E-Archiwum KPN

Leszek Moczulski

Książki 

Przerwane polskie powstanie

Przerwane polskie powstanie 1914 0 okładka

Wydawca: Bellona, EAN 9788311118720, 864 stron, format 165x235 mm, oprawa miękka 

Od Wydawcy:

          Kolejne wielkie dzieło wybitnego historyka.
          Książka przedstawia wydarzenia kilku tygodni, szczególnie ważnych w dziejach polskich, a z wielu powodów do dzisiaj słabo znanych, skąpo opisanych w historiografii. To wznowienie walki zbrojnej o niepodległość po 50-letniej przerwie - wyprawa kielecka Piłsudskiego, początek bojów legionowych.
          Ten wyjątkowy epizod naszych dziejów przedstawiony jest na szerokim tle wydarzeń europejskich i polskich od ostatnich dni lipca do początków września 1914 roku: manewrów dyplomatycznych, wchodzenia poszczególnych państw do wojny, mobilizacji i koncentracji armii, pierwszych wielkich bitew, zachowania mocarstw zaborczych i zachodnich wobec sprawy polskiej - ożywającej nagle w następstwie akcji strzeleckiej.

         
Główny tok książki skupia się na tej akcji, opisywanej często z godziny na godzinę: decyzje mobilizacyjne, przygotowanie oddziałów, rozpoznanie sił rosyjskich, proklamacja powstańcza i wkroczenie do Królestwa, marsz na Kielce i zajęcie miasta, walki z Rosjanami w Kielcach i o Kielce, organizacja zrębów niepodległego państwa polskiego, tworzenie Komisariatów Rządu Narodowego.

***

Tomasz Stańczyk, Powstanie, które stworzyło legiony, "Rzeczpospolita", 5 listopada 2010 roku

***

Wymarsz czy Początek Powstania - panel dyskusyjny w MWP, 11 maja 2011 (PAP)

          - Marsz Pierwszej Kompanii Kadrowej Józefa Piłsudskiego w sierpniu 1914 r., choć skończył się odwrotem, był największym polskim czynem powstańczym – mówił w środę Leszek Moczulski podczas prezentacji swej nowej książki „Przerwane postanie polskie 1914”.
         
Spotkanie odbyło się w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
         
Przerwane powstanie polskie 1914” jest poświęcone mało znanej i słabo opisanej przez historyków wyprawie Józefa Piłsudskiego na Kielecczyznę, która znajdowała się wówczas w Królestwie Polskim. Rankiem 6 sierpnia 1914 r. Pierwsza Kompania Kadrowa, która wyszła z Galicji, przekroczyła granicę z Rosją i ruszyła w stronę Kielc. 12 sierpnia Piłsudski na czele ok. 400 strzelców wkroczył do miasta.
          Plan komendanta był prosty – Kompania Kadrowa idąc dalej w kierunku Warszawy będzie zasilana przez wstępujących do niej Polaków chcących walczyć z Rosjanami o niepodległość.
         
Niestety Józef Piłsudski nie wziął pod uwagę, że jego działania nie spotkają się z masowym poparciem ludności. Już samo przyjęcie polskiego wojska w Kielcach było bardziej niż chłodne. Obojętność i strach przed odwetem ze strony Rosjan sprawiały, że Polacy nie garnęli się do kadrówki, mającej być zalążkiem wyzwolicielskiej armii polskiej. Władze austriackie, które wcześniej wspierały Piłsudskiego, widząc niepowodzenie akcji nakazały odwrót. Powstanie trzeba było przerwać. Piłsudski zdecydował o włączeniu swoich oddziałów do tworzonych w Galicji Legionów Polskich.
         
Zdaniem Moczulskiego, mimo iż akcja Piłsudskiego zakończyła się niepowodzeniem, miała wielkie znaczenie dla przyszłych losów Polski. „Podczas powstania 1914 r. zaczęła się rodzić niepodległość” – podkreślił historyk. „W czasie prac nad książką odkryłem wielkość pokolenia, które brało udział w tym powstaniu” – dodał Moczulski.
         
Ci ludzie byli drożdżami niepodległości. Dzięki nim odrodzona Polska nie była zakalcem, lecz wspaniale wyrośniętym ciastem” – wtórował mu prof. Tomasz Nałęcz. Nie zgodził się jednak z Moczulskim, że marsz Piłsudskiego na Kielce był największym czynem powstańczym. Jego zdaniem, nie było kontynuacji między powstaniem z 1914 r. a odzyskaniem przez Polskę niepodległości.
         
