Wydawca: Bellona, 648 stron, format 145x205 mm, oprawa twarda
Od Wydawcy:
„Geopolityka - potęga w czasie i przestrzeni"
jest próbą syntezy stuletniego już dorobku geopolityki
akademickiej oraz krytycznej oceny głównych koncepcji
geopolityki stosowanej. Jak pisze autor, każdy kraj jest
częścią większej przestrzeni i uczestnikiem procesów
rozwijających się w szerszej skali. Stąd pojawia się
konieczność szukania syntez: kulturowych, ekonomicznych,
socjologicznych.
Jedną z najważniejszych jest synteza, biorąca pod uwagę w
równej mierze zjawiska czasowe i przestrzenne. Dyscyplina,
która się tym zajmuje, czyli geopolityka, jest względnie
młodą dziedziną nauki, powstałą w naszym stuleciu i jeszcze
w pełni nieukształtowaną, choć już kontrowersyjną.
Generalnie zajmuje się ona badaniem przestrzennej struktury
politycznej na tle fizycznej struktury geograficznej.
Ciągle znajdujemy się w pionierskiej epoce określania jej
ram i funkcji. Próba konfrontacji teoretycznych założeń
formującej się dyscypliny z powszechnie znanym materiałem
historycznym może być interesująca intelektualnie, zarówno w
zakresie nowych interpretacji przeszłości, jak i lepszego
rozumienia świata, w którym żyjemy oraz przyszłości, w którą
wkraczamy. Książka oparta na bogatej literaturze (autor
odwołuje się bezpośrednio do ponad 600 cytowanych pozycji)
jest efektem wieloletnich studiów.
***
Leszek Moczulski, Geopolityka: korzyści i niebezpieczeństwa;
Źródło: "Przegląd Geopolityczny" 2009, tom 1, s. 9-25.
Jak liczne inne dziedziny, geopolityka może występować w
różnych zakresach: jako nauka, metoda badawcza, umiejętność
praktyczna, publicystyka, mitologia, znachorstwo, także
hochsztaplerstwo. W tym referacie zajmujemy się tylko
pierwszą z tych kategorii, geopolityką traktowaną jako jedna
z dyscyplin naukowych. Rozpatrywać ja należy w ramach
szerzej zakreślonych nauk politycznych, lecz także w
kontekście nauk strategicznych.
I. Podstawowe pojęcia
Polityka – aktywność intelektualna i realna, dążąca do
zmiany rzeczywistości na subiektywnie względnie lepszą.
Rozpatrywana być może jako misja, albo jako gra. W pierwszym
znaczeniu jest roztropnym działaniem na rzecz dobra
wspólnego (Jan Paweł II), w drugim to sztuka osiągania tego,
co możliwe (Bismarck). Zależy to w wysokim stopniu od skali
wyobraźni. Cele polityki są zawsze pozytywne, dotyczą
pożądanych zmian w bliskiej lub dalszej przyszłości. Celem
pozytywnym jest również dążenie do uniemożliwienia zmiany
rzeczywistości na gorszą, niż można uzyskać.
Wojna - narzędzie polityki, stanowiące akt przemocy, mający
na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli.
Wynik wojny nie jest nigdy bezwzględny, zapewnić to może
jedynie polityka działająca innymi niż wojna narzędziami
(Clausewitz).
Stan pokoju a stan wojny – rozdzielany ostro przez prawo
międzynarodowe, z punktu widzenie geopolityki jest zespołem
zróżnicowanych i eskalujących sytuacji, znajdujących się w
również odległości od stanu infra-pokoju (Infrapeace) oraz
super-wojny (Suprawar).
Strategia – aktywność intelektualna i realna, mająca na celu
przygotowanie i prowadzenie wojny. Jedna z kategorii sztuki
wojennej. W potocznym ujęciu, a także w poważnej części
literatury, zwłaszcza amerykańskiej występuje często w
innych, szerszych znaczeniach.
Geografia polityczna jest jedną z nauk geograficznych (nauk
o ziemi) i częścią składową geografii człowieka. Bada
obecność i aktywność populacji ludzkich oraz ich skutki w
przestrzeni ziemskiej, zwłaszcza w kontekście obszarów
politycznych oraz państw i innych wyodrębnionych terytoriów.
Zakres badawczy geografii politycznej obejmuje różnie
określaną współczesność, często o silnie zaznaczonej cezurze
początkowej (np. zakończenie 2. wojny światowej). Badając
integracje pomiędzy wydarzeniami oraz zjawiskami
politycznymi a przestrzenią geograficzną, zajmuje się
występującymi zmianami i ich źródłami, ale generalnie
przedstawia obraz statyczny – syntetyczny dla danego okresu
czasu, co wyrażają szczególnie mapy polityczne. Identycznym
czy zbliżonym kręgiem tematycznym, ale zajmującym się
odleglejszą przeszłością, zajmuje się geografia historyczna,
Przedmiotem badania jest jedna lub więcej zamkniętych epok
historycznych, ale każdą rozpatruje się oddzielnie w celu
uzyskania syntetycznego obrazu (np. Niemcy w okresie wojen
religijnych, Rzeczpospolita Obojga Narodów).
Geopolityka – dyscyplina naukowa, należąca do grupy nauk
politycznych, zajmująca się badaniem ziemnych układów
cywilizacyjno-politycznych na niezmiennej przestrzeni. Jako
taka, ma znaczenie zarówno dla minionej historii jak
bieżącej polityki (Mackinder) – ponieważ bada zjawiska i
procesy przebiegające przez przeszłość, teraźniejszość i
przyszłości. Badania geopolityczne odnoszące się tylko do
przeszłości, zwłaszcza bardziej odległej, określane są
często jako geohistoria (Fernand Braudel). Geopolityka
analizuje zjawiska w trzech podstawowych kategoriach:
warstwie fizycznej, jako niezmiennej podstawie, na której
rozwijają się procesy czasoprzestrzenne populacji ludzkich;
warstwie cywilizacyjnej obejmującej obecność oraz
jednostkowa i zbiorową aktywność człowieka wraz z jej
skutkami; warstwie politycznej, tworzonej przez podmioty
geopolityczne określane jako ośrodki siły: struktury
polityczne posiadające własny potencjał geopolityczny.
Przedstawia obraz dynamiczny, stworzony z nieprzerwanie
postępujących, czasoprzestrzennych zmian potencjałowych.
Geopolityka a geografia polityczna. Łączy je zbliżony,
często niemal identyczny przedmiot badań (np. ta druga
pomija analizy przestrzeni fizycznej), dzieli odmienne
podejście badawcze, a tym samym również metodologia;
rozbieżności nie są jednak tak znaczne, jak np. przy
badaniach osoby ludzkiej pomiędzy biologią a psychologią. Ta
sprzeczność uniemożliwiła, jak dotychczas, doprowadzenie do
syntezy obu dyscyplin. Obie traktują się nawzajem jako
integralną część własnej. Dla geografii geopolitycznej,
geopolityka jest tylko jednym z podejść badawczych,
niewątpliwie bardzo specyficznym, ale mieszczącym się w
całości. Dla geopolityki geografia polityczna wypełnia
zakres tematyczny jednej tylko kategorii: warstwy
cywilizacyjnej, przy nieco odmiennym warsztacie badawczym.
Podstawowa różnice wynika z odmiennego charakteru i celów
poznawczych. Geografia polityczna ma charakter
opisowo-analityczny i dąży do przedstawienia świata
kształtowanego przez masowe działania ludzi; geopolityka ma
charakter systemowy, stara się odczytać procesy, wynikające
z aktywności różnorakich ośrodków siły, a tym samym określić
ramy, w których przebiegały albo będą przebiegać zmiany
rzeczywistości. Głównym celem pragmatycznym geopolityki jest
dostarczenie analiz przydatnych prze programowaniu
prowadzeniu polityki, ale mogą być przydatne dla geografa,
historyka, badacza idei itp. W praktycznej działalności
politycznej występuje często tendencja do nie odróżniania
geografii politycznej i geopolityki, a ich wnioski –
nierzadko rozbieżne czy sprzeczne, wybiera się w zależności
od doraźnych potrzeb. W przeważającej części publicystyki
pojęcia geografii politycznej i geopolityki traktuje się
wymiennie, z jednej i drugiej wybierając potrzebne elementy
i mniej czy bardziej fortunnie łącząc je pozorną całość.
Niektórzy geografowie nie uznają geografii politycznej jako
odrębnej dyscypliny; niektórzy geografowie polityczni negują
odrębność geopolityki; niektórzy geopolitycy odcinają się od
geografii, traktując ją jako naukę wspomagającą w takim
samym stopniu, jak demografia, ekonomia, socjologia czy
kulturoznawstwu.
Geopolityczne pojecie historii: proces ustawicznych zmian
przebiegający w nieokreślonym czasie, od przeszłości przez
teraźniejszość w przyszłość. Samo pojecie teraźniejszości
jest względne: określający ją nasz punkt obserwacji jest
przypadkowy i nie ma istotnego znaczenia dla trwających
procesów; przesuwa się zresztą nieprzerwanie.
Rzeczywistość geopolityczna – dynamiczny, zmienny w czasie i
przestrzeni układ potencjałów geopolitycznych. Pojęcie
statycznego dzisiaj nie istnieje, bo oznacza stan, który
właśnie odchodzi w przeszłość.
Potencjał geopolityczny – ogół walorów materialnych,
intelektualnych i moralnych (duchowych) danego ośrodka siły.
Geostrategia- część geopolityki, wyodrębniająca pokojową i
wojenną rywalizację potencjałów militarnych. W poważnej
części literatury amerykańskiej może być synonimem
geopolityki.
II. Korzyści geopolityki
Podstawową korzyścią, jaką może dać geopolityka, zarówno w
zakresie poznawczym (nauka) jak praktycznym (polityka) jest
pogłębiona ocena dynamicznej, to znaczy ustawicznie
zmieniającej się rzeczywistości oraz obiektywnej
istniejących granic możliwości jej przemiany. W
szczególności ułatwia rozumienie wielkich procesów
czasoprzestrzennych, a zwłaszcza odczytanie ich orientacji
oraz występujących potencjałów. Procesy historyczne polityka
może przyśpieszać względnie hamować, ich orientacje zmieniać
lub odchylać, potencjały powiększać, dezintegrować,
przemieszczać. Łącznie, określa to pole działania
politycznego.
Klasycznym przykładem pozytywnego wykorzystania geopolityki
przez politykę jest polityka zagraniczna USA, prowadzona w
latach 1969-1972 przez Richarda Nixona oraz Henry’ego
Kissingera. Obaj przed objęciem kluczowych funkcji
Prezydenta i sekretarza stanu prowadzili pogłębione studia
nad zmianami w rzeczywistości geopolitycznej świata. Nixon,
po przegranej w wyborach 1960 r., bardziej intuicyjnie niż
metodycznie odczytał proces politycznego różnicowania świata.
