XIX (4) Marsz – 1984
W 1984 roku
zaostrzył się konflikt wewnątrz Obywatelskiego Komitetu Opieki nad
Kopcem, między Waksmudzkim i jego zwolennikami, a osobami aktywnie
pracującymi przy odbudowie kopca i biorącymi udział w Marszach.
Już jesienią 1983 roku wypłynęły zarzuty wobec Waksmundzkiego i jego stronników dotyczące tego, że giną cenne pamiątki przekazywane lub tylko wypożyczane przez różne osoby komitetowi. Ponadto dowodzono, że dary rzeczowe przesyłane z zagranicy dla komitetu są sprzedawane przez zwolenników Waksmundzkiego, a pieniądze z tego tytułu nie są rozliczane i nie są przeznaczane na odbudowę kopca. Osobą, która pierwsza zwróciła na to uwagę, był Władysław Zielski, były oficer wywiadu AK z obwodu Mościska, uczestnik zgrupowania leśnego „Warta”, potem członek WiN-u na Dolnym Śląsku, mimo starszego wieku pracujący aktywnie przy odbudowie kopca.
Broniąc się przed zarzutami, Waksmundzki twierdził, że do pawilonu pod kopcem ktoś podrzucił „kompromitujące materiały” (klucze do pawilonu, oprócz niego, mieli tylko Pęgiel i Tukałło) i że wewnątrz komitetu SB ma informatorów, co sugerowało, że wśród przeciwników Waksmundzkiego są współpracownicy bezpieki. Waksmundzki wielokrotnie opowiadał o „czarnych chmurach” gromadzących się nad komitetem za sprawą ludzi SB. Uzasadniał tym niemożność rozliczenia się z cennych rzeczy należących do komitetu oraz z darowizn, sugerując, że prowadzi jakieś działania konspiracyjne. Rzucał oskarżenia o agenturalność wobec konkretnych osób, co prowadziło do bardzo silnych spięć, nawet z użyciem siły4.
Później pojawiły się także zarzuty dotyczące nierozliczenia się przez Pęgiela przed Waksmundzkim z pieniędzy zbieranych w związku z organizacją Marszów oraz samowoli Tukałły przy prowadzeniu prac przy odbudowie kopca. Żaden z tych zarzutów nie okazał się prawdziwy. Wiosną 1984 roku Waksmundzki, Boroń i Steckiewicz podjęli nieudaną próbę usunięcia Pęgiela z komitetu, a zarzuty pod adresem Tukałły doprowadziły do tego, że – przejściowo (w czerwcu 1984) – przerwał on swoje prace przy renowacji kopca (zastąpił go Edward Dymacz).
Osoby, które brały udział w pracach na kopcu, podkreślają zaangażowanie Tukałły oraz jego sukcesy, z których największym było doprowadzenie prądu do pawilonu pod kopcem, co umożliwiało jego remont. Od tego czasu pawilon był wykorzystywany przez pracujące w weekendy osoby nie tylko jako magazyn, ale także jako miejsce, w którym można sobie przygotować herbatę czy przeczekać załamanie pogody. W promieniu wielu kilometrów od kopca nie było żadnych punktów gastronomicznych czy sklepów, a prace trwały latem całymi dniami.
Jednym z zarzutów Waksmundzkiego stawianych przeciwnikom było narażanie komitetu nieodpowiedzialnymi działaniami, które mogą spowodować jego likwidację przez władze. Mowa była o prowokacjach polegających na podrzucaniu do pawilonu ulotek. Dziś wiemy, że rzeczywiście pawilon i okolice kopca były nieraz wykorzystywane także do celów związanych z działalnością niepodległościową. Tukałło, Bik, Mohl i Wojciech Słowik (uczestnik Marszów od 1981, również kapeenowiec, jak pozostała trójka) trzymali w tym czasie w pawilonie nie tylko narzędzia, ale także ulotki czy butelki z benzyną, a na Sowińcu przeprowadzali próby związane z produkcją butelek zapalających, używanych do walk ulicznych10. Również młodzież, która zaangażowała się w Marsz i w prace przy kopcu w 1983 roku, kolportowała w pomieszczeniach komitetu wydawnictwa podziemne. Czy informacje te można traktować jako potwierdzenie części zarzutów Waksmundzkiego? Trudno byłoby przyjąć jego optykę w tej sprawie.
W rezultacie konfliktu, 23 maja 1984 roku prezydium Obywatelskiego Komitetu Opieki nad Kopcem podjęło uchwałę, że nie będzie organizować Marszu, a 26 czerwca Waksmundzki napisał oficjalne pismo do Wydziału Społeczno-Administracyjnego Urzędu Miasta Krakowa, że komitet nie będzie miał nic wspólnego z ewentualnymi nielegalnymi przemarszami na trasie Kraków – Kielce w terminie 6-12 sierpnia 1984 roku.
Gdy Marsz ruszył, 6 sierpnia pod pomnikiem w Michałowicach doszło do gorszących scen. Waksmundzki usiłował nie dopuścić do tego, aby jego uczestnicy, którzy dojechali pod pomnik komunikacją miejską, oraz legioniści, których Waksmundzki przywiózł wynajętym autobusem, spotkali się pod pomnikiem i wykonali wspólne zdjęcie.