Nałęcz przyznał, że sam od dawna nosił się z zamiarem napisania książki na ten temat. „Już tego nie zrobię, bo ukazała się właśnie doskonała publikacja o wydarzeniach z 1914 r.” – oznajmił.
         
Książkę Leszka Moczulskiego „Przerwane powstanie polskie 1914” wydała Bellona.

wka/ abe/

Panel w Muzeum WP

          Dyskusję panelową prowadził Bogusław Brodecki, redaktor naczelny Wydawnictwa Bellona. Uczestnikami panelu byli: Leszek Moczulski, autor książki „Przerwane powstanie polskie 1914”, prof. Tomasz Nałęcz, minister w Kancelarii Prezydenta RP oraz prof. Janusz Cisek, dyrektor Muzeum Wojska Polskiego. Na koniec zabrali także głos:  prof. Grzegorz Nowik, zastępca dyrektora Wojskowego Biura Badań Historycznych, redaktor naczelny kwartalnika "Przegląd Historyczno-Wojskowy" i wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz płk Stanisław Dronicz, działącz opozycyujny w okresie PRL i autor wielu publikacji historycznych.

Leszek Moczulski:

          Gdy zająłem się tą książką, uświadomiłem sobie nietypową sytuację. To co zdarzyło się w roku 1914 było inauguracją szybkiego marszu Polski do niepodległości. W ciągu kilku lat przyszła niepodległość, odparliśmy najazd i zbudowaliśmy z niczego dobre państwo, takie z którego można być dumnym. 25 lat po wymarszu strzelców Piłsudskiego z Krakowa, rozpoczynających powstanie, doszło do II wojny światowej.
          W ciągu tych 25 lat ci, którzy wskrzesili ojczyznę, którzy budowali ją od podstaw, prowadzili bardzo szczególną politykę historyczną. Była to polityka historyczna, z której II Rzeczpospolita może być dumna. Nie podkreślali własnych zasług, nie wydawali książek. Ich polityka historyczna nie polegała na tym, żeby urabiać mody historyczne, czy żeby poprawiać historię, tylko na tym, żeby prawda mogła mówić sama. I ta prawda była powszechnie znana. Z tej prawdy wyrosły te wspaniałe pokolenia młodych Polaków, które walczyły w II wojnie światowej (...). Jeżeli spojrzymy, co napisali o sobie, to właściwie znajdziemy tylko jedną monografię, która ukazała się rok przed wojną i która szczegółowo, otwarcie i bezwzględnie relacjonowała bardzo wielki trud tworzenia w sierpniu 1914 już nie powstania, ale zrębów państwowości polskiej na ziemi kieleckiej w postaci komisariatów rządu narodowego.
          Dzisiaj po blisko 100 latach cieszę, że ta moja książka inauguruje 100-lecie odzyskania niepodległości (bo odzyskiwaliśmy ją przez całą drugą dekadę XX wieku).
          Sięgając do źródeł archiwalnych, do strzępów pamiętników można odkryć największą prawdę o tym powstaniu, które się nie skończyło, które nie zostało pokonane i które było największym zwycięskim polskim powstaniem. W bezpośredniej kontynuacji tego powstania działo się w Polsce wszystko – zaczęła się rodzić niepodległa Polska. Ale odnajdujemy to dopiero dzisiaj. Ci, którzy wiedzieli, że stworzyli niepodległą Polskę, nie wydawali tysięcznych pozycji, w których chcieliby to udowodnić. Nie potrzebowali tego udowadniać – wiedzieli o tym. Natomiast następne pokolenia zapomniały tą prawdę. Najbardziej cieszę się z tego, że przy okazji pisania tej książki udało mi się natrafić na ten wspaniały trop, na tę wielkość Polski w roku 1914. To była Polska rzucona na kolana, podzielona, rozbita. Większość ówczesnych polskich polityków przyjmowała tę rzeczywistość na kolanach (w Petersburgu) czy z pochyleniem głowy (w Wiedniu). W tak trudnej sytuacji, gdy świat już o nas zapomniał (gdy zbliżała się wojna to żaden rząd o Polsce nie myślał, nawet nie chciał jej wykorzystać) Polska w ciągu tych kilkunastu dni ożyła i stała się taką potęgą, że Petersburg, Wiedeń, Berlin i wystraszony Paryż - uznały to. Odkrywanie tej prawdy poza wszystkim innym szczególnie cieszy.