Kissinger, po badaniach nad związkami pomiędzy bronią
nuklearną a polityką zagraniczną trafnie uznany za
Clausewitza wieku atomowego, przesunął swoje zainteresowania
w stronę badania wzorców geopolitycznych, występujących w
warunkach konfliktu i następującego po nim koncertu mocarstw;
zagadnienia te rozpatrywał nie tylko w kontekście
rzeczywistości światowej, ukształtowanej po cezurze lat
1953-56, lecz również w odniesieniu do polityki europejskiej
XIX w., prowadzącej od wielkiego konfliktu do dość trwałej
stabilizacji. Obaj, niezależnie od siebie, doszli do
przekonania, że system dwubiegunowy, wytworzony po 2. wojnie
światowej, jest systematycznie redukowany do strefy
euroatlantyckiej i euroazjatyckiej, a wypierany z
pozostałych części świata. Uformował się już trzeci biegun:
ChRL. Chiny odbudowywały swoją pozycję światową
systematycznie przez poprzednie pół wieku, drogą bardzo
kosztowną, gdyż kolejnych rewolucji, różnych w formach, ale
na ogół o ograniczonych celach – i w latach sześćdziesiątych
dysponowały znacznym potencjałem geopolitycznym,
wystarczającym dla zapewnienia bezpieczeństwa zewnętrznego.
Generalnie, co Nixon podniósł już w swojej kampanii
wyborczej, trwał proces, przekształcający strukturę świata z
dwubiegunowej w wielobiegunową; doprowadził on już do
ukształtowania się trzeciego bieguna polityki światowej -
słabszego, ale niezależnego od pozostałych.
Z tej, trafnie odczytanej rzeczywistości geopolitycznej
wynikała konieczność radykalnej rewizji dotychczasowej
polityki zagranicznej Ameryki. Występując z pozycji
mocarstwa globalnego, USA znalazła się w konflikcie
politycznym zarówno z ZSRR, jak ChRL. Jakkolwiek głównym
czynnikiem sprawczym w obu przypadkach była awanturnicza
polityka obu tych ośrodków siły, sygnowana nazwiskami
Stalina i Mao – Waszyngton niewątpliwie nie potrafił
skonstruować wobec nich ani skutecznej polityki, ani
konsekwentnej strategii, odpowiadającej realnym możliwościom
Stanów Zjednoczonych. Polityka powstrzymywania (containment)
okazała się skuteczna, ale w istocie była pozbawiona celu;
stan zawieszenia nie mógł trwać wiecznie. Tandem Nixon/Kissingera
teoretycznie został postawiony przed alternatywą: czy
wystąpić w obronie systemu dwubiegunowego, wespół z Moskwą
likwidując trzeci; czy też wesprzeć formowanie systemu
wielobiegunowego, wespół z Pekinem blokując, a nawet
dezintegrując ZSRR. Pierwsze rozwiązanie było sprzeczne z
kierunkiem procesu historycznego i mogło jedynie opóźniać
jego postęp; drugie było z nim zgodne, ale przyspieszając
przemiany, prowadziło do wytworzenia innego bieguna (biegunów),
zdolnych zagrozić pozycji USA. Twórcy nowej polityki
amerykańskiej nie sięgali tak głęboko; po doświadczeniach 2.
wojny światowej rozumieli, że wspólne z ZSRR pokonanie
rywala również w tym przypadku umocni jedynie ich głównego
przeciwnika. Celem Waszyngtonu nie była likwidacja ZSRR,
tylko wprzęgniecie Sowietów o koncert mocarstw światowych;
podobnie jak w XIX w. współzależności wielkich mocarstw
stabilizowały system pokojowy. W tym przypadku USA miały
rozwijać przyjazne, z czasem sojusznicze stosunki z ChRL –
najsłabszym wielkich mocarstw, a w relacjach z ZSRR
powstrzymywanie zastąpić przez detente; odprężenie i
współpracę. W sumie dawało to podstawę do budowy trwałej
stabilizacji światowej, zamrażającej istniejące status quo.
Realizując taką politykę, Waszyngtonowi udało się
doprowadzić do porozumienia z Chinami (ceną stał się Wietnam),
a z pewnym opóźnieniem (już za prezydentury Forda) również z
ZSRR, lecz ograniczonego tylko do strefy europejskiej
(Helsinki 1975). Kreml nie zamierzał rezygnować z polityki
ekspansji i destabilizowania sytuacji zwłaszcza w tzw.
Trzecim Świecie, a istotną podnietą do tego było czasowe
załamanie mocarstwowej pozycji USA, rozpoczęte przez
tajemniczą aferę Watergate - o niewyjaśnionych do dzisiaj
sprężynach, ale także przez gwałtowny kryzys naftowy,
sprowokowany wydarzeniami politycznymi.
Pomimo tych niepowodzeń Waszyngtonu, główny cel polityki
Nixona-Kissingera został osiągnięty: przy zachowaniu pozorów
dwubiegunowości, politykę światową zaczęto rozgrywać w
trójkącie (a nawet czworokącie, gdyż dołączyła EWG,
kierowana przez tandem Bon-Paryż). Ten nowy układ sił
wykorzystał ostatecznie Ronald Reagan. Prowadził politykę
intuicyjną, odwołującą się do wartości moralnych, ale opartą
o dość solidną bazę geopolityczną. Świadomym celem
Waszyngtonu stało się - po raz pierwszy od zakończenia 2.
wojny światowej, doprowadzenie do dezintegracji, a tym samym
likwidacji imperialnego ZSRR (imperium zła). W tym celu
Reagana zacieśniał współpracę z Chinami, pozyskiwał poparcie
w tworzących się nowych siłach (głównie islamskich) oraz
przyspieszał dezintegrację obozu sowieckiego, wspierając
aktywnie zarówno irredentę niepodległościową zniewolonych
krajów, jak dążenia demokratyzujące i reformatorskie. Po raz
pierwszy od jesieni 1950 r. polityka USA oparła się na
trafnie odczytanych realiach geopolitycznych rywalizacji
amerykańską-sowieckiej. W szczególności dostrzeżono,
wprawdzie z wielkimi kłopotami przy przezwyciężaniu
zaśniedziałych stereotypów, że przez cały okres powojenny
istniała – i systematycznie powiększała się dysproporcję
potencjałów geopolitycznych obu stron; na przełomie lat
70/80 osiągnęła ona punkt krytyczny. Na tej podstawie USA
podjęły działania prowadzące do przyśpieszenia katastrofy
potencjałowej ZSRR: wznowiono i przyspieszono wyścig zbrojeń
aż po SDI (wojny gwiezdne), wprowadzono sankcje ekonomiczne,
doprowadzono do radykalnego spadku cen ropy naftowej itd.
Przyniosło to przewidziane skutki. Mimo, iż pod koniec
swojej drugiej kadencji, pod wpływem wielostronnych presji,
a wśród nich równie tajemniczej afery Irangate, Reagana
musiał zrezygnować ze swojej polityki, rozpadu obozy
sowieckiego, a następnie ZSRR nic już nie mogło powstrzymać.
Nieumiejętność czy niezdolność wykorzystania możliwości
geopolityki przez politykę może spowodować, że sukces
przerodzi się w klęskę, a co najmniej porażkę. Jaskrawym
przykładem nieszczęśliwej rezygnacji z wykorzystania
geopolityki była polityka Napoleona Bonaparte. Genialny wódz
posiadał nadzwyczajną zdolność wygrywania bitew.
Rozstrzygało to na ogół losy wojny i prowadziło do skutków
politycznych. Cesarz traktował jednak wojny jako zjawisko
całkowicie autonomiczne, prowadzące do skutków ostatecznych
– a nie jako formę polityki, wymagającą kontynuacji innymi
środkami. Co więcej, był przekonany, że siła militarna jest
czynnikiem wystarczającym, aby utrzymać w trwałym
posłuszeństwie państwa europejskie. Dzięki serii wygranych
wojen Napoleon doprowadził do całkowitej przebudowy
struktury politycznej Europy, ale była to konstrukcja
nietrwała, dość sztuczna i niezdolna do wspólnego działania,
utrzymywana jedynie groźbą użycia siły. Przekraczało to
możliwości potencjałowe samej Francji, zwłaszcza, że
ćwierćwiecze ustawicznych wojen doprowadziło do jej
znacznego użycia. Zachowania jej prymatu wymagało pozyskania
innych potencjałów. Nie można było tego osiągnąć drogą
dyplomatyczną czy przez utrzymywanie kontroli militarnej;
konieczna była rzeczywista zmiana struktury geopolitycznej
kontynentalnej Europy.
Nieskuteczności systemu napoleońskiego dowiodło
niepowodzenie tzw. systemu kontynentalnego – ekonomicznej
blokady Wielkiej Brytanii. Była to jedyna próba o podstawach
geopolitycznych, podjęta przez Bonapartego, ale nie mogła
zakończyć się powodzeniem – gdyż nie istniał jakikolwiek
funkcjonujący samoistnie system francuski. Wcześniej trzeba
było doprowadzić do jego stworzenia, przy czym wymagało to
istnienia kilku silnych państw, zainteresowanych w jego
utrzymaniu i gwarantujących zachowanie wewnętrznej równowagi
geopolitycznej Europy. Praktycznie można było to osiągnąć
przez powołanie paru nowych mocarstw regionalnych oraz
redukcję potęgi istniejących. Kluczową kwestie stanowiła
pełna odbudowa Rzeczypospolitej oraz stworzenie jednego i
jednolitego państwa Italii. W obu krajach społeczeństwa
dojrzały do takiego stanu rzeczy. Trzecim nowym mocarstwem
mogły być zjednoczone Niemcy – poza prowincjami Habsburgów i
Hohenzollernów, a więc równoważące obie te historyczne
monarchie; czwartym Hiszpania, modernizowana – a nie
podbijana, nastawiona w dużej części na obronę swego
imperium zamorskiego. W takiej sytuacji dominujące
poprzednio mocarstwa: Austria, Prusy, Rosja w trosce a
utrzymanie zachowanych posiadłości skazane były na
wspieranie nowego porządku. Alternatywą była dla każdego z
nich była klęska – i to poniesiona z ręki pobliskich
sąsiadów, bez konieczności korzystania z całego potencjału
francuskiego. Program taki był jednak poza zasięgiem
wyobraźni nie tylko Bonapartego, ale szeroko pojętych kręgów
przewodzących Francji, niezdolnych do rezygnacji z
maksymalizmu rewolucyjnego. Możliwości, jakie dawała
geopolityka – i to w sytuacji skrajnie korzystnej, zwłaszcza
w latach 1810-12, nie zostały wykorzystane.
Do ujemnych skutków prowadzi zastępowanie geopolityki
geostrategią. Dobrym przykładem jest polityka USA po 11
września 2001 r. Prezydent George W. Bush słusznie ocenił,
że ofensywa terrorystyczna jest tylko forpocztą
wzbierającego zagrożenia islamistycznego. Formował się nowy
obóz radykalnych państw muzułmańskich; gdyby zdążył się
ukształtować i stał nowym biegunem polityki światowej,
stabilizacja globalna po raz kolejny zostałaby zagrożona.
