Debata profesorów w auli
Collegium Witkowskiego UJ 16 grudnia 2011 inspirowana
książką „Gaz na ulicach”
Prowadzący spotkanie Maciej Gawlikowski poprosił
dyskutantów, aby ci przedstawili w skrócie zarys myśli
politycznej polskiej opozycji w czasach PRL z uwzględnieniem
nurtu niepodległościowego, tj. tej części opozycji, która
jednoznacznie formułowała postulat odzyskania
niepodległości.
Prof. Tomasz Gąsowski:
Wznowienie myśli niepodległościowej w Polsce nastąpiło
gdzieś na przełomie lat 50. i 60., gdy mijało zauroczenie
Władysławem Gomułką. Mam tu na myśli środowisko, które jest
najmniej rozpoznane i trudno dziś rozstrzygnąć, czy miało
charakter struktury czy też było raczej kręgiem towarzyskim,
a mianowicie nurt niepodległościowy, o którym wspomina
przede wszystkim Leszek Moczulski.
Potem pojawił się "Ruch" a następnie - Polskie Porozumienie
Niepodległościowe. Program PPN "Mijają lata" był
jednoznacznie sformułowaną propozycją niepodległościową.
Środowisko to pozostało jednak na pozycji obserwatorów i
komentatorów nie podejmując czynnej działalności.
W 1976 roku powstała jawna tzw. opozycja demokratyczna. Na
jej czoło wysunął się Komitet Obrony Robotników (potem KSS
KOR). Byli to ludzie, którzy z powodów taktycznych założyli,
że niepodległość w tamtym momencie była czymś nieosiągalnym,
w związku z czym nie było sensu eksponowania tego wątku.
Mało realne, ale możliwe do osiągnięcia wydawało im się coś,
co nazywano finlandyzacją, ale ponieważ uważano, że to też
nie od nas zależy, więc nie ma co temu poświęcać dużo uwagi.
Należy zająć się sprawami, które wydawały się realne, tj.
pomocą ofiarom represji z czerwca roku 1976 a następnie
przejść do szerszej działalności społecznej. KOR postulował,
aby zająć się tym, na co istniał w ówczesnym świecie klimat,
a mianowicie prawami człowieka: prawami jednostki, prawami
pracowniczymi, prawami związkowymi.
W opozycji do KOR rozwijała się koncepcja, która zakładała,
że prawdziwą wolność Polacy mogą uzyskać dopiero w
niepodległym państwie.
W Sierpniu narodził się ruch Solidarności, który przyjął
gorset narzucony przez władze w postaci samoograniczającej
się rewolucji. Dynamika tego ruchu sprawiła, że na I
Zjeździe "Solidarności", zwłaszcza w drugiej części,
pojawiły się wyraźne akcenty polityczne i niepodległościowe.
Prof. Antoni Dudek:
Podstawowy problem z KOR-em jest taki, że my go
traktujemy jako dość zwarte środowisko. W rzeczywistości
były tam co najmniej dwa środowiska różniące się od siebie.
Z jednej strony jest Kuroń i Michnik i ich środowisko jest
dziś zwykle utożsamiane z całym KOR-em, z drugiej strony
mamy Macierewicza i Naimskiego. Oni samego od początku się
spierają i tylko ich odporności i dalekowzroczności
zawdzięczamy, że nie doszło do rozłamu w KORze, na co Służba
Bezpieczeństwa bardzo liczyła (w Ruchu Obrony to się udało
przeprowadzić, w KORze nie).
W oficjalnych dokumentach KOR nie znajdziemy odpowiedzi na
pytanie o stosunek tego środowiska do niepodległości, bo
oficjalnie KOR zajmował się obroną praw człowieka. Takie
było założenie tego ruchu. Natomiast są teksty indywidualne
poszczególnych ludzi: Macierewicza, Kuronia Michnika i tam
znajdziemy bardzo różne diagnozy. Ale to były stanowiska
poszczególnych osób, a nie całego KORu.
Prof. Krzysztof Łabędź:
Po Sierpniu przeważająca część opozycji nie chciała
tworzyć partii politycznej (wyjątkiem była Konfederacja
Polski Niepodległej). Słowo partia negatywnie się kojarzyło.
Z tego powodu nie formułowano programów politycznych sensu
stricto.