Tomasz Nałęcz:

          Byłem przekonany, że swoje wystąpienie ograniczę tylko do komplementów pod adresem książki, ale widzę, że będę musiał polemicznie zabrać głos.
          W gruncie rzeczy powinienem być do tej książki nastawiony niesympatycznie, bo w moich pisarskich marzeniach i planach leżała taka książka o sierpniu roku 1914. Zajmowałem się długie lata tym, co było przed rokiem 1914, zajmowałem się tym, co wydarzyło się po roku 1918 i myślałem, że kiedyś będę miał okazję napisać bardzo potrzebną książkę, o próbie polskiego powstania w roku 1914. Dzisiaj już wiem, że jej nie napiszę. Przede wszystkim dlatego, że ona już jest! Jest znakomita, wręcz rewelacyjna książka, spełniająca wszystkie kryteria znakomitej publikacji: doniosły temat, znakomity warsztat, solidna baza źródłowa, świetny język, szeroki kontekst. To jest książka o fascynującym wydarzeniu przez to, że pokazuje pewne unikalne w dziejach polski pokolenie i to pokazuje je w momencie porażki. Różnię się w ocenie tych wydarzeń z Leszkiem Moczulskim, który zresztą dzisiaj powiedział coś innego niż w książce napisał. Książka jest poświęcona temu, co było przed sierpniem roku 1914 i potem temu nie tyle przerwanemu, co nieudanemu powstaniu. Ten misternie przygotowany plan zawiódł w konfrontacji z przede wszystkim trzema czynnikami: planami działania Rosjan, z planami działania Austriaków i Niemców oraz – to był podstawowy czynnik - z brakiem poparcia ludności polskiej (...). I tak naprawdę liczył się nie tyle ten czyn, bo wtedy niepowodzenie tego czynu oznaczałoby coś strasznego w historii Polski, a nic takiego się nie stało. Ten czyn przegrał a Polska się odrodziła. Moim zdaniem odrodziła się nie z tego czynu, ale dzięki tym ludziom. To co było wielkością tego czynu, to było stworzenie hufca ludzi, bez których energii, patriotyzmu, poświęcenia, determinacji ta Polska, która odrodziła się w 1918 mogłaby mieć zupełnie inny kształt. Ci ludzie, którzy lgnęli do Piłsudskiego przed latem 1914, w czasie tych żmudnych, niewdzięcznych przygotowań strzeleckich, którzy wyruszyli z nim na wojnę i trwali przy nim w czasie tej wojny, byli prawdziwymi drożdżami niepodległości. To dzięki tym ludziom, kiedy nad Europą hulały ogromne przeciągi, niepodległość odradzała się w takim kształcie, który dzisiaj możemy opisywać w oparciu o dokumentację. To dzięki nim Rzeczpospolita nie odradzała się jako zakalec, ale jako wyrośnięte, świeże ciasto. To było niesłychanie ważne, bo temu państwu już w drugim roku niepodległości przyszło zdać niesłychanie ważny egzamin. Myślę tutaj o wojnie na śmierć i życie z bolszewikami w roku 1920. Bez tych ludzi, bez ich entuzjazmu, wiary te decydujące tygodnie listopada roku 1918 i następne miesiące i lata pewnie wyglądałyby inaczej. Ci ludzie byli skarbem niepodległości i to oni przesądzili o jej kształcie.
          Co do oceny historycznej samej koncepcji, to można byłoby dyskutować, ale tego Leszek Moczulski w książce nie podnosi. W gruncie rzeczy tego mi nawet zabrakło (...). Książka jest o tym co było, dzień po dniu wszystko znakomicie opisane. Bez oddania zresztą tej atmosfery porażki, która temu powstaniu towarzyszyła w obliczu obojętności Królestwa Polskiego. Bo tak na prawdę powstanie skapitulowało. Jednym z największych przekłamań samych piłsudczyków było postawienie znaku równości między strzeleckim czynem powstańczym a czynem legionowym. Skądże znowu! Legiony to skromna resztówka z tego, co pozostało na gruzach nieudanego powstania. W planach Piłsudskiego nie było żadnych legionów. Gdyby ci szlachetni, zdolni młodzi ludzie mieli przygotowywać się do legionów polskich, to nikt by się nie związał z Piłsudskim przed rokiem 1914.