Amerykanie słusznie uznali, że w odpowiedzi na zastosowaną
wobec nich przemoc powinni odpowiedzieć przemocą,
wykorzystując posiadane siły zbrojne. Przeprowadzono dwie
operacje geostrategiczne, rozcinające potencjalny blok
państw muzułmańskich i pozwalające nad nim utrzymać kontrolę.
Dość prosta była operacja iracka; dzięki ogromnej przewadze,
zwłaszcza technicznej, oraz łatwości dostępu konflikt został
rozstrzygnięty w kilka dni. Świat islamski został przecięty
na pół, północną część tej bariery stworzył Izrael i łatwa
do pozyskania Jordania. Druga operacja była zdecydowanie
trudniejsza. Wysunięte na wschód bazy amerykańskie z okresu
zimnej wojny, znajdujące się w basenie Morza Śródziemnego,
stały się podstawą do przedłużenia całego systemu
militarnego, z punktami oparcia w Gruzji, Azerbejdżanie,
Uzbekistanie i Kirgizji –aż do zachodniej granicy ChRL.
Pozwoliło to na szybkie pokonanie talibów i zajęcie
Afganistanu, a także zorganizowanie nowej bariery, biegnącej
od post-sowieckiej Azji Środkowej (Turkiestanu zachodniego),
przez Afganistan, po proamerykański Pakistan.
W efekcie stworzono imponujący system kontroli strategicznej,
kształtem przypominający literę F: od linii horyzontalnej,
przebiegającej przez Morze śródziemne i Turkiestan zachodni,
odchodzą linie południkowe po basen Oceanu Indyjskiego.
Zwarty świat islamski, rozciągający się od Indii do
Atlantyku, został podzielony na osobne części - cztery,
jeśli do barier afgańskiej i irackiej doliczyć
proamerykamnski Egipt. Problem polega na tym, że jest to
system nietrwały i coraz trudniejszy do utrzymania. Jak
mawiali XVIII wieczni jakobiccy highlanderzy w Szkocji:
czerwone kurtki (Anglicy) panują tylko nad tym terytorium,
który przekrywają podeszwy ich butów. Koncepcji
strategicznej nie towarzyszyła polityczna; podejmowane
później próby jej stworzenia nie potrafiły wykorzystać
geopolityki.
Napoleon myślał bardziej racjonalnie, niż Bush junior.
Bonapartemu nie wpadło nawet do głowy, aby uzależniać
pokonane państwa i pozyskiwać oddanych sojuszników, jako
hojną rekompensatę ofiarowując im zdobycze rewolucji
francuskiej – niewątpliwie pozwalające na wprowadzanie
wspaniałych zmian – tyle tylko, że miejscowe społeczeństwa
jeszcze do nich nie dojrzały. Cenny dar demokracji
amerykańskiej nie koniecznie musi podobać się afgańskim
góralom. Zwłaszcza, że dla świata islamskiego to nic nowego.
Znacznie wcześniej potrafiono skorzystać z
parlamentarno-gabinetowych wzorców zachodnioeuropejskich.
Okazały się one bardzo pomocne, aby pozbyć się szejków
plemiennych, którzy niespodziewanie stali się królami państw
obejmujących wiele szczepów (jeden - wprawdzie pułkownik
kozacki, założył nawet dynastie cesarską) i zastąpić ich
dyktatorami o znacznie silniejszej władzy, dla której
utrzymania skorych do stosowania bardziej brutalnych metod.
Powtórzyło się doświadczenie Ameryki Łacińskiej, gdzie
demokratyczne konstytucje, prawie dosłownie kopiowane z
amerykańskiej, na parę pokoleń zapewniły rządy dyktatorskie
we wszystkich republikach, z jedynym chyba wyjątkiem
Kostaryki.
Sukces geostrategii, pozbawiony przemyślanych następstw
politycznych, zamiast przyczynić do stabilizacji regiony,
przyśpieszył jego dezintegrację. Pojawienie się Amerykanów
wraz z Europejczykami – których dopiero niedawno miejscowe
społeczeństwa pozbyły się, siłą rzeczy prowadziło do nowych
naprężeń i zwiększyło szansę rozwojową organizacji
ekstremistycznych. Wpłynęło negatywnie na rozwój sytuacji
wewnętrznej w niektórych państwach – jak Pakistan, wzbudziło
niepokój w innych – w Iranie (co wpłynęło niewątpliwie na
program nuklearny Teheranu), a także – czego nie chce się
dostrzegać, w Rosji. Stabilność Iraku jest wątła, w
Afganistanie końca wojny nie widać. Naprężeniu uległa
sytuacja wokół Izraela.
Problem jest o wiele bardziej poważny. Formuje się nowy
porządek globalny. Zagrożeniem dla pokojowego, przemyślanego
i wspólnie wypracowanego systemu światowego może być przede
wszystkim świat islamski. Nie jest to przesądzone, ale
zwycięstwa islamistów w tworzeniu nowego, wrogiego Zachodowi
bieguna światowego nie powstrzyma się operacjami specjalnymi.
Formują się już nowe siły ubogiego Południa. W Azji wielkie
mocarstwa: Chiny[1], Indie, także Japonia i Indonezja są w
stanie utrzymać stabilizacje i zapewnić bezpieczne trwanie
mniejszym państwom: Rosji[2], Korei, Wietnamowi, Malezji itd.
Trudno to samo powiedzieć o Ameryce Łacińskiej i zwłaszcza
czarnej Afryce.Konflikt, który obecnie ogniskuje się w
Afganistanie, nie może być rozstrzygnięty ani militarnie,
ani tylko na poziomie tego kraju. Wymaga pogłębionej analizy
geopolitycznej, prowadzonej z perspektywy globalnej.
Widoczne są już najbliższe zagrożenia. Główne wyrasta w
Pakistanie - i przewyższy niewątpliwie irańskie; w drugiej
kolejności pojawiają się niebezpieczeństwa wynikające z
konsekwencji odejścia całego Bliskiego Wschodu od
archaicznych form państwowo-politycznych. Świat turecki – po
obu stronach Morza Kaspijskiego, znajduje się na rozdrożu.
To rzuca się w oczy, ale dalsze rozważania nie mieszczą się
w temacie mojego wystąpienia. Pominiecie geopolityki,
ograniczanie się do geostrategii wytwarza stan zagrożenia na
znacznie wyższym poziomie, niż akty terrorystyczne.
Należyte wykorzystanie geopolityka może dać wiele korzyści –
nawet, jeśli nie uniknie się kłopotów politycznych;
negliżowanie jej zawsze przynosi złe skutki.
III. Niebezpieczeństwa geopolityki
Jak wszystkie podobne dyscypliny, geopolityka jest pomocna,
a nawet niezbędna dla pełnego zrozumienia politycznej
rzeczywistości światowej - przyszłej, współczesnej badaczowi
oraz minionej, lecz jedynie wówczas, gdy badacz zachowa
wszystkie zasady i rygory nauki, w tym racjonalność, pełen
warsztat i niezależność badań. Nie może ona ulegać niskiej
świadomości geopolitycznej społeczeństw czy chwiejnym
nastrojom opinii publicznej, ograniczać się do zaspokajania
doraźnych potrzeb polityki, zamykać się w kręgu
dotychczasowej myśli i ustaleń naukowych. Twórczo traktowana
geopolityka wymaga ciągłego kwestionowania przekonań o
trwałości zastanego świata, musi wybiegać wyobraźnią w
przyszłość.
Podobnie jak w przypadku wielu innych dziedzin nauki,
również uprawienie geopolityki może być w skutkach
niebezpieczne. Po pierwsze bezpośrednio dla polityki.
Najlepszym przekładem jest geopolityka haushoferowska,
zwyrodniała intelektualnie i podporządkowana marzeniom i
pragnieniom politycznym - która stała się jedną z głównych
podstaw polityki niemieckiej, prowadzącej do katastrofy
Rzeszy i tragedii Europy. Drugim zagrożeniem – w istocie
podstawowym, jest uleganie różnym słabościom intelektualnym,
mitom i stereotypom. Prowadzą one do błędnego wnioskowania,
co zasadniczo podważa wiarygodność samej dyscypliny i może
być źródłem poważnych kłopotów zarówno w uprawianej teorii,
jak w praktycznej polityce. Katalog możliwych błędów jest
dość znaczny, skupię się na trzech głównych
niebezpieczeństwach:
1. Determinizm względnie nihilizm geograficzny
Są to dwie strony tego samego niebezpieczeństwa, wynikające
ze skrajnego podejścia do rozumienia wpływu przestrzeni
ziemskiej na rozwijające się na niej masowe procesy.
Determinizm geograficzny polega na przypisywaniu czynnikom,
wynikającym z ukształtowania i charakteru przestrzeni cech
absolutnych – ponadczasowych i niezmiennych.
Klasycznym przykładem jest rozumienie wyspiarskiego
charakteru Wielkiej Brytanii. Panuje dość powszechne
przekonanie, podzielane i uzasadniane przez niektórych
geopolityków czy – częściej, geografów politycznych, że
lokalizacja państwa angielskiego/brytyjskiego na Wyspie
stanowi bezwzględną gwarancję bezpieczeństwa zewnętrznego.
Niewątpliwie, tak to przedstawiało się w czasie, gdy
formułowano przedstawiona tezę. Nie ma jednak ona charakteru
uniwersalnego, nie może być nawet uznana za stan częsty czy
typowy. Przez większą część historii wyspiarskie Anglii
położenie powodowało dla niej stałe i znaczne zagrożenie.
W starożytności i średniowieczu populacje zamieszkujące
Wyspy Brytyjskie i tworzone przez nich struktury polityczne
były ustawicznie najeżdżane ze strony morza. Każdy napastnik,
zdolny budować statki wystarczające do pokonania
przybrzeżnych akwenów był w stanie wylądować praktycznie w
dowolnym miejscu. Rzymianie w czasach Cezara, a później
Klaudiusza nie mieli z tym żadnych kłopotów, podobnie jak
Anglowie, Sasi i Jutowie, później Irlandczycy zasiedlający
Szkocję (Kaledonię), Wikingowie norwescy i duńscy,
Normanowie francuscy. Po XII w. – zgodnie z tendencjami
dominującymi wówczas w Europie, zanikła tendencja do
zasiedlania Wysp Brytyjskich z zewnątrz, ale w kilku
nawrotach doszło do skutecznej ekspansji terytorialnej
Anglików w Irlandii, a także uwieńczonych powodzeniem wypraw
z kontynentu, wynikających z angielskich sporów
dynastycznych, poczynając od Henryka Tudora aż do Wilhelma
Orańskiego. Warto zwrócić uwagę, że lądowa granica zachodnia
Polski, prawie całkowicie pozbawiona przeszkód naturalnych,
pomiędzy połową XIV w. a połową XVIII w. była rzadziej
przerywana z zewnątrz, niż morska Anglii w tym samym czasie.
