|
|
|
|
||
|
||
Strajki w Szczecinie w sierpniu 1980 roku
Tego lata prawie nie opuszczałem Szczecina. W społeczeństwie wzrastało
niezadowolenie. Lipcowe strajki na Lubelszczyźnie zakończyły się
stosunkowo szybko. Strajkujący otrzymali wszystko, czego zażądali.
Zapewne sezon urlopowy zapobiegł rozszerzaniu się nastrojów strajkowych
poza region. Władze były skłonne do ugody jednak strajkujący nie odważyli
się wyrazić politycznych żądań. Wśród działaczy opozycji było nieco
mniej aresztowań. Milicja łagodnie przerwała I Zjazd KPN (Konfederacja
Polski Niepodległej) w Lądku Zdroju, 26 lipca 1980 r. W zachowaniu
milicjantów odkryliśmy zaciekawienie z wyraźną sympatią, także niechęć
do PZPR. W niezależnej publikacji PPN (Polskie Porozumienie Niepodległościowe)
opublikowano świetnie opracowaną listę postulatów autorstwa Zdzisława
Najdera, którą z Aleksandrem Hallem uznaliśmy za wartą upowszechnienia.
Kilka tygodni po naszym spotkaniu owa lista posłużyła do negocjowania
postulatów w Gdańsku i w Szczecinie. Stąd podobne żądania, na co
historycy nie zwrócili uwagi (albo nie chcieli?). Przemilcza się także
nazwisko autora postulatów.
Uczestniczyłem w działalności ROPCiO, współpracowałem z RMP (Ruch Młodej Polski) i zakładałem KPN.
Od pierwszych godzin strajku każdy mój ruch śledziło wielu funkcjonariuszy SB
(Służby
Bezpieczeństwa). Sporadyczne obserwacje zmienili w stały nadzór. Bywało,
że w ciągu kilkunastu minut widziałem cztery samochody z wcześniej
zapamiętanymi numerami rejestracyjnymi. Nie wpadałem w panikę, lecz
wykorzystywałem sytuację do praktycznego poznania metod pracy SB. Niełatwo
zniknąć, gdy zza rogu podgląda nierozpoznany tajniak. Spróbowałem raz.
Nie udało się. Widziałem smutnych tropicieli. Spróbowałem jeszcze raz.
Odkryłem sposób jak umknąć wąskimi uliczkami Pogodna. Zgubili mnie.
Wreszcie mogłem poruszać się swobodnie. Od tej chwili korzystałem z każdej
okazji aby rozwijać umiejętność gubienia szpicli.
Listę socjalnych życzeń strajkujących uzupełniliśmy politycznymi żądaniami z listy PPN.
W
ostatniej chwili, przed zamknięciem bram Stoczni Warskiego dostarczył naszą
listę były pracownik (Tadeusz Lichota - współpracownik Edmunda Bałuki
zwolniony ze Stoczni Warskiego za udział w strajku w 1976 r.). Liczyliśmy,
że go wpuszczą i dotrze do Komitetu Strajkowego. Nie wpuścili. Poprosił
zatem o przybycie kogoś z Komitetu. Przyszedł jego kolega (Zdzisław
Kasprzyk), który odebrał listę. W obawie przed prowokacją zabarykadowano
wszystkie bramy z wyjątkiem głównej. Przestano wpuszczać nawet swoich
pracowników z zakładów położonych poza terenem Stoczni Warskiego. Moja
żona nie mogła więcej dostarczać wieści.
Pierwszego dnia po strajku żona otrzymała wypowiedzenie z pracy w Stoczni Warskiego.
Związkowcy Stoczni Warskiego zaakceptowali zwolnienie Danuty Zarzyckiej-Sychut! Nie mieliśmy wątpliwości, że powodem były represje. Zresztą nie ukrywano komentarzy, z których to jasno wynikało („nie potrzebujemy nikogo z KOR-u” – powiedział Kazimierz Fischbejn). Nieskuteczna interwencja Mariana Jurczyka wzbudziła podejrzenie o intencje nowego Związku. Czy przywódcy Związku już pierwszego dnia na nowych posadach nie powinni bronić pracownika? Czy związkowcy nie rozumieli, że obrona pracowników jest ich obowiązkiem? Gdańscy stoczniowcy już w pierwszym postulacie upomnieli się o zwolnioną Annę Walentynowicz! Wszak zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz zapoczątkowało sierpniowe strajki! Związkowcy Stoczni Warskiego zlekceważyli zwolnienie z pracy Danuty Zarzyckiej-Sychut! W Szczecinie komuniści przywracali stare porządki zanim podpisano porozumienia w Gdańsku. Nie miałem złudzeń, że zmiany są pozorne!