          Mam zawsze w tyle głowy lapidarny, trudno mi ocenić na ile prawdziwy, tekst Dmowskiego, który w „Polityce Polskiej”, suchej nitki nie pozostawiwszy na przygotowaniach powstańczych. Dmowski napisał - na szczęście to wszystko się zawaliło! Bo wyobraźmy sobie, co by było, gdyby się udało! Wyobraźmy co by się stało, gdyby rzeczywiście w zaborze rosyjskim wybuchł entuzjazm patriotyczny i nasi rodacy poparliby te niedowarzone plany powstańcze. Wtedy front wschodni zostałby sparaliżowany. Pojawiłaby się kilkusettysięczna armia polska, źle zorganizowana i źle dowodzona, ale to wystarczyłoby, aby zniechęcić Rosję do udziału w tej wojnie. Nie byłoby oczywiście żądnej kontrofensywy w Prusach Wschodnich, bo to co Rosja miałaby gotowego rzuciłaby przeciwko polskiemu powstaniu. I wolałaby się dogadać z Niemcami i Polską podzielić. Nie byłoby więc porażki planu Schlieffena, bo najpewniej Niemcy by sobie z Francją poradzili. Mielibyśmy triumfujące już w trzecim-czwartym miesiącu wojny Niemcy, mielibyśmy nowy, niemiecki porządek w Europie, w znacznej mierze dzięki polskiemu powstaniu. Tyle tylko, że w takiej Europie nie byłoby dla Polski miejsca. To jest wywód Dmowskiego, bardzo zjadliwy, ale w mojej ocenie wart zastanowienia i wart intelektualnego zmierzenia się. Z tym, że wkraczamy tutaj na grunt historii kontrfaktycznej, gdzie każdy w gruncie rzeczy będzie mógł mieć rację, bo sobie te niewiadome „obstawi” wartościami zgodnymi z jego poglądami (...).
          W gruncie rzeczy idei politycznej związania sprawy polskiej z państwami centralnymi obronić się nie da. To nie była idea słuszna i ona w gruncie rzeczy przegrała. Sam Piłsudski ją pogrzebał, zakazując złożenia przysięgi i idąc do więzienia do Magdeburga, demonstracyjnie z nią zrywając. Jakby to nie było przykre dla ludzi sympatyzujących z Marszałkiem, politycznie słuszny wybór był po stronie tych, którzy z Piłsudskim walczyli, tzn. tych którzy sprawę polską wiązali nie z Niemcami, ale z Ententą. I dobrze się stało, bo to Ententa wygrała wojnę, a nie Niemcy. Największa moja wątpliwość, którą ja mam z rokiem 1914, polega właśnie na tym - na ile było tak, jak Piłsudski twierdził po roku 1918, wnioskując ex post i wielokrotnie to powtarzając, jakby sam siebie chciał przekonać, że nie chodziło o żadne koncepcje polityczne, chodziło o to, aby rzucić na szalę wydarzeń polski czyn zbrojny, niezależnie po czyjej stronie. Geniusz Piłsudskiego sprawił, że ten polski czyn zbrojny rzucony na szalę po stronie państw centralnych, nie zaszkodził sprawie polskiej w ostatecznym rachunku. Ale gdyby ten polski czyn zbrojny był rzucony w takim kształcie, jak to sobie wyobrażali inni przywódcy legionów, jak Haller czy Sikorski, to on w gruncie rzeczy by sprawie polskiej nie pomógł, ale zaszkodził w roku 1918. To byłby ten balast, który ciążyłby Polsce przy układaniu nowej mapy Europy. Balast związania się ze światem, który przegrał, który zgasł wraz klęską wojenną Niemiec i Austro-Węgier. Geniusz polityczny Piłsudskiego polegał na tym, że potrafił on latem 1917 roku przez przekreślenie tej koncepcji z pierwszych lat wojny, przeprowadzić siebie i swoich ludzi do wolnej Polski.
          Tyle mojej polemiki, ale nie wobec książki Leszka Moczulskiego, ale wobec jego zagajenia, że wszystko, co się wydarzyło potem, to się wzięło z roku 1914. W sensie personalnym – mogę się z tym zgodzić. W sensie koncepcji politycznej – moim zdaniem - na pewno nie.