Powoływanie się na klęskę Wielkiej Armady Filipa II jest
nieporozumieniem, gdyż jej celem było przewiezienie wojsk do
Flandrii; jest to niewątpliwie przykład wysokich możliwości,
jakie w następstwie przemian technicznych uzyskały floty
europejskie w końcu XVI w., ale równocześnie ich słabości w
niesprzyjających warunkach pogodowych. Wyspiarskość Wielkiej
Brytanii praktycznie oddziałała jedynie w dwu okresach:
rewolucyjno-napoleońskim oraz w II wojnie światowej. Dłużej,
bo przez ok. dwa stulecia (od połowy XVIII do połowy XX w.),
uwzględniana była jednak jako czynnik odgrywający istotną
rolę w polityce i strategii. Gwałtownej redukcji znaczenia
brytyjskiej wyspiarskości dowiodła inwazja aliancka z
czerwca 1944 r.; wykazała ona, że strona, dysponujące
odpowiednio silnym potencjałem militarnym z łatwością mogła
przekroczyć Kanał La Manche w którąkolwiek stronę.
Sama analiza cech wyspy z punktu widzenia jej obrony przed
najazdem z zewnątrz dowodzi, że jest ona bardziej zagrożona,
niż terytorium, stanowiące część dużego kontynentu.
Najeźdźca, działając z jednej podstawy terytorialnej,
teoretycznie może wybrać dowolny odcinek wybrzeża dla
dokonania inwazji; obrońca musi dysponować siłami
wystarczającymi do obrony całości granicy. W przypadku
Francji nie ma on takiej swobody: najazd z morza może
nastąpić tylko z jednej strony (śródziemnomorskiej lub
atlantyckiej), podobnie z lądu. Ostatecznym czynnikiem
decydującym jest potencjał geopolityczny danego państwa i
posiadane siły zbrojne; w przypadku państwa wyspiarskiego
konieczny jest potencjał większy. Niedostatek własnego
potencjały powoduje, że państwo wyspiarskie traci zdolność
obrony; dowodzi tego najlepiej historia Sycylii.
Drugi przykład. Ciągle popularne jest dzielenie państw na
kontynentalne i morskie; mamy do czynienia z bogata i cenną
intelektualnie literaturą, z której korzystają chętnie
współcześni badacze. Otóż podział taki jest typowy tylko dla
niektórych okresów historycznych, charakteryzujących się
większą zdolnością transportu morskiego nad lądowym.
Czynnikiem decydującym były możliwości nawigacyjne i
transportowe statków na akwenie objętym horyzontem
geopolitycznym. W końcu ery przedchrześcijańskiej takim
akwenem było Morze Śródziemne, a mocarstwami morskimi,
uzyskującymi nad nim dominację były najpierw państwa greckie,
później Kartagina. Ostatecznie zwycięzcami okazały się
jednak mocarstwa kontynentalne: najpierw Sparta nad Atenami,
później Rzym nad Kartaginą. Twórcy i rzecznicy koncepcji
dzielenia świata na państwa morskie i kontynentalne odwołują
się jednak głownie do czasów nowożytnych. Rzeczywiście,
poczynając od XV w., przez następne kilkaset lat, rozwój
techniczny statków i możliwości nawigacji był ogromny. Tylko
floty morskie były w stanie połączyć z sobą wszystkie punkty
znajdujące się na wybrzeżach, tworząc zintegrowana dróg,
oplatających cały glob – morze stało się strefą łączącą całą
powierzchnię ziemi. W dodatku jedynie statki morskie mogły
łatwo i tanio przewozić ładunki masowe. Miało to znaczenie
nie tylko ekonomiczne, a państwa morskie – poczynając od
XVI-XVII w. uzyskiwały przewagę nad kontynentalnymi. Ale nie
wszędzie, gdyż dotyczyło to w zasadzie tylko akwenów
atlantyckich, przylegających od północnego zachodu do Europy:
od Hiszpanii przez Francję po Holandię, oraz Wielką Brytanię
– oraz zamorskie posiadłości tych państw. Reguła nie była
więc uniwersalna. Nabrała takiego charakteru dopiero wówczas,
gdy transport morski zaczął dorównywać morskiemu. Linie
kolejowe zrównywały możliwości. W zbliżonym czasie Wielka
Brytania przewiozła morzem potężną armię do Południowej
Afryki, a Rosja na Daleki Wschód. Koleje transsyberyjska,
bagdadzka (Hamburg-Basra) czy planowana transafrykańska
zwyciężały w konkurencji ze znacznie wolniejszym transportem
morskim. W obu wojnach światowych mocarstwa morskie
zwyciężyły – ale w sojuszu z typowa potęgą kontynentalną,
jaką była Rosja/ZSRR; o losach konfliktu rozstrzygnęły
wojska lądowe. W wojnie koreańskiej istotną rolę odegrały
floty – jako narzędzie walki i transportu, w wojnie
wietnamskiej pod obu tymi względami zdystansowane przez
lotnictwo; samolotami z poligonów w Nowym Meksyku czy
Nevadzie transportowano wojsko bezpośrednio nad Mekong.
Redukcja strategicznej roli morza następuje względnie szybko,
znacznie wolniej, ale również nieuniknienie trwa to w
gospodarce.
Współcześnie strefą łączącą, wiązką dróg łączących wszystkie
punkty na powierzchni globu stała się przestrzeń
wokółziemska. Wszystkie kraje mają bezpośredni dostęp do tej
strefy, podział na morskie i kontynentalne staje się
archaiczny. Nie pozbawia to zresztą wartości intelektualnej
prac dotyczących decydującej roli morza; Mahan zachowuję
wartość, tyle, że zastosowany do innej przestrzeni. Rolę,
którą do niedawna spełniał Gibraltar, niedługo przejmą
punkty libracyjne – o równej sile przyciągania ziemi i
księżyca.
Dla polskich badaczy szczególne znaczenie ma mit o rzekomo
występującym przez całą historię, a więc ponadczasowym
dwustronnym zagrożeniu polski z zachodu i wschodu; pomiędzy
Rosja a Niemcami państwo polskie nie ma szans przetrwania.
Niektórzy uważają to za geopolityczny dogmat. Odsyłam do
mojej pracy, analizujacej ten powierzchowny stereotyp, w
ciągu ostatnich paru pokoleń dość silnie zakorzeniony wśród
politologów i polityków, w tym polskich, ale zwłaszcza
zachodnich i rosyjskich[3].
Fizyczne środowisko geograficzne wywiera znaczący wpływ na
procesy historyczne, w szczególności na warunki bytowania i
aktywność populacji ludzkich. Nie jest to jednak wpływ
determinujący, ani występujący nieprzerwanie w tym samym
charakterze i nasileniu. Czynnikiem decydującym o przebiegu
historii są sami ludzie, dostosowujący zresztą warunki
geograficzne do swoich potrzeb.
Silniej niż determinizm geograficzny, występuje nihilizm
geograficzny – niedocenianie warunków środowiska
geograficznego. Warstwa fizyczna geopolityki jest równie
ważna jak pozostałe; traktowana jako niezmienna, stanowi
trwałą podstawę, na której rozwija się zmienna aktywność
geopolityczna. To w przestrzeni ziemskiej bytują populacje
ludzkiej, dostosowując się do jej specyficznych warunków,
ale i przekształcając ich charakter pod wpływem swoich
potrzeb. Nihilizm geograficzny polega głównie nie tyle na
lekceważeniu czynnika struktury fizycznej czy zaprzeczaniu
jego znaczenia – lecz na milczącym pomijaniu. Trudno
uwzględnić we wnioskach czynnik, który w analizie nie był
brany pod uwagę. Występuje to często w badaniach geografii
politycznej. Zajmuje się ona inną dziedziną, niż geografia
fizyczna i niejako zakłada, że czytelnik czy słuchacz na
tyle ją zna, że sam skojarzy odpowiednie fakty. Wprawdzie
geografia polityczna wiele uwagi poświęca niektórym
szczegółowym dziedzinom, jak gleby, bogactwa naturalne,
nietypowe zjawiska klimatyczne, osobliwości geograficzne (np.
wyspy czy enklawy) itp., ale wstrzymuje się na ogół przed
rozwiniętą analizą przestrzeni fizycznej jako czynnika w
poważnej erze kształtującego i lokalizującego zbiorową
aktywność populacji ludzkich.
Szczytowym przykładem zaprzeczania istotnych wartości
struktury fizycznej, ale także cywilizacyjnej były liczne
prace politologów, powstałe w szczytowym okresie fascynacji
bronią nuklearną. Uznano ją za broń absolutną, zmieniającą
całkowicie charakter dziejów świata. Czynnikiem zasadniczym
stało się wyznaczanie trajektorii pocisków
międzykontynentalnych (ICBM). Teoretycy wojny atomowej
podkreślali, że straciło całkowicie znaczenie, nad czym
pociski balistyczne przelatują; czy są to góry, czy równina,
urodzajne ziemie czy pustynia, bogate kulturowo kraje o
bogatej przeszłości czy pustki, przez które przysuwają się
nieliczni koczownicy – gdyż balistic missiles dotrą zawsze
do celu. Pod koniec zimnej wojny okazało się jednak, że
takie spojrzenie badawcze nie ma racji bytu; w strategii
atomowej na plan pierwszy zaczęły się wysuwać nisko lecące
pociski kierowane i pociski kierowane – a dla tych broni
wszystkie powyższe czynniki okazały się wyjątkowo ważne.
Negliżowanie czy niedocenianie geografii fizycznej prowadzi
do kalekich wniosków. Przy analizach dotyczących charakteru
i możliwości ZSRR w czasach zimnej wojny, a Rosji dzisiaj -
badaczy zgodni są, że jest to kraj wyjątkowo rozległy, a
ogrom terytorium stanowi kluczowy element jego potęgi i
znaczenia międzynarodowego. Uwadze ich umyka niemal
całkowicie, że znaczną część tego obszaru pokrywa wieczna
zmarzlina. Ot, taka specyfika. Cóż jednak z tego wynika? Jak
dotychczas, nikt nie pokusił się o całościowe zbadanie
zagadnienia. Wieczna zmarzlina tworzy warunki niesprzyjające
bytowaniu populacji ludzkich. Zasiedlanie ich jest możliwe,
zwłaszcza w strefach trochę łagodniejszych, ale o ile
podnosi koszt nakładów inwestycyjnych, umożliwiających
najprostsze bytowanie? Czy nie przewyższa korzyści, jakie
dało zasiedlenie danych terenów? W jakim stopniu wymusza
migrację do stref bardziej przyjaznych – i czym można jej
zapobiegać? Czy wpływa to na charakter państwa i sposoby
zachowania jego mieszkańców? Czy Rosja dysponuje
dostatecznym potencjałem, aby w własne terytorium
zagospodarować? A jeśli nie może kierować masowej aktywności
do środka, czy nie powstaje tendencja do wylewanie jej na
zewnątrz? Dla oceny charakteru, teraźniejszości i
przyszłości Rosji ma to niewątpliwie ważne znaczenie.