.
.
.
.
.
.
.
Już jesienią 1983 roku wypłynęły zarzuty wobec Waksmundzkiego i jego stronników dotyczące tego, że giną cenne pamiątki przekazywane lub tylko wypożyczane przez różne osoby komitetowi. Ponadto dowodzono, że dary rzeczowe przesyłane z zagranicy dla komitetu są sprzedawane przez zwolenników Waksmundzkiego, a pieniądze z tego tytułu nie są rozliczane i nie są przeznaczane na odbudowę kopca. Osobą, która pierwsza zwróciła na to uwagę, był Władysław Zielski, były oficer wywiadu AK z obwodu Mościska, uczestnik zgrupowania leśnego „Warta”, potem członek WiN-u na Dolnym Śląsku, mimo starszego wieku pracujący aktywnie przy odbudowie kopca.
Broniąc się przed zarzutami, Waksmundzki twierdził, że do pawilonu pod kopcem ktoś podrzucił „kompromitujące materiały” (klucze do pawilonu, oprócz niego, mieli tylko Pęgiel i Tukałło) i że wewnątrz komitetu SB ma informatorów, co sugerowało, że wśród przeciwników Waksmundzkiego są współpracownicy bezpieki. Waksmundzki wielokrotnie opowiadał o „czarnych chmurach” gromadzących się nad komitetem za sprawą ludzi SB. Uzasadniał tym niemożność rozliczenia się z cennych rzeczy należących do komitetu oraz z darowizn, sugerując, że prowadzi jakieś działania konspiracyjne. Rzucał oskarżenia o agenturalność wobec konkretnych osób, co prowadziło do bardzo silnych spięć, nawet z użyciem siły4.
Później pojawiły się także zarzuty dotyczące nierozliczenia się przez Pęgiela przed Waksmundzkim z pieniędzy zbieranych w związku z organizacją Marszów oraz samowoli Tukałły przy prowadzeniu prac przy odbudowie kopca. Żaden z tych zarzutów nie okazał się prawdziwy. Wiosną 1984 roku Waksmundzki, Boroń i Steckiewicz podjęli nieudaną próbę usunięcia Pęgiela z komitetu, a zarzuty pod adresem Tukałły doprowadziły do tego, że – przejściowo (w czerwcu 1984) – przerwał on swoje prace przy renowacji kopca (zastąpił go Edward Dymacz).
Osoby, które brały udział w pracach na kopcu, podkreślają zaangażowanie Tukałły oraz jego sukcesy, z których największym było doprowadzenie prądu do pawilonu pod kopcem, co umożliwiało jego remont. Od tego czasu pawilon był wykorzystywany przez pracujące w weekendy osoby nie tylko jako magazyn, ale także jako miejsce, w którym można sobie przygotować herbatę czy przeczekać załamanie pogody. W promieniu wielu kilometrów od kopca nie było żadnych punktów gastronomicznych czy sklepów, a prace trwały latem całymi dniami.
Jednym z zarzutów Waksmundzkiego stawianych przeciwnikom było narażanie komitetu nieodpowiedzialnymi działaniami, które mogą spowodować jego likwidację przez władze. Mowa była o prowokacjach polegających na podrzucaniu do pawilonu ulotek. Dziś wiemy, że rzeczywiście pawilon i okolice kopca były nieraz wykorzystywane także do celów związanych z działalnością niepodległościową. Tukałło, Bik, Mohl i Wojciech Słowik (uczestnik Marszów od 1981, również kapeenowiec, jak pozostała trójka) trzymali w tym czasie w pawilonie nie tylko narzędzia, ale także ulotki czy butelki z benzyną, a na Sowińcu przeprowadzali próby związane z produkcją butelek zapalających, używanych do walk ulicznych10. Również młodzież, która zaangażowała się w Marsz i w prace przy kopcu w 1983 roku, kolportowała w pomieszczeniach komitetu wydawnictwa podziemne. Czy informacje te można traktować jako potwierdzenie części zarzutów Waksmundzkiego? Trudno byłoby przyjąć jego optykę w tej sprawie.
W rezultacie konfliktu, 23 maja 1984 roku prezydium Obywatelskiego Komitetu Opieki nad Kopcem podjęło uchwałę, że nie będzie organizować Marszu, a 26 czerwca Waksmundzki napisał oficjalne pismo do Wydziału Społeczno-Administracyjnego Urzędu Miasta Krakowa, że komitet nie będzie miał nic wspólnego z ewentualnymi nielegalnymi przemarszami na trasie Kraków – Kielce w terminie 6-12 sierpnia 1984 roku.
Gdy Marsz ruszył, 6 sierpnia pod pomnikiem w Michałowicach doszło do gorszących scen. Waksmundzki usiłował nie dopuścić do tego, aby jego uczestnicy, którzy dojechali pod pomnik komunikacją miejską, oraz legioniści, których Waksmundzki przywiózł wynajętym autobusem, spotkali się pod pomnikiem i wykonali wspólne zdjęcie.