Janusz Cisek:

          Bardzo się cieszę, że ta książka się ukazała. Jeżeli autor sobie życzy, aby zaczynała ona dyskusje na temat roku 1914 w stulecie tamtych wydarzeń, to jest to znakomity materiał do dyskusji, o czym świadczy głos pana profesora Nałęcza.
          Dlaczego ta książka może się podobać? Po pierwsze, jest to książka, która posiada tezę. Często w historii spotykamy się z pracami, które porządkują dane. Jest to jakiś wynik kwerendy, która zbadana, zbilansowana daje produkt finalny w postaci braku decyzji autora, co było słuszne, a co nie. Autor tej akurat publikacji doskonale wie, co chce powiedzieć i broni się przed ustawianiem narracji w sposób z góry zaplanowany pod ustaloną tezę, ale tę tezę posiada. To jest wielka wartość tej książki.
          Podoba mi się także jej tytuł - „Przerwane powstanie polskie”. Niedawno świętowaliśmy rocznicę zwycięstwa powstania wielkopolskiego. Ogłoszono, że jest to zwycięskie powstanie polskie. Z drugiej strony bardzo słabo zakorzeniona jest teza, że rok 1914 był początkiem powstania. Ja się akurat z ta tezą zgadzam. Mogę zgodzić z profesorem Nałęczem w tym zakresie, że to powstanie obumarło. Ale rok 1918 jest dopiero zakończeniem tego powstania, które Piłsudski wywołał. Ono przepoczwarzyło się w legiony, które istotnie nie było w jego zamyśle, ale tutaj mamy do czynienia z pewną mądrością klasy politycznej w Galicji, która uświadomiła sobie, że jeżeli oswoimy ideę polskiej irredenty, wpiszemy ją w nasze plany polityczne, do których należało rozwiązanie trialistyczne jako możliwe, wykonalne, to w ten sposób uzyskamy jeszcze jeden argument, aby przywrócić miejsce Polski na mapie Europy, chociażby w tym rozwiązaniu trialistycznym. To trzeba uznać za wielki sukces.
          Przyjmijmy więc na podstawie argumentacji przedstawionej przez autora, że rok 1914 można w istocie uznać za początek powstania. Dlaczego powstanie miałoby być wyodrębnionym zrywem, jak to bywało w XIX wieku, bez korelacji z sytuacją międzynarodową, nie obliczone na wyzyskanie sprzyjającej koniunktury (która wydarzyła się akurat w 1914, zgodnie z modlitwą Mickiewicza o wojnę powszechną)? Ta koniunktura dopiero warunkowała sukces jakiegokolwiek wystąpienia. To wystąpienie nastąpiło akurat wtedy, kiedy dawało szansę na finalny sukces. To wystąpienie mogłoby równie dobrze nastąpić w czasie wojen bałkańskich, ale wtedy byłoby przedwczesne. Zostało ono tak przygotowane, aby w tą koniunkturę skutecznie się wpisać. Ta teza, którą stawia autor, jest bardzo dobrze wyargumentowana.
          Bardzo mi się też podoba opis genezy wojny. My opisując ją, mamy zwykle perspektywę, nazwijmy to, galicyjską: oto następca tronu Franciszek Ferdynand został zamordowany. Ale przegląd sytuacji międzynarodowej pokazany w tej książce, jest pierwszym bardzo solidnym, pogłębionym opisem wydarzeń od czasów analizy Mariana Kukiela w „Genezie Wielkiej Wojny” (był to dodatek do „Przeglądu Powszechnego” z 1934 roku). Jest to kolejną, znakomitą cechą tej książki.
          Czy Piłsudski wszystko przewidział czy też czy był ofiara wypadków? Myślę, że historia ma służyć temu, abyśmy rozumieli nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość. Jeżeli w dzisiejszej debacie politycznej mamy do czynienia z takim przekonaniem, że my jesteśmy taką łódką, którą wszyscy sąsiedzi dowolnie bujają i powodują jej ruchy w tym czy w innym kierunku, że nie jesteśmy podmiotem w stosunkach, to w tym przypadku, waloryzując postawę Piłsudskiego, mniejsza o to czy go kochamy, czy nie, czy on miał racje, czy nie, upodmiatawiamy sprawę polską, upodmiatawiamy polską politykę, nadajemy jej pewien cel. A tym celem było odzyskanie niepodległości Rzeczpospolitej. I to jest suwerenna polityka polska. Można byłoby wejść w polemikę z panem ministrem i powiedzieć: „Roman Dmowski, znakomity intelektualista i strateg, kazałby nam, tak jak w wielu innych wypadkach, czekać co dobrego dla nas zrobią mocarstwa. Ale autor udowadnia, że mocarstwa bez czynu legionowego nic dobrego dla Polski nie chciały i nic dobrego nie zrobiłyby. To dopiero ten czyn, który może był przedwczesny, na zasadzie aborcji wojskowej, może niedoskonale przygotowany, on jednak stanowił ów czyn, owe drożdże, o których mówił profesor Nałęcz. Dopiero dzięki temu czynowi także sprzymierzeńcy zachodni zmuszeni byli do wypowiedzenia się w sprawie polskiej. Woodrow Wilson mówi 22 stycznia 1917 w orędziu do senatu: „Mężowie stanu wszędzie są zgodni...”, bo było już wystąpienie Wielkiego Księcia z sierpnia 1914, był Akt 5 Listopada 1916. A więc [wcześniej] wszyscy zaborcy już wypowiedzieli się w sprawie polskiej. Dopiero wtedy mocarstwa zachodnie podejmują sprawę polską. A podejmują ją dlatego, bo były legiony.
          Nie chciałbym więc wchodzić za głęboko w tę materię, zostawiając pole do debaty (bo widzę na sali wielu znakomitych historyków), ale wydaje mi się – choćby dla higieny tej debaty – choć z wieloma tezami pana ministra zgodziłbym się, warto się przeciwstawić, aby ożywić tę dyskusję i w pełni docenić książkę. Bo gdyby książka nie wywołała żadnej polemiki, to byłaby mniej warta. A w ten sposób stanowi zaczyn dyskusji, która mam nadzieję rozgorzeje za kilka lat i przypomnimy sobie wtedy pewnie, że to akurat w 2011 roku ta debata rozpoczęła się publikacją tej książki. I za to warto autorowi podziękować.