Zaskoczenie nagłymi wydarzeniami, do których okresowo
zachodzi na tym obszarze, tak ogromne u politolog ów i
polityków przełomu lat 80/90 minionego wieku dowodzi
niekompletności prowadzonych wcześniej badań. Pomijano
zresztą nie tylko wieczną zmarzlinę, lecz również zjawiska
znacznie ważniejsze.
Wyżej wspomniałem o niewykluczonym zagrożeniu ze strony
świata islamskiego. Geografia fizyczna szczegółowo opisała
ten obszar. Geografia polityczna prawie nie korzysta z tego
dorobku, aby przedstawić uwarunkowania rozwoju
demograficznego, gospodarczego czy politycznego. Również
geopolityka nie odpowiedziała jeszcze na pytania, czy i w
jaki sposób charakter środowiska geograficznego wpływa na
kierunki i charakter rozwijanych tam procesów historycznych.
Mackinderowski Heartland w ostatnich dekadach stał się
bardzo modny. Można wskazać na liczne publikacje – nie tylko
rosyjskie, twierdzące, że posiadanie tego obszaru rozstrzyga,
kto będzie panował nad światem. Sir Halford nic takiego nie
twierdził; pisał jedynie, że z tego obszaru, przez całą
dotychczasową historię, okresowo wylewały się ludy konne,
dezintegrujące zewnętrzne strefy, oddziałując w poważnym
stopniu na dzieje Europy, Bliskiego Wschodu, Indii czy
Chin[4]. Dzisiaj jednak jeźdźcy (na koniach, mułach czy
wielbłądach) nie odgrywają istotniejszej roli na świecie, a
stepy środkowej Azji nie są naturalnym światowym centrum
wytwarzania pojazdów mechanicznych. Czy ma to jakieś
znaczenie? Mackinder, przedstawiając swoje wnioski był
przekonany, że czytelnik jego prac jest dostatecznie
wykształcony, a konkretnie wie, że najazdy z Heartlandu nie
spowodowały powstania jakiegoś wielkiego i szczególnie
długotrwałego imperium światowego, bo po kilku pokoleniach
wygasały (Osmańska Turcja jest tylko pozornym wyjątkiem).
Dlatego tę kwestie pominął. Inne wymagaj a wyjaśnień. Otóż,
jeśli pominiemy geograficzny charakter ziem Heartlandu, nie
będziemy w stanie wyjaśnić naturalnych przyczyn,
wywołujących okresowe migracje. Zapominając o drogach
naturalnych, wychodzących z tego obszaru, nie zrozumiemy, że
mógł stanowić dobrą bazę najazdów (przy jego granicach
rozpoczynały bieg prawie wszystkie największe rzeki Euroazji).
Wreszcie, jeśli nie wskażemy tych fizycznych granic
Heartlandu, wszystko zostanie zawieszone w próżni.
Rozpatrując strefę bezodpływową (Continental Drainage -
Mackinder przyznawał kluczowe znaczenia temu obszarowi,
łączącemu wszystkie przyoceaniczne strefy wysokiej
cywilizacji), warto zwrócić uwagę, że Rosja posiada obecnie
tylko jego północno-zachodni fragment (dorzecze Wołgi-Kamy),
a spośród licznych państw znajdujących się na tym obszarze,
największą część posiadają Chiny.
Jeden mit geopolityczny sugerował, że Polska nie ma szansy
przetrwania pomiędzy potężnymi sąsiadami, inny głosi, że
identyczna sytuacja Rosji zapewnia jej panowanie nad światem.
Oba nie mają nic wspólnego z geopolityką. Co więcej, nic ich
nie łączyć z triadą Mackindera, który wskazywał na
niebezpieczeństwa, jakie w pierwszej połowie XX w. tworzyło
połączenie środkowo-azjatyckiego czynnika ekspansji z
potencjałem wschodniej części Europy.
Bez uwzględniania przestrzeni fizycznej, wszystkie wnioski
zawieszane zostają w próżni, a wyobraźnia badaczy i
polityków może bujać swobodnie w świecie marzeń, obsesji,
mitów i nieporozumień. Podstawą, na której rozwija się
masowa działalność człowieka, jest struktura fizyczna – a
nie polityczna, tworzona przez krótkotrwałe często granice
państw, obozów czy bloków.
2. Badanie opinii i poglądów o rzeczywistości
zamiast samej rzeczywistości.
Idee, opinie i poglądy są bardzo ważne, a ich badania i
poświęcona temu literatura ciekawe, pouczające i twórcze –
zwłaszcza gdy rodzą nowe skojarzenia i interpretacje.
Korzyści z uprawianie tej dziedziny nauki są oczywiste. Tyle
tylko, że nie są to badania geopolityczne, często wprost
narzucające mylne wnioski. Błąd zaczyna się wówczas, gdy na
rzeczywistość zaczynamy patrzeć przez pryzmat konstatacji,
dotyczących innego stanu rzeczy. Są w prawdzie w myśli
ludzkiej wartości uniwersalne, zarówno bardziej ogólne, jak
odnoszące się bezpośrednio do strefy polityki..Od głębokiej
starożytności rozróżniamy kraje, w których ludzie rządzą -
albo są rządzeni; wiemy, jakich ujemnych przymiotów może
nabawić się władza; rozumiemy, że prawo jest niezbędne dla
układania stosunków pomiędzy ludźmi. Są do poglądy pomocne
dla odczytania rzeczywistości, ale nie narzucają jej odbioru.
Współcześnie, zwłaszcza w społeczeństwach i państwach
dotkliwie ugodzonych niedawnymi kolejami losu, popularna
stała się tzw. polityka historyczna. Jest to określenie
wewnętrznie sprzeczne. Historia w odbiorze niemalże
powszechnym to przeszłość, czas zamknięty, którego zmienić
nie można. Polityka dotyczy kształtowania przyszłości, czasu
absolutnie otwartego. Jak je łączyć z sobą? Oczywiście, jest
taka droga – i może być bardzo owocna. To wykorzystanie
doświadczeń, nabytych w minionych czasach, i zastosowanie
ich w innej, bo współczesnej nam rzeczywistości.
Pierwsza uwaga: chodzi o przenoszenie doświadczeń, a nie
emocji, specyfiki danego czasu, ówczesnych odczuć, obaw i
nadziei. Przenoszenie może następować w obu kierunkach
czasowych i oddziaływać na odczytywanie przeszłości albo
przyszłości. Przenoszenie wstecz występuje często w
badaniach historycznych: to podstawowy błąd, typowy dla
niedojrzałych czy niedouczonych historyków. Nazywamy go
prezentyzmem: warunki dzisiejsze przenosimy do zupełnie
innego czasu, o zupełnie innej specyfice, decydująco
wpływającej na zachowania ludzi. To najprostsza droga, aby z
niej nic nie zrozumieć. Oto przykład: Jeśli w naszej
współczesnej świadomości historycznej dominują zbrodnie
niemieckie z czasów minionej wojny czy traktowanie Polaków w
zaborze pruskim – niektórzy nie przyjmują do wiadomości, że
chrześcijaństwo do naszego katolickiego kraju mógł przynieść
taki odwieczny wróg. Wniosek z tego (mocno przecież osadzony
w naszej historiografii), że konfesję zaczerpnęliśmy
bezpośrednio z Rzymu, zwłaszcza, że papieże byli w
konflikcie z cesarstwem, a Grzegorz VII zmusił Henryka IV,
że boso, z mieczem na szyi przybył błagając o zdjęcie klątwy
do Canossy. Tyle, że blisko sto lat wcześniej (a tysiąc
przez zburzeniem Warszawy), papież Jan XIII wyznaczony
został przez cesarza, a w pamiętnym dla nas roku 966
Rzymianie uwięzili go w Zamku Św. Anioła pośrodku Tybru, a z
pomocą śpieszył mu z Niemiec Otton I. Skoro papież nie mógł,
ani nie chciał wystąpić przeciwko Ottonowi, a po tej stronie
Alp i Renu w ręku cesarza były wszystkie biskupstwa i
klasztory, łatwo ustalić, jak rzeczywiście zachowali się
władcy państwa, które już wkrótce zaczęto nazywać Polonia.
Bardziej groźne bywa przenoszenie w przód. Francuzi,
najechani przez Niemców tyle razy, w początku lat ’50
poprzedniego wieku, gdy czołgi sowieckie nad Łabą już grzały
silniki, aby na rozkaz Stalina wznowić marsz na zachód –
stanowczo protestowali przeciwko uzbrojeniu Niemców: -
jakżesz, po tym, co nam zrobili!
Druga uwaga: doświadczenia to nie to samo, co przykłady
historyczne.
Nasze dzieje XVII wieku zdeterminowały najazdy tureckie i
szwedzkie. W czasie Potopu wojny objęły całe kraj, a skala
zniszczeń i rozmiar strat były tak wielkie, że nie odrobiono
ich przed upadkiem Pierwszej Rzeczypospolitej; wiele
przetrwało i do dzisiaj. Gdyby jednak ktoś wyciągnął z tego
wniosek, że po oblężeniu Jasnej Góry i rzezi Cecorą, trudno
o porozumienie pomiędzy Polakami a Szwedami i Turkami – bo
znów mogą nam zagrozić, wszyscy dziś byliby zdumieni. Nawet
niektórzy historycy mają obecnie kłopoty ze zrozumieniem,
czemu tolerancyjny, skupiający osoby różnych konfesji Sejm
wygnał Arian; w myśl współczesnych standardów to
niedopuszczalne. Z tego tragicznego okresu można (i trzeba)
wyciągać wnioski, ale przecież nie takie śmieszne. Chociażby
tak ogólny, że dziesięciolecia pokoju nie powinny nas mylić,
bo gdy nowe niebezpieczeństwo nadejdzie (a kiedyś musi), to
nie będziemy do niego przygotowani.
Przykład z Turkami i Szwedami ujawnia pewien mechanizm
formowania społecznej świadomości. Działa reguła dwu pokoleń.
Zdarzenia, które mocno wbiły się powszechną pamięć, dominują
w świadomości generacji, która żyła w tej rzeczywistości, a
także przez czas życia pokolenia następnego. Tworzy to
naturalną tendencję do odczytywania warunków naszego czasu
przez to, co działo się – i jak było odbierane w minionym
już okresie. Jednak doświadczeń należy szukać z całej
historii, a uniwersalizacja stanów względnie niedawnych, ale
już minionych, bywa szczególnie niebezpieczna – zarówno dla
wnioskowania naukowego, jak praktycznej polityki.
