszawa – Golędzinów......(Był tam wówczas garnizon ZOMO.)
- A, to przesyłka lotnicza – odpowiedział mu kolega.
Otworzył okno i list wyfrunął z pędzącego pociągu.
Spokojnie zasnąłem.
Konrad Zbrożek
P.S. Kilka miesięcy później dostałem wezwanie do Jędrzejowa na Kolegium d/s
Wykroczeń. Miałem odpowiadać za udział w nielegalnym zgromadzeniu. Na
miejscu zastałem grupkę kadrowiczów. Karali wszystkich grzywnami z zamianą
na areszt. Gdy przyszła moja kolej odczytałem, żądając dołączenia do akt,
manifest dotyczący tego czym mym zdaniem jest PRL. Głównym filarem, mej
chwilami agresywnej przemowy, było tzw. kłamstwo katyńskie. I o zgrozo
dranie mnie ośmieszyli udzielając jedynie upomnienia słownego. Koledzy mieli
niezłą zabawę z mej wściekłości i rozczarowania, że nie zostałem ukrzyżowany
na jędrzejowskim rynku.
Na temat Marszów Szlakiem Kadrówki organizowanych w latach 80-tych,
przeciwnik zgromadził wcale bogatą dokumentację. Znajduje się ona dzisiaj w
gestii m.in. warszawskiego IPN-u. Niewątpliwie satysfakcją musi napawać fakt,
iż nie ma w niej śladu informatorów bezpieki funkcjonujących w gronie
kadrowiczów, podobnie jak mego manifestu wygłoszonego przed kolegium. Atoli,
było pewnie tak, że nie chciało mi się dokładniej poszukać.
|