Leszek Moczulski:

          Ta książka rzeczywiście nie ma tego, czego można byłoby się spodziewać w pracy, która ocenia minioną rzeczywistość. Nie ma komentarza merytorycznego. Właściwie pokazuje tylko obrazy. Parę razy ponosi mnie temperament i wychodzę poza te obrazy. Raz nawet bardzo daleko, kiedy się próbuję się ustosunkować do takich kwestii jak historia, polityka, na ile się wspierają, na ile sobie przeszkadzają, czy się niszczą... Ale przede wszystkim są to obrazy. Pokazanie jakiegoś wielkiego faktu historycznego przez zderzenia pojedynczych ludzi. Staram się tam unikać jakby pokazywania całej zbiorowości. Obraz tej zbiorowości jest jakby inaczej budowany – z postaci pojedynczych, które razem coś tworzą. Przyjąłem taką koncepcję nie tylko dlatego, że ona jest łatwiejsza dla czytelnika. Przede wszystkim dlatego, że parę lat przed rokiem 2014, kiedy powoli zbierają się potencjały intelektualne polskich historyków, żeby zmierzyć się z tym wielkim tematem, trzeba dostarczyć tego najprostszego surowca, z którego dopiero będzie można, przez kolejne odczytywania, zacząć budować syntezę. Synteza ta będzie zresztą dla historyka prosta. I to dotyczy zarówno wybuchu tej wojny, jak i spraw polskich.
          Ja - w pewnej niezgodzie z tym co piszę (bo pisze dla czytelników, a badania prowadzę dla siebie) – pominąłem w książce pewne kwestie, które nie dotarłyby do licznych czytelników. Wybuch I wojny światowej to 8 osobnych sprzężeń zwrotnych. I jest jeszcze sześćdziesiąt kilka sprzężeń zwrotnych, które pomiędzy nimi zachodzą. Nad tymi sprzężeniami zwrotnymi nikt nie panuje. Dlatego wojna jest nie do zatrzymania. Nie wszyscy chcą wojny, ale nawet ci, którzy jej chcą (np. Niemcy i Austria) boja się jej i chętnie by ja przełożyli na następny rok. Ale w takiej mnogości niezależnych od siebie sprzężeń zwrotnych nie ma możliwości [uniknięcia wojny]. Może niedługo, kiedy już w pełni wykorzystamy możliwości, które daje komputeryzacja i informatyka, które daje dla tworzenia takich modeli, które także politycy i historycy potrafią zrozumieć, to może zbliżymy się do tego czasu, gdy sześćdziesiąt kilka sprzężeń zwrotnych nie będzie problemem. Tutaj, były one problemem nie do rozwiązania.
          Z tej mnogości drobiazgów, coś można odczytać. Można odczytać różne rzeczy i mam nadzieje, że one w najbliższych latach będą odczytywane. Z tej mnogości drobiazgów można wyczytać, że jakkolwiek prawdą jest, że ogromna większość ludności Kielecczyzny nie weszła do powstania, to równocześnie prawdą jest, że mniej więcej tyle samo (procentowo) chłopskich i mieszczańskich synów poszło w Kieleckiem do powstania w Powstaniu Styczniowym. [A przecież] Kielecczyzna jest jedną ze sztandarowych odsłon Powstania Styczniowego (Langiewicz, Kurowski – tam się wiele rzeczy dzieje...). W małym miasteczku przygranicznym po stronie rosyjskiej, gdy przychodzą strzelcy, to się okna zamykają. Miasto, które zostało 50 lat temu spalone, niszczone, zgwałcone, zrabowane przez Kozaków (a teraz też są Kozacy) w najlepszym wypadku śpi (a w najgorszym chłopi gonią wojska carskie, żeby nie mieć problemów). Ale równocześnie to samo Kieleckie dało tylu ludzi do powstania w 1914, ilu w roku 1863. Nie możemy mieć dwóch różnych miar historycznych: ulgowej dla roku 1863 a innej dla roku 1914!