Zwłaszcza, że może dojść do swoistej syntezy, potęgującej
niezrozumienia. Patrząc na naszą niedawną przeszłość i
dostrzegając ją przez okulary współczesności, uzyskujemy
błędny obraz (prezentyzm), z którego wyciągamy wnioski dla
zupełnie innej obecnej rzeczywistości (historyzm). W
ciążącym nad naszą świadomością XX wieku, obok dwu wojen i
jednej pokojowej rewolucji, kolejne pokolenia przeżyły
cztery okresy, całkowicie odmienne dla Polaków, na dobitkę
mieszczące się w zupełnie innych Europach. W dodatku,
specyficzne warunki panujące w każdym z nich ulegały
radykalnym zmianom. Przekładowo, okres PRL - mieszczący się
w granicach czasowych dwu pokoleń: przeważającego dzisiaj i
bezpośrednio poprzedniego, składał się z pięciu całkowicie
różnych rzeczywistości: krwawego wprowadzanie nowego systemu
wbrew ogółowi; zbrodniczego stalinizmu, otwierającego jednak
szansę awansu społecznego dla środowisk o słabszej
świadomości obywatelskiej; wymuszonego zaakceptowania przez
większość społeczeństwa nieco liberalizowanego ustroju;
organizację buntu przez najbardziej dojrzałe środowiska;
masowy sprzeciw wobec zniewolenia, wprowadzanemu w obcym
interesie. Warunki, motywacje i zachowania w każdym z nich
różniły się od innych zasadniczo; samo ich wrzucenie do
wspólnego worka czyni obraz nieczytelnym.
Opinie i oceny tego okresu różnią się, co zrozumiałe. Jeśli
jednak np. metody działania politycznego, sprawdzające się w
okresie stanu wojennego, ktoś zalecałby dzisiaj, byłoby to
co najmniej niezrozumiałe. Walka z ZSRR o uwolnienie Polski
spod sowieckiej hegemonii po dezintegracji tego imperium zła
stała się anachronizmem. Dzisiaj możemy mieć kłopoty – i
mamy różne problemy z Rosją, lecz zupełnie innego charakteru
i rangi.
Odwołujemy się często, co jest słuszne i zrozumiałe, do
wielkiej myśli przeszłości. Hobbes czy Rousseau, Mill czy
Marks nie tylko żyli w konkretnym czasie, lecz głosili swoje
poglądy dla konkretnego czasu. Możemy je traktować jako
ponadczasowo tylko w takim zakresie, w jakim dadzą się
dopasować, albo wywołają skojarzenia odpowiadające innym
rzeczywistościom. To samo dotyczy doktryn ściśle
politycznych. Koncepcja Dmowskiego, aby zjednoczyć ziemie
polskie pod berłem cara jest jedynie zabytkiem historycznym,
ale jej filar – znalezienie dla Polski mocarstwowego
opiekuna, nie jest przecież współczesnej polityce całkowicie
obca. Nieraz próba rozwinięcia historycznej koncepcji, aby
wykorzystać ją we współcześnie formułowanym programie – może
kwestionować jej najgłębszą istotę. Piłsudski w 1914 r.
pragnął poprowadzić Polskę przeciwko Rosji - głównemu
zaborcy, a zarazem sojusznikowi Zachodu, a następnie
przeciwko Niemcom, aby wesprzeć i pozyskać Zachód. Tak
pomyślana polityka powiodła się, umożliwiając odbudowę
Rzeczypospolitej. Czy można dostosować ją do współczesnych
warunków? Oczywiście, choć wymaga to głębokich modyfikacji:
Dzisiaj wystąpienie przeciwko Rosji a następnie Niemcom,
przy przekonywaniu Zachodu, że we własnym interesie powinien
nas w tym wesprzeć, będzie jednak wpędzaniem się nas samych
w tarapaty, z których z wielkim trudem udało się Polsce
wydostać. I będzie całkowicie przeciwne myśli Piłsudskiego.
Są wreszcie idee czy poglądy często interesujące jako
ćwiczenie intelektualne, ale kompletnie oderwane od
rzeczywistości. Np. idea integracji europejskiej od
Atlantyku do Pacyfiku. Pojawia się jednak tendencja, aby
wszystkie poglądy - tylko dlatego że zostały sformułowane,
traktować jako realne możliwości. To nieporozumienie.
Należy rozróżnić dwie sfery badawcze: (1) odczytanie,
analizę samej idei, źródła i warunki jej powstania; (2)
celowość i realność jej wykorzystania czy zastosowania w
naszej rzeczywistości. Mylenie tych dwu porządków może być
dla obu niebezpieczne. Badanie historycznej idei przez
pryzmat naszych obecnych nadziei i lęków może utrudnić jej
właściwe odczytanie; przystosowywanie idei do warunków,
które ją odrzucają, prowadzić może do bolesnych pomyłek.
Geopolityka – i nie tylko ona, należy do tego drugiego
porządku. Idee, doktryny, poglądy należy znać – to niezbędny
składnik wykształcenia. Weryfikować je trzeba jednak nie
przez analizę poprawności rozumowania, tylko przez zgodność
z rzeczywistością, w której mogą być wykorzystane.
Odnosi się to również, a może przede wszystkim, do idei i
doktryn geopolitycznych. Wyżej wspomniałem o kresie podziału
mocarstw na morskie i kontynentalne. Mahan nie stracił
jednak wartości, trzeba go tylko przetłumaczyć na warunki
nawigacji wokół ziemskiej. Trudniejsza sprawa jest z
Mackinderem, o wiele bogatszym intelektualnie; nie wszystkie
myśli, zawarte w jego pracach, potrafiliśmy dotychczas
odczytać. W warunkach obecnej fascynacji Heartlandem, dobrze
zadać sobie pytanie, czy ten ośrodek rodzący ekspansje jest
rzeczywiście zjawiskiem ponadczasowym. Inny, mniejszy
heartland skandynawski trzykrotnie odznaczył się w dziejach:
ekspansją germańska, normańską i szwedzką – każda coraz
słabsza. Wraz z uzyskaniem wysokiego stopnia rozwoju
cywilizacyjnego, nadwyżek demograficznych nie musi wyrzucać
na zewnątrz, ostatnią była migracja zarobkowa sprzed
stulecia. Czy podobne zjawisko wystąpi – i kiedy w
Heartlandzie środkowo-azjatyckim? Warto wreszcie przypomnieć,
że Mackinder heartland dostrzegł również w czarnej Afryce.
Dziś to spostrzeżenie wydaje się bardziej zrozumiałe, niż w
jego czasach.
3. Uzależnienie geopolityki od potrzeb polityki
Można zaryzykować tezę, że największym zagrożeniem dla
geopolityki jest polityka. Przywódcy różnej klasy i rangi,
często przypadkowo wysunięci na czoło, formułują swoje
programy i prowadzą działania pod wpływem
najprzeróżniejszych, często nie w pełni uświadomionych
czynników. Nieraz z opóźnieniem odkrywają prawdy, które
powinny być częścią ich wyposażenia intelektualnego. Wybitny
amerykański geograf polityczny – Martin Ira Glassner z
przekąsem zauważył, że George Kennan, twórca koncepcji
powstrzymywania – która wywarła tak wielki wpływ na politykę
amerykańską, mógł ją znacznie wcześniej sformułować, gdyby
przeczytał książkę Spykmana, wydaną w 1944 r. Można tą uwagę
rozwinąć: całe tabuny politologów zachodnich uzasadniały i
rozwijały doktrynę containment, pomijając całkowicie jej
największy brak: pominiecie analizy potencjałowej.
Nieznajomość wyników badań geopolitycznych uzupełniła
usługowa literatura politologiczna, powielającą błąd –
ciążący na dziesięcioleciach polityki.
Badania geopolityczne, mające na celu uzasadnienie trafności
jakiejś tezy politycznej nie mają nic wspólnego z nauką.
Nawet jeśli jest to teza absolutnie trafna. Są działaniem
usługowym, mieszczącym się przede wszystkim w propagandzie,
mającej wykazać słuszność jakieś sformułowanych już pomysłów
politycznych. Geopolityka może być pomocna polityce, pełniej
odkrywając rzeczywistość, ujawniając trwające procesy.
Sprowadzona do roli nobliwie wyglądającej reklamy, powoduje
jedynie zwiększenie szkód, jakie może spowodować
niedopasowana do rzeczywistości i nie rozumiejąca jej
polityka. Równocześnie presja polityczna może być bardzo
silna – i to stanowi największe zagrożenie dla geopolityki.
Przykłady chyba są zbyteczne.
Aby zachować całkowitą swobodę myśli i skupić na dowolnie
wybranej dziedzinie, powstają coraz to nowe dyscypliny
badawcze. Jedną z nich jest geopolityka, ale należy ona do
tej grupy nauk, które starają się integrować możliwości i
ustalenia bardzo wielu innych, od demografii czy
kulturoznawstwa po cybernetykę i teorie gier. Wymaga to
rozległej wiedzy i precyzyjnych metod. Czynnikiem, który
decyduje o każdej dyscyplinie naukowej jest warsztat
badawczy. W przypadku geopolityki pod tymi względami panuje
ciągle spore zamieszanie. Jest ono główną przyczyną, że
często odmawia się jej charakteru naukowego. Z pewnością nie
zasługują na taki status ludzie, którzy powołując się na
geopolitykę, czerpią surowiec pozornie intelektualny z
marzeń, chciejstwa, ignorancji, zwykłego fałszu czy
gorliwego wykonywania zleceń. O tym należy ustawicznie
pamiętać.
Przypisy:
[1] Zagrożenie dla stabilizacji może powstać w ChRL, jeśli
nieuniknione – bo coraz wyraźniej
hamujące rozwój cywilizacyjno-ekonomiczny zmiany polityczne
nie zostaną dokonane drogą pokojowej ewolucji.
[2] Rosja jest krajem wyjątkowo rozległym, ale jej potencjał
demograficzny trudno uznać za imponujący na tle pobliskich
państw; kluczowym faktem jest jednak wielkość rosyjskiego
PKB, oscylującego na poziomie Południowej Korei, oraz
staroświeckość gospodarki, uderzająca nawet w porównaniu z
Chinami. Odrębnym problemem są tendencje do dalszej
dezintegracji terytorialnej Federacji Rosyjskiej.
[3] Leszek Moczulski, Polska pomiędzy Niemcami a Rosja. Mit
geopolityczny a rzeczywistość [w:] Problemy geopolityczne
ziem polskich („Prace Geograficzne” nr 218), pod red. Piotra
Eberharda.
[4] Posługiwał się zresztą terminem Heartland w różnych
znaczeniach. W swojej ostatniej pracy The Round Word amid
the Winning of the Peace, pisanej pod koniec 1942 r. i
odpowiadającej na pytanie o zdolności przetrwania ZSRR,
odwoła się to swojej formuły Heartlandu jako osi historii,
ale posłużył tym słowem również w znaczeniu rozległe
zaplecze frontu, przygotowane, aby go wspierać. ZSRR,
podobnie jak Francja w latach 1914-1918, dysponował takim
zapleczem, co czyniło z niego twierdze nie do zdobycia przez
Niemców.
