Zajmująca opowieść,
wybitnego działacza antykomunistycznego, m.in. współtwórcy
Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, przywódcy KPN,
wieloletniego więźnia politycznego, posła na Sejm III RP, o
jego długoletniej walce z bezpieką, której ostatnim epizodem
jest, jeszcze nie zakończony, proces lustracyjny. Wnikliwa
analiza gry operacyjnej, podjętej w latach 70. przeciwko
opozycji niepodległościowej, sposobu, w jaki były
sporządzane kolejne listy prawdziwych i rzekomych agentów, a
także relacja o kulisach upadku rządu Jana Olszewskiego.
Książka
liczy 448 stron.
***
W swojej książce o lustracji Leszek Moczulski próbuje dociec prawdy za
pomocą kwitów, które uważa za fałszywe.
Leszek Moczulski - historyk, polityk, opozycjonista i
więzień polityczny z czasów PRL-u swoją sprawę lustracyjną
potraktował jako pretekst. Kiedy znalazł się na "liście
Macierewicza", sam poprosił sąd lustracyjny o
rozstrzygnięcie, czy był tajnym współpracownikiem SB. A
teraz na kanwie własnych przeżyć opowiada osobistą wersję
dziejów lustracji w III RP. Powstała w ten sposób
500-stronicowa książka zatytułowana "Lustracja. Rzecz o
teraźniejszości i przeszłości".
Jak wiadomo, lustracja nie jest politycznie neutralna, akta
SB w rękach polityków stawały się hakami na innych polityków.
To jeden z głównych tematów książki Leszka Moczulskiego.
Powraca w niej do rządu Jana Olszewskiego, który - jak uważa
- wszczynając lustracyjną awanturę, liczył na poparcie
rodaków. Pokazuje polityczne podteksty lustracji Lecha
Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego, Janusza Tomaszewskiego.
Laikowi trudno przy tym ocenić, na ile Moczulski jest
kompetentny w poruszaniu się po archiwach SB. Wiedza to
wszak bardzo hermetyczna. Taki na przykład fragment, w
którym Moczulski wytyka biegłemu nieznajomość akt: "Nie wie,
dlaczego archiwizowano wyłącznie sprawę rozpracowania
operacyjnego 4750, nadając jej numer archiwalny II-8133;
dopiero później przekazano do archiwum teczki >Lecha< o tej
samej numeracji 4750, która teraz otrzymała numer archiwalny
16525/I".
Przedzieranie się z autorem przez takie kalambury bywa
nużące. Pocieszeniem może być to, że także Moczulskiego nużą
te akta i wywołują potrzebę popatrzenia w niebo. Dlatego po
kilku godzinach ślęczenia nad swoimi teczkami, aplikuje
sobie spacer po parku Ujazdowskim.
Dla okrasy Moczulski opisuje ekscytujące zwyczaje SB, znane
z książki Suworowa "Akwarium". Wspomina na przykład, jak mu
SB niefachowo założyła podsłuch w małym fiacie, tak że
kierownica w trakcie jazdy odpadła. Demaskuje też metodę "na
kukiełkę": SB podstawiało opozycjoniście przyjaciela-agenta,
żeby z bliska mógł opozycjonistą manipulować.
Oprócz wątku lustracyjno-esbecko-archiwalnego Moczulski
przedstawia całkowicie subiektywną historię PRL-owskiej
opozycji. Szczególnie szeroko opisuje losy założonego przez
siebie Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela oraz KPN.
Siebie uważa za nieprzejednanego niepodległościowca, zaś
działaczy KOR i KSS KOR (z którymi konkurował) opisuje jako
ludzi "związanych bezpośrednio z PRL". Choć wielu z nich
właśnie za PRL odsiadywało polityczne wyroki.
To nie jedyny paradoks rozważań Moczulskiego. Ten zwolennik
lustracji uważa, że akta były fałszowane przez SB. Dlaczego?
Mówi, że na tym polegała "logika zbrodniczego aparatu
terroru: prawda się nie liczy, chyba że jest potrzebna". Ale
nawet gdy taki przypadek miał miejsce - to SB starało się
prawdę "jeszcze bardziej poprawić". Teczki więc są dla
Moczulskiego surrealistycznym labiryntem, w którym nawet
podsłuchy telefoniczne są cenzurowane. Stąd dysonans "Lustracji"
- autor zajmuje się na kilkuset stronach ubeckim kalamburem
i próbuje dociec prawdy za pomocą kwitów, które uważa za
fałszywe.
Lustracja. Rzecz o teraźniejszości i przeszłości, Leszek Moczulski,
"Gazeta Wyborcza", 20 lutego 2002
***
Fragment książki - "Jak agenci rozbijali opozycję"
. . . .