13 grudnia 1981 roku zmienił dość radykalnie warunki
działania opozycji. Podstawowa trudność stanowiło
komunikowanie się. Nie było komórek, nie było Internetu, nie
było nawet telefonów, bo zostały wyłączone. Dlatego, gdy
podjęto pierwszą próbę zorganizowanego oporu (dwóch mało
znanych członków władz Solidarności (Szumiejko i Konarski),
którym udało się uniknąć internowania założyło Ogólnopolski
Komitet Oporu - OKO) to od razu pojawiły się podejrzenia, że
jest to inicjatywa SB. Tym bardziej, że ich komunikaty nie
były podpisane, tylko sygnowane pseudonimem "Mieszko". Około
miesiąca trzeba było, aby wyjaśniło się, kto stoi za tą
inicjatywą.
Nikt nie wiedział co robić. W sposób naturalny nawiązywano
więc do wcześniejszych propozycji programowych.
Większość "Solidarności" formułowała trzy postulaty:
odwołania stanu wojennego, uwolnienia uwięzionych i
przywrócenia "Solidarności". Powtarzano, że trzeba
porozumieć się z władzą i zawrzeć narodową ugodę. Było to
wyraźne nawiązanie do Sierpnia 1980 roku, kiedy również
powszechnie mówiono o potrzebie narodowego porozumienia.
Pierwszy program "Solidarności" po wprowadzeniu stanu
wojennego, opublikowany w lipcu 1982 roku i zatytułowany
"Społeczeństwo Podziemne" stał właśnie na stanowisku
kontynuacji. Uznano, że obowiązuje program Rzeczpospolitej
Samorządnej ogłoszony na I Krajowym Zjeździe "Solidarności".
Inni mówili, że władzę trzeba zwalczać. Postulowano strajk
generalny, który doprowadzić miał do obalenia władzy. W tym
duchu wypowiedział się nawet Jacek Kuroń w liście napisanym
w Białołęce (potem się z tego wycofał). Pojawiła się
koncepcja Państwa Podziemnego. Była ona rozwijana przede
wszystkim przez redakcję miesięcznika "Niepodległość". W
zasadzie była to także kontynuacja, gdyż był to w zasadzie
program "Rewolucji bez rewolucji" Leszka Moczulskiego,
opublikowany w czerwcu 1979 roku. Moczulski postulował
tworzenie partii politycznych. Porozumienie się tych partii
miało doprowadzić do powstanie alternatywnego systemu
politycznego i czegoś w rodzaju dwuwładzy. Następnie
legalnymi środkami miało nastąpić przejęcie władzy przez
opozycję.
Trzecią propozycją programową była propozycja współdziałania
z opozycją w krajach, wchodzących w skład ZSRR: na Litwie,
Białorusi Ukrainie. Tego typu propozycje były wyrazem
bezsilności, gdyż - po pierwsze - opozycja na wschodzie była
bardzo słaba, a - po drugie - tradycja Rzeczpospolitej
Obojga Narodów była tam postrzegana negatywnie. Po 13
grudnia tego typu postulaty wysuwała Solidarność Walcząca.
Plany te zaczęły się urzeczywistniać dopiero w 1989 roku.
Ale było to także nawiązanie do tego, co proponowano już
wcześniej, a mianowicie do programu Polskiego Porozumienia
Niepodległościowego i publikacji Ludwika Mieroszewskiego w
paryskiej "Kulturze".
W zasadzie jedyną nową koncepcją, która pojawiła się po 13
grudnia 1981 roku, była propozycja wciągnięcia władzy w
orbitę kapitalistycznych działań ekonomicznych, czyli coś co
dziś nazywamy uwłaszczeniem nomenklatury. Koncepcja ta
została opublikowana w Krakowie przez Mirosława Dzielskiego.
Uważał on, że do demokracji wolnościowej będzie można dojść
stopniowo, wprowadzając system odideologizowanej władzy
autorytarnej. Było to coś podobnego do koncepcji, która jest
realizowana w Chinach.
Prof. Dudek:
W 1989 roku te różne środowiska, o których tutaj
mówiliśmy, ułożyły się w dwa główne nurty.
Jeden z nich, radykalny, często nazywany niepodległościowym,
stał na stanowisku, że trzeba dążyć do obalenia reżimu
komunistycznego droga strajków i masowych demonstracji.