***
Geopolityka wymaga dostrzegania dynamicznej rzeczywistości. Rozmowa Leszka Sykulskiego z Leszkiem Moczulskim
"Przegląd
Geopolityczny": Panie Profesorze, zdarza się jeszcze obecnie,
że w niektórych środowiskach podważa się naukowość
geopolityki. Jak Pan widzi miejsce naszej dyscypliny w
świecie nauki? Jak geopolityka powinna się pozycjonować
wobec innych dziedzin wiedzy?
Prof. Leszek Moczulski: Zacznijmy od sprawy naukowości.
Wszystkie dziedziny możemy potraktować jako przedmiot badań
naukowych, ale wszystko możemy także uznać za coś, co nie
jest na pewno przedmiotem badań naukowych.Możemy wziąć każdą
dyscyplinę, która ma wymiar intelektualny, paraintelektualny,
pseudointelektualny, poddać ją analizie warsztatu naukowego
- i to będzie nauka. Możemy sobie wyobrazić najdziksze,
najprymitywniejsze przesądy, które z nauką nie mają nic
wspólnego. Jeśli jednak zajmiemy się ich badaniem z
wykorzystaniem warsztatu naukowego, będzie to nauka. Z
drugiej strony ktoś może sięgnąć do np. filozofii Platona,
ale przedstawić i zanalizować ją w taki sposób, że będzie to
hochsztaplerstwo. Nie ma dziedzin naukowych i nienaukowych;
wszystkie mogą być wykorzystane w różny sposób. Medycyna
użytkowa nie jest nauką tylko umiejętnością – skądinąd
bardzo cenną. Podobnie polityka stosowana – ale wiedza o
niej może być nauką. Albo publicystyką, albo częścią
edukacji szkolnej – itd.. Definicja nauki nie stwierdza, że
takie czy inne dziedziny nie są naukowe.
Innym problemem jest klasyfikacja poszczególnych dziedzin.
Wiele trudności stwarza rozróżnianie geopolityki i geografii
politycznej. Znaczna część geografów uważa, że geografia
polityczna nie jest odrębną nauką. Znaczna część geografów
politycznych uważa z kolei, ze to geopolityka nie jest
odrębną nauką. Takie zaprzeczanie inności dotyczy zresztą
większości młodych dyscyplin naukowych. Na ogół odwołujemy
się do rozróżnień najzupełniej formalnych: geopolityka
stanowi cześć nauki politycznych, geografia polityczna –
część nauk o ziemi. To jest prawdziwe rozróżnienie, ale
niewiele z niego wynika. Nadal występuje oczywista potrzeba
wnikliwej dyskusji, definiującej te dyscypliny, określającej
ich wzajemny stosunek oraz to, co je odróżnia.
- Geopolityka jest częścią nauk politycznych. Czy
zatem powinniśmy ją traktować przede wszystkim jako naukę o
państwie?
- Nauk o państwie jest wiele. Zaczynając od nauk o polityce
po nauki prawne. Geopolityka zajmuje się nie tylko państwami,
ale także wszelkimi innymi podmiotami geopolitycznymi, np.
grupami państw czy też ich częściami. W analizie
geopolitycznej Europy końca lat 30 XX w. w Hiszpanii
występować będą dwa podmioty geopolityczne, gdy np.. Tunezję
– formalnie będącą wówczas osobnym państwem pod
protektoratem francuskim, za podmiot geopolityczny trudno
uznać.
- Ogólnie możemy je nazwać środkami siły.
- Tak, ale to nie będzie dokładnie to samo. Ośrodek siły to
podmiot geopolityczny, który posiada własny potencjał
geopolityczny, gdy podmiotem geopolitycznym może być np
luźny sojusz państw, występujący wspólnie, razem zawierający
traktaty itd, ale składający się z osobnych ośrodków siły.
Można powiedzieć, że formalnie istniejącymi państwami –
również takimi, jak Tunezja w 1938 r. zajmuje się bardziej
geografia polityczna niż geopolityka; w przypadku Hiszpanii
w tym samym czasie - geografia dostrzegać będzie jedno
państwo w stanie wojny domowej.. W geopolityce najważniejsze
jest dostrzeżenie procesu czasoprzestrzenny, uchwycenie
ruchu, który realnie istnieje. Proces to ciągła zmiana.
Geopolityka wymaga dostrzegania dynamicznej rzeczywistości,
ulegającej nieprzerwanym zmianom. Więcej geopolitycznej
prawdy o współczesnej Rosji dowiemy się z kierunku i skali
zmian, które już nastąpiły i przebiegają nadal – niż z
fotograficzne obrazy stany dzisiejszego. To ostatnie jest
również ważne, lecz stanowi przedmiot geografii politycznej.
Specyficznym rysem tej dziedziny nauki jest traktowanie
przedmiotu badania jako w zasadzie statycznego. Wybiera się
pewien okres czasowy, uznany za współczesność, zawadzający
bardziej o przeszłość, mniej o przyszłość - i traktuje ten
wycinek jako wartość stałą. Jeśli geografia polityczna sięga
głębiej w przeszłość nazywa się geografią historyczną.
Geografia cesarstwa rzymskiego jest geografią historyczną.
W geopolityce to przejście od czasu minionego przez
teraźniejszy do przyszłego nie występuje, mamy do czynienia
z pewnym ciągłym procesem. Pojęcie współczesności,
teraźniejszości jest całkowicie subiektywne; przypadkowy
moment, zależny nie tylko od osoby obserwatora, lecz również
czasu badania. W geopolityce nie ma to większego znaczenia,
co badacz uważał za współczesność – ten przypadkowy punkt
obserwacji nie może być intelektualnym usprawiedliwieniem
błędnego odczytania rzeczywistości. Wybitny historyk i
politolog, Paul Kennedy w swojej cennej książce o
powstawaniu i upadku mocarstw, analizując polityczno procesy
czaso-przestrzenne z punktu obserwacji umieszczonego w
połowie lat ‘80 XX w. - nie dopatrzył się trwającego już
upadku ZSRR. Mit współczesności, rozrywający trwający proces
historyczny, nie pozwolił mu tego przewidzieć. Ale,
stwierdzono to już dawno (wprawdzie w kontekście nauk
ścisłych), nie ma nauki, jeśli nie potrafi ona przewidywać.
Osąd niewątpliwie jednostronny, lecz nie pozbawiony
racjonalnej podstawy. Mackinder, badając cykliczne procesy,
wychodzące z Heartlandu, starał się znaleźć rozwiązanie,
które – rozdzielając czynniki ekspansji i potencjału,
powstrzyma wybuch kolejnej wojny światowej.
Rozpad ZSRR był klęska nauk politycznych; odrzucenie
przewidywania Mackindera stało się klęską polityki. W obu
wypadkach chodziło jednak o to samo: dostrzeganie – lub nie,
procesu. Wiedziano, że następują zmiany, ale rzeczywistość
potraktowano statycznie – w sposób bardziej właściwy dla
geografii politycznej. Tylko, że ta ostatnia dziedzina,
opisująca trwającą rzeczywistość – a przez to dostarczająca
cennego materiału również dla geopolityki, nie zajmuje się
procesami historycznymi, w dodatku wybiegającymi w
przyszłość. Rzecz jasna, wnioskowanie geopolityczne może być
również błędne, podstawowym pytaniem jednak będzie, czy
dostrzegło trwający proces. Książkę Kennedyego możemy
traktować jako pracę historyczną, bo dotyczy zmian w czasie,
ale również jako pracę geopolityczną, gdyż zajmuje się
procesami tworzenia i destrukcji potęg. Cała historia
polityczna jest czasoprzestrzenna, a w tym sensie
zrozumienie powinno być w istocie geopolityczne.
Geopolityka nie bada wydarzeń historycznych, tylko bada
mechanizm procesu. Bada rzeczywistość w ruchu. W geografii
politycznej skonstatujemy, że obecna Rosja jest efektem
rozpadu ZSRR. Nie ma w niej pytania o przyczyny tego procesu,
ani o jego dalszy przebieg. To zatrzymana klatka, wycięta z
długiego filmu. Geografia polityczna zajmuje się jak każda
geografia opisem przestrzeni ziemskiej. Geopolityka nie
opisuje przestrzeni ziemskiej, opisuje proces. Książka
historyczna dotycząca XIX i XX wieku może opisywać tylko
wydarzenia, nie analizując w ogóle przyczyn utworzenia
świata dwubiegunowego. Historyk może postawić hipotezę, że
gdyby nie było Hitlera, to nie byłoby II wojny światowej.
Być może jest to prawda, ale z punktu widzenia geopolityki
takie spostrzeżenia są `bezwartościowe. Z pewnych
mechanizmów wynikało, że takie a nie inne procesy
historyczne musiały się rozwijać, jakkolwiek mogły prowadzić
nie tylko do różnych incydentów, lecz również do odmiennych
w ważnych elementach skutków. W XIX w. ukształtowały się dwa
mocarstwa ekspansywne, ale w ramach tego samego procesu
mogło dość do odmiennych rozwiązań. To ZSRR mógł doznać
klęski, a III Rzesza w przerastającej ją sytuacji ulec
katastrofie potencjałowej; proces historyczny doprowadziłby
jednak do tego samego, co możemy obserwować: rozbicia
struktury Europy, uformowanej w czasach nowożytnych, ze
wszystkimi tego skutkami dla niej i dla dla świata. Proces
historyczny, jeśli potrafimy go odczytać, można opóźniać,
przyspieszać, odwracać czasie i przestrzeni, doprowadzić do
inaczej przebiegających wydarzeń. Oglądając je z bliska,
widzimy tylko, co w danym momencie się zdarzyło; patrząc z
wystarczająco dużej perspektywy, dostrzegamy mechanizm
całego zjawisku przemian. Istnieje pewna logika historii,
której prawie nie można zatrzymać. Możliwości polityki są
przecież bardzo ograniczone. Co nie znaczy, że historia nie
może dokonywać absolutnie zaskakujących zwrotów. Po prostu
równolegle trwają różne procesy, ich wzajemnie oddziaływania
daje zmienne skutki. Absolutnie przypadkowe zdarzenia mogą
spowodować, że niezliczone niezależne od siebie decyzje i
zachowania, cała masowa aktywność ludzi – a to jest materią
historii, skieruje się w zupełnie nowym kierunku.
- W tym kontekście chciałbym zapytać Pana o modele
uprawiania geopolityki. Jaki jest Pański stosunek do
paradygmatu deterministycznego w geopolityce (uwzględniającego
teorię determinizmu geograficznego i historycznego)?
- Determinizm zakłada absolutny automatyzm – to, że coś musi
nastąpić w czasie i przestrzeni ponieważ poprzednio
nastąpiło coś innego, albo że specyficzne warunki
przestrzenne kierują wydarzenie w swoje niezmienne koleiny.
Spojrzenie deterministyczne jest sprzeczne z geopolityką.