Na początk/u września 1980 r. do KPN dotarła wiadomość z Gdańska, że Lech Wałęsa jest przeciwny utworzeniu ogólnopolskiego związku
i
uważa, iż każdy region powinien zakładać własny. Przed wyjazdem
szczecińskiej delegacji do Gdańska na ogólnopolskie obrady komitetów
strajkowych, zostałem zaproszony do domu Stanisława Wądołowskiego na
nieformalne zebranie związkowców. Przekazałem list od działaczy związkowych
z Krakowa, w którym przekonywali szczecińskich działaczy do założenia
wspólnego związku. Wówczas „Solidarność” była jeszcze hasłem.
Okazało się, że szczecińscy działacze chcieli tego samego co krakowscy,
więc inicjatywa KPN nie była potrzebna.
Na początku grudnia 1980 r. zostałem aresztowany
i przewieziony do aresztu przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. Prokuratorzy przygotowywali pokazowe procesy „o próbę obalenia siłą socjalistycznego ustroju PRL”, które mogłyby zakończyć się najwyższymi wyrokami, nawet karą śmierci. Podczas przesłuchań w gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pogróżki brzmiały poważnie. Po kilku miesiącach mojego pobytu w więzieniu działacze KOR przypomnieli sobie, że jestem również ich współpracownikiem i przyłączyli się do akcji o uwolnienie więźniów politycznych. Wydrukowali wówczas i rozpowszechnili ponad 300 tysięcy ulotek domagających się mojego uwolnienia. Zdziwiłem się, że wymienili jedynie moje nazwisko pomijając kolegów z KPN. Poręczenie społeczne o moje uwolnienie podpisał Adam Hanuszkiewicz, dyrektor Teatru Narodowego. Jacek Fedorowicz zbierał podpisy od członków Związku Literatów.
Po spędzeniu prawie pół roku w areszcie zostałem zwolniony,
lecz
zagrożono mi ponownym aresztowaniem za próbę publicznych wystąpień.
Wolny, wreszcie z bliska, oglądałem „solidarnościowy karnawał”. W więzieniu
byłem odizolowany od informacji, poza wiadomościami w „Trybunie Ludu”
(dziennik PZPR), którą czasami dostarczano z powycinanymi artykułami.
Gdy
funkcjonariusze SB z milicjantami załomotali do drzwi przed północą 12 grudnia 1981 r.
spróbowałem
zadzwonić. Telefon popsuty? Przed domem stali milicjanci? O tak niezwykłej
porze nigdy nie przychodzili aresztować. To nie chodziło tylko o mnie? Stało
się coś niezwykle ważnego! Tamtego dnia odebrałem kilka teleksów z
informacjami o ruchach kolumn wojska i milicji w całym kraju. Interwencja
obcych wojsk? Nie miałem złudzeń co do intencji intruzów. Nie wpuściłem.
Żona uspakajała płaczące dzieci. Wiedziałem już, że ta noc nie może
się dobrze skończyć. Solidnym dębowym biurkiem zablokowałem drzwi wejściowe.
Oblężenie mieszkania trwało do rana. Gdy pod uderzeniami łomów zaczynały
pękać drzwi okute stalową blachą, żona wpuściła napastników. Nie
mogli uwierzyć, że mnie nie ma w domu. Nie pozwoliłem się aresztować,
ten jeden raz w życiu wykorzystałem umiejętności skoczka
spadochronowego. Około 3 nad ranem wyskoczyłem przez balkon, z wysokości
10 metrów, gdy patrol spod domu wszedł do bramy się ogrzać.
W połowie lat dziewięćdziesiątych rozważałem powrót do wymarzonej niepodległej Rzeczypospolitej.
Nie
miałem do czego wracać — opuszczając kraj straciłem większość
dobytku, rozdałem meble i podarowałem ogród. Piękne mieszkanie musiałem
sprzedać, aby z uzyskanych pieniędzy zapłacić domiar podatkowy. Przepadł
majątek gromadzony przez dwa pokolenia. Pojechałem do Szczecina na kilka
dni, aby rozejrzeć się za możliwościami. Musiałbym od nowa ułożyć życie.
Chciałem sprawdzić, czy potrafię przystosować się do zmian? Rodzina
przyzwyczaiła się do spokojnej i bezpiecznej egzystencji. W Polsce na każdym
kroku natrafiałem na agresję i wszechobecne żądanie łapówek. Jestem
zbyt uczciwy. Nie poradziłbym sobie. Odrzuciłem pomysł powrotu. Coraz
rzadziej odwiedzam kraj. Gdy tam jestem, szybko pragnę wracać do domu. W
roku 2011 odmówiłem przyjęcia Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia
Polski i rok później podpisania wniosku o nadanie Krzyża Wolności i
Solidarności. W roku 2013 urzędnik ZUS odrzucił mój wniosek o należną
część emerytury za 17 lat przepracowanych w PRL. Nigdy nie otrzymałem żadnych
świadczeń związanych z działalnością publiczną.
Publikujemy za zgodą Autora, za stroną Jerzego Sychuta.
|
||
Materiały są dostępne na licencji CC BY 3.0 PL. Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści pod warunkiem wskazania autorów praw do tekstu. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autorów. |