          Po co się prowadzi działania zbrojne? Przecież nie dla zabawy. Nie dla zaspokojenia instynktów. Wojna jest tylko narzędziem polityki. Każde polskie powstanie, podobnie jak każde inne działanie zbrojne, ma swój cel polityczny. Takie cele miały: Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe. I taki jasny cel miało powstanie to co się zdarzyło w sierpniu 1914 – obudzić sprawę polską, ożywić sprawę polską! W tych tygodniach i w tych miesiącach, które poprzedzały początek I wojny światowej ani jeden polityk (rosyjski, niemiecki austriacki, francuski, brytyjski, włoski) nie myślał o ruszeniu sprawy polskiej. I tylko jednemu generałowi (akurat był to pruski generał - Helmut von Moltke młodszy), kręciła się po głowie myśl z wczesnej młodości, z tego co mówił kiedyś Bismarck i jego stryj – Helmut von Moltke starszy, myśl, że w Polsce może być powstanie [...]. Nikt nie widział powodu, żeby poruszyć sprawę polską. I co się dzieje, gdy się to powstanie ogłasza? - Ogłasza się je nie przez radio, nie w gazetach, ale w ulotkach. I to nagle się rozchodzi. Cały Kraków jest poruszony, cała Galicja zaczyna być poruszona, zaczyna się ruszać w Wiedniu i zaczyna się ruszać w Petersburgu. Wielki austriacki polityk, minister Leon Biliński, który marzył o tym, że się zamieni Austro-Węgry na trzy połączone państwa (niemieckie, węgierskie i słowiańskie, przy czym myślał nie tyle o Polakach, ile o Bośniakach, Chorwatach i Serbach), nagle po 6 sierpnia on i jacyś ludzie w Petersburgu i w Wiedniu, a także polscy konserwatywni politycy w Krakowie, dla których powstanie było co najmniej szaleństwem i czymś nierealnym, utopijnym, nagle oni wszyscy staja się aktywni. I staje się coś, czego Rosjanie nigdy nie chcieli – ukazuje się manifest Wielkiego Księcia, dobrze przetłumaczony przez Polaka. Manifest ten nie był konsultowany z Polakami (była tylko jedna rozmowa z Dmowskim w restauracji […]), ale zawierał treści, za które parę miesięcy wcześniej szło się do więzienia! Władze rosyjskie w Warszawie, rosyjski generał gubernator, nie chciał tego przyjąć do wiadomości i nie chciał go opublikować, bo ten tekst „zbuntowniczał” Polaków. A dlaczego ten manifest się ukazał? Przecież nie dlatego, że w Petersburgu nagle zrozumieli, że Polska powinna powstać! Działanie zbrojne powoduje fakt polityczny. Powstanie zostało przerwane, ale osiągnęło swój cel polityczny! Paryż (a pisał Mickiewicz w Reducie Ordona: Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże, Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże...) otóż ten Paryż, który zrobiłby wszystko, aby nie drażnić Rosji, nagle ogarnia szał radości - Viva la Pologne! Wtedy w sierpniu 1914 ożywa sprawa polska i wtedy, w sierpniu to powstanie wygrało!
          To jest mój pogląd, można oczywiście mieć inny, bo sądzę, że na podstawie tych obrazków z życia można zbudować bardzo dużo wniosków politycznych. Tylko że czas chyba najwyższych - a wydarzenia z roku 1914 są już na tyle odległe, że to już chyba umożliwiają – czas najwyższy, abyśmy z tych popękanych szkiełek i porozrzucanych kamyków, zaczęli budować historię zbliżona do prawdy. „Rok 1914” może w tym może być pomocny.