Przestrzeń i czas same przez się nie determinują procesów
historycznych; są ważnymi elementami rzeczywistości,
Czynnikiem podstawowym jest masowa aktywność ludzi -
materialna, duchowa, intelektualna, przybierająca różne
kształty. Z geopolitycznego punktu widzenia wyróżniamy
ośrodki siły: są to zorganizowane populacje, trwające w
czasie, umieszczone w przestrzeni, posiadające własny
potencjał. Jeśli szukamy w historii powtarzających się
mechanizmów, to w zakresie obserwacji geopolitycznej
dostrzegamy je przede wszystkim w relacjach występujących
pomiędzy ośrodkami siły. Ani sam czas – w którym wszystko
rozgrywa się, ani przestrzeń – na której to się dzieje, tych
mechanizmów nie determinują. Sytuacja Polski może być groźna
nie dlatego że Polska znajduje się w tym właśnie miejscu
Europy, ani dlatego, że niebezpieczeństwo powstaje przez
kumulację w czasie. Znamy czas i przestrzeń, w których
pokolenia Polaków żyły w absolutnym bezpieczeństwie,
wyjątkowym w ówczesnej Europie. Nieprzerwanie następują
jednak zmiany potencjałowe, będące również, przynajmniej w
jakimś stopniu, skutkiem świadomego wyboru. Na znacznie
większym obszarze, w którym znajduje się również Polska,
potencjał niektórych ośrodków siły rośnie, innych słabnie.
Pomiędzy XVI a XVIII w. terytorium Rzeczypospolitej nie
uległo większym zmianom, a ludność stanowiła mniej więcej tą
samą część populacji europejskiej.
Rozwinęły się jednak dwa wielkie procesy. Pierwszym była
dywersyfikacja geopolityczna Europy: zachodnia jej część,
dzięki ekspansji oceanicznej, ustawicznie wzmacniała swój
potencjał, gdy wschodnia – odpierająca ekspansję z zewnątrz
(turecka, później rosyjską), zużywała go na obronę. Drugi
proces był po części pochodną jego pierwszego: wokół nas
ukształtowały się `nowe, wielkie ośrodki siły. Decydujący
był stosunek potencjałów a nie charakter przestrzeni czy
narastające w czasie zużycie ustrojowe Rzeczypospolitej. W
tym samym czasie położenie geograficzne Francji nie zmieniło
się, degradacja ustrojowa była znacznie większa i nawet
doprowadziła do katastrofy wewnętrznej systemu. Wielkie
potencjały – hiszpański i cesarsko-niemiecki, które w XVI w.
groziły monarchii Burbonów istnieniu, teraz jednak były w
rozsypce. Umożliwiło to Francuzom sięgniecie po absolutną
dominację w Europie, przegraną zresztą z ich własnej winy.
My też przyczyniliśmy się do własnego upadku, choć nie
mieliśmy takiej szansy.. Być może obronilibyśmy się
przeciwko samemu rosyjskiemu ośrodkowi siły, ale wyrósł
pruski – a nie musiał powstać. Miejsce na ziemi, moment w
historii – to wszystko ma swoje znaczenie, ale to nie sama
przestrzeń, ani nie sam czas zdeterminują, że ludzie
wybierają taki właśnie kierunek rozwojowy, tak orientują
masową aktywność. Spójrzmy na ostatnie stulecie: inny
kierunek rozwojowy wybrała Rosja – kierunek agresji, a inny
USA - rozbudowy własnego ośrodka siły. Gdy doszło do starcia
tych dwóch ośrodków, zwyciężył ten, który bardziej się
rozbudował. Nie przesądzała tego geografia. Gdyby Rosja
wybrała innych kierunek rozwoju, historia potoczyłaby się
inaczej. Podobnie byłoby z USA, gdyby swoją ekspansję od
Oceanu do Oceanu natychmiast skierowały na południe i
zużywały wszystkie siły, aby politycznie i militarnie
obsadzić całą przestrzeń aż po przylądek Horn.
- W geopolityce mieliśmy do czynienia z paradygmatem
organicystycznym. Jak Pan Profesor odnosi się do tego
spojrzenia badawczego?
- Teoria państwa organicznego to była metafora. Myślę, że
Kjellén i inni zdawali sobie sprawę, że to jest przenośnia,
że istnieją olbrzymie różnice miedzy organizmem a państwem.
Organizm jest do końca przemyślany, nie ma w nim elementów
zbędnych. Państwo powinno dążyć do podobnej doskonałości,
ale zawsze będzie niedoskonale. Podlega ewolucji, dopasowuje
się do potrzeb i konieczności, ale te zmieniają się szybciej..
To raczej gorset, niż organizm.
- Jak daleko można się posunąć w stosowaniu nauk
biologicznych w geopolityce?
- Wspólnoty ludzkie i ich organizacje, takie jak państwa,
powstają, rozwijają się i nikną. To sugeruje związki z
biologią, w którym wszystkie żywe istoty tworzą
nieprzerwanie istniejący łańcuch pokarmowy. Porządek
historyczny jest inny: toczy się wprawdzie w świecie
przemiany materii, ale ma własne rygory, dotyczące
wszystkich żyjących kiedykolwiek populacji ludzkich.
Przybiera różne postacie. Najlepiej znamy mechanizm
europejski. Trwa on półtora tysiąca lat, odkąd Europa
oderwała się od antycznego świata śródziemnomorskiego. Jego
specyfiką jest istnienie względnie nielicznej grupy
historycznych państw o własnym charakterze, ukształtowanych
wcześnie – w zasadzie w tym samym czasie, a nazywanych
narodowymi (nie etnicznymi!), o ogromnej trwałości. Niektóre
mają wielkie załamania, nawet przerwy – lecz istnieją. Obok
nich usiłują się formować inne – wykorzystujące czasową
koniunkturę, ale przepadają bez następstw.
Podstawową cechą właściwa Europie jest różnorodność, w
poważnym stopniu spowodowana charakterem przestrzeni
fizycznej (w jakiejś mierze jest to ogromnie powiększona
replika antycznej Grecji). Dalekowschodni odpowiednik
geopolityczny Europy – Chiny, wytworzył zupełnie inny
wzorzec, w którym dominuje jednorodność, unitaryzm. Europa
potrafiła się łączyć, cywilizacyjnie jest jednością, prze
ogromną większość historii również gospodarczą – ale nigdy
nie straciło różnorodności. Chiny dzieliły się, rozpadały,
walczyły same z sobą – i wracały do unitarnej jedności.
Pozaeuropejskie kraje, formowane przez Europejczyków,
szukały wewnętrznej jedności, tworzyły wszelkiego rodzaju
melting pot – ale przy docenianiu jedności cywilizacyjnej,
poszerzały europejską różnorodność. Jeszcze inaczej
przebiegało to w świecie antycznym: uparte dążenie do
jedności, ciągle rozrywane; inaczej w świecie islamskim – od
jedności do coraz większego rozdrobnienia, podkreślającego
potrzebę jedności. Biologię można sprowadzić do jednego
wzorca, historia zna ich wiele
- Możemy powiedzieć zatem, że w geopolityce jest
dopuszczalne stosowanie paradygmatu systemowego, opartego na
założeniach ogólnej teorii systemów Ludwiga von
Bertalanffyego?
- To jest podejście warsztatowe, które kumuluje wiele
wcześniejszych podejść. Jest to bardzo ważny wzorzec.
- Zatem teorię organiczną możemy wykorzystywać
praktycznie tylko w warstwie semantycznej ?
- To na pewno.
- Panie Profesorze, jak można zdefiniować pojęcie
geopolityka?
- Określenie geopolityk może być rozciągliwe. Kim jest
matematyk? Może nim być nauczyciel, może być ktoś, kto lubi
rozwiązywać zadania matematyczne, czy wreszcie badacz, ale
także sklepikarz sporządzający zeznanie podatkowe.
Geopolityk to ktoś, kto zajmuje się geopolityką rozumianą
jako ukierunkowana aktywność intelektualna. Nie korzysta z
jej – nie musi uprawiać czynnej polityki, ale zajmuje się
jej opisywaniem, analizowaniem w szczególnych kategoriach
czasoprzestrzennych.. Może zajmować się nią na różnych
poziomach. Np. publicystyka geopolityczna – i wszystkie jej
pochodne, od rozjaśniania oglądu świata po wykorzystywanie
dla czarnej propagandy. Edukacja geopolityczna - w takim
znaczenie publicystyka nie ma na celu odczytywanie
rzeczywistości, lecz przekazywanie sposobu jej odczytania.
Geopolityką można zajmować się na różnych poziomach.
Upowszechnianie wiedzy geopolitycznej nie musi być
odczytywaniem rzeczywistości. Geopolityka naukowa (akademicka)
jest natomiast sposobem odczytywania świata.
- Czy Pańskim zdaniem geopolityka jest nauką?
- Nie każde uprawianie geopolityki jest działalnością
naukową, bo wymaga stosowania się do rygorów warsztatu. Ja
mogę tylko powiedzieć, że staram się uprawić geopolitykę,
która jest nauką. Inni pod tą nazwą mogą uprawiać inną
dziedzinę: formułować programy polityczne, komentować
przebieg wydarzeń światowych. Przykładowo Aleksander Dugin,
który dobił się wysokiego autorytety w niektórych
srodowiskach ideowo-politycznych, zajmuje się tą częścią
geopolityki, która nie jest nauką, tylko marzeniem.
Marzeniem o powrocie do tej konkretnej potęgi Rosji, która
właśnie rozpłynęła się w historii. Aby powrót do niej był
możliwy, musiałyby przepaść Chiny, Indie, Europa – a Rosja
odzyskać wszystkie szanse, które tak beztrosko roztrwoniła.
Z równą wiarą można marzyć od odbudowie brytyjskiego
imperium kolonialnego albo realizacji planów Bolesława
Krzywoustego o inkorporacji Wieletów i Obodrzyców. Może to
być ciekawa literatura, pobudzająca do myślenia, tworząca
skojarzenia – ale przecież nauką nie jest.
- Generał Carlo Jean pisał o geopolityce jako
paradygmacie.
- Jean nie traktuje geopolityki jako nauki, bo jej nie
uprawia w takim zakresie - i ma do tego całkowite prawo. On
nie bada mechanizmów geopolitycznych. Jego książka jest
czymś pośrednim między traktatem strategicznym a geografią
polityczną. Zastanawianie się nad klasyfikacją różnych prac,
zwłaszcza znajdujących się na pograniczu różnych dziedzin,
jest w jakiejś mierze żonglerką słowna. Trzeba zbadać
warsztat naukowy, aby stwierdzić, do jakiej kategorii można
zaliczyć daną publikację. Do warsztatu naukowego geopolityki
możemy włączać cybernetykę czy badania systemowe; nie musimy
sięgać do doświadczeń militarnego planowania operacyjnego –
chociaż dla mnie osobiście bywa to ciekawe.
- Dziękuję za rozmowę.
Warszawa, 18.01.2010 r.
Podstawy myślenia geopolitycznego - prof. Leszek
Moczulski, 20 lutego 2013 r.
Leszek Moczulski: Wielka ekspansja demograficzna i
skutki jej zakończenia, 10 kwietnia 2018 r.