Drugi nurt, silniejszy, postawił na negocjacje. Główną część
tego nurtu stanowiła ta część "Solidarności", która uznawała
przywództwo Wałęsy. Ważną role odgrywali tutaj doradcy. W
1988 roku byli to przede wszystkim Mazowiecki i
Wielowiejski, a na początku 1989 roku na czoło doradców
wysunęli się Kuroń i Geremek. Ten nurt zakładał, że opozycja
była zbyt słaba, żeby dokonać demontażu struktur państwa
komunistycznego. Strajki roku 1988, które były bardzo słabe,
utwierdziły ich w tym przekonaniu. Aż do 4 czerwca 1989 roku
ci ludzie byli przekonani, że środowisko komunistyczne jest
bardzo silne. 4 czerwca przywódcy tego nurtu byli
zaszokowani rozmiarami zwycięstwa. Oznaczało to, że ich
dotychczasowa diagnoza nie była trafna. Ale nikt się nie
chciał przyznać do tego, że się pomylił. Widać było
wyraźnie, że system się sypie i oni byli przerażeni tempem
tego rozpadu. "Nagle nam to wszystko spadnie na głowę, a my
sobie z tym nie poradzimy!". W praktyce kontynuowano więc
myślenie, że nie można iść za daleko. A tu Historia
gwałtownie przyspieszyła - wyborcy niemal wepchnęli
"Solidarności" władzę do ręki. Założenie było takie, że
przez 4 lata "Solidarność" będzie opozycją i będzie
przyglądać się jak to państwo funkcjonuje. Przy Okrągłym
Stole uzgodnione, że wolne wybory będą w 1993 roku.
Poza tym uważano, że druga strona ma ciągle silne atuty w
ręku. Oni się po prostu bali tych wszystkich pułkowników,
generałów wojska i SB, o których Kiszczak cały czas im
opowiadał. Cały czas trwała wojna psychologiczna i strona
komunistyczna cały czas używała straszaka wojska, SB i
Związku Radzieckiego. I to działało na druga stronę!
Symptomatyczny jest napisany przed wyborami prezydenckimi w
Zgromadzeniu Narodowym list Mariana Orzechowskiego (jedynego
członka kierownictwa PZPR, który się dostał do Sejmu) do
generała Jaruzelskiego. Orzechowski prowadził rozmowy z
przedstawicielami Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego i
napisał do Jaruzelskiego, że dobrze by było, aby przed
głosowaniem ambasador sowiecki w Warszawie się wypowiedział,
bo strona solidarnościowa jest na to bardzo czuła. "Dobrze
by było, żeby ambasador trochę postraszył tamtą stronę, bo
to na pewno na nich podziała". Ale, o dziwo, towarzysze
radzieccy nie chcieli wtedy straszyć.
Powstał wtedy spór w głównym, umiarkowanym nurcie
"Solidarności", czy należy wchodzić do władzy wykonawczej.
Jego śladem jest polemika miedzy Mazowieckim a Michnikiem po
słynnym artykule tego ostatniego "Wasz prezydent, nasz
premier".
Prof. Łabędź:
Gdy Michnik opublikował w Gazecie Wyborczej słynny
artykuł "Wasz prezydent, nasz premier" to Mazowiecki
odpowiedział mu w Tygodniku Solidarność artykułem "Spiesz
się powoli". To było dwa miesiące przed desygnowaniem
Mazowieckiego na premiera. A pierwszą osobą desygnowaną na
premiera po wyborach 4 czerwca był gen Kiszczak.
Prof. Dudek:
Po powstaniu rządu Mazowieckiego w 1989 roku zacierają
się ścierać dwie odmienne wizje tego, jak to państwo ma być
budowane. Z jednej strony mamy diagnozę, która najmocniej
wyartykułował Michnik, który powiada tak: "Wszystko co do
tej pory robiliśmy było słuszne, ale sytuacja się zmieniła.
Komuniści już przestali być wrogiem, bo dali nam tę część
władzy, której chcieliśmy. Teraz stają się pożądanym
partnerem do walki z nowym wrogiem, którym stał się polski
zaścianek, nacjonalizm, ksenofobia, antysemityzm itd.
Sprzeciwiła się temu druga grupa, która uosabiał Jarosław
Kaczyński i "Tygodnik Solidarność". Uważał on, że komuniści
pozostali głównym wrogiem. Mówił: "Dotąd mieliśmy rację, ale
wynik wyborów 4 czerwca wszystko zmienił. Potrzebne jest
teraz przyspieszenie". Kaczyńscy do dzisiaj bronią okrągłego
stołu. Dopiero po wyborach kontraktowych zaczęli przechodzić
na pozycje radykalnego nurtu.
Radykalny nurt w 1989 roku to przede wszystkim Konfederacja