Grzegorz Nowik:

          Próbując podsumować ten bardzo ciekawy antagonizm, który na początku dyskusji się zarysował, pan profesor Moczulski zwrócił uwagę, że między 6 sierpnia 1914 a polskim kroczącym powstaniem, które trwało jesienią 1918 i potem cały rok 1919, jest ewidentne iunctim. Pan profesor Tomasz Nałęcz stwierdził, że powstanie sierpniowe w 1914 roku w Kieleckiem (i minimalnie – w Zagłębiu) poniosło fiasko, a iunctim z tym co się stało jesienią 1918 roku i w 1919 może być co najwyżej polityczne, poprzez stworzenie zastępu ludzi zarażonych niepodległością […]. Moim zdaniem to co charakteryzuje to pierwsze powstanie w sierpniu 1914, to jest rozwój wszelkich form działalności niepodległościowej. To nie jest tylko zespół ludzi, ale także struktury, które się tworzą, np. powstanie POW. Ledwie rok nas dzieli od polskiej administracji i polskiego szkolnictwa w Kongresówce. Badałem swego czasu rozwój struktur harcerskich w Kongresówce w czasie I wojny światowej. Z rzędu około półtora – dwóch tysięcy w roku 1914 mamy w 1918 dwadzieścia kilka tysięcy. To jest przeogromny rozwój! My jako państwo i naród straciliśmy wiek XIX, kiedy inne państwa budowały swoje nowoczesne struktury. W zaborze rosyjskim 6% dzieci chodzi do szkół, w Galicji 36%, w zaborze pruskim ponad 60%. Te 4,5 roku gwałtownego rozwoju zostały zapoczątkowane tym przerwanym powstaniem, które zaowocowało. Tych którzy wstępują do wojska jesienią 1918 roku jest więcej niż tylko peowiaków, a peowiaków jest kilkakrotnie więcej niż strzelców i legionistów, a tych jest więcej niż było w drużynach i związkach strzeleckich. Rozbudowa nie tylko potencjału osobowego ale również struktur organizacyjnych, które służyły niepodległemu państwu rozpoczęła się w sierpniu 1914 [...].

Stanisław Dronicz:

          Chce wyrazić wdzięczność dla pana Moczulskiego, który pokazał prawdę o legionach. Wychowany w duchu piłsudczykowskim wydawało mi się, że stworzono legiony - potężne wojsko. Tymczasem oni nic nie mieli! Jednostrzałowe karabiny! Austriacy nie traktowali poważnie Piłsudskiego. Nie dostrzegli niebezpieczeństwa. Dla nich to był taki sobie watażka, który na tyłach zrobi sobie zamieszanie. Pan Moczulski pokazał, że miał on nie tylko u obcych, ale i u swoich, ogromna ilość ludzi negatywnie nastawionych. Praktycznie, z punktu widzenia moralnego, Polak nie musiał iść z Piłsudskim. Mógł dołączyć do każdego innego i z punktu widzenia służby dla ojczyzny nie popełniał błędu. Jeżeli szli za Piłsudskim to nie tyle z przekonania, co z zaufania dla człowieka. Jest w tej książce coś z życiorysu pana Moczulskiego. Władza ludowa się poznała od razu – do więzienia i zamknąć. Ale jednak to się odbiło [echem]. Pamiętam dyskusje z poważnymi ludźmi, którzy mówili „Rewolucja bez rewolucji to jest marzenie!. To jest nierealne, to, co on mówi!”. A za parę lat stało się to faktem. Książka jest ogromnej wartości. Trudna do czytania, bo jest gruba. Młodzi ludzie nie lubią się męczyć aż tak. Woleliby posłuchać, o co to właściwie chodzi. Bardzo ciekawy życiorys i inne spojrzenie na Piłsudskiego, ale i na Leszka, który chyba brał coś z tych nauk swojego poprzednika.

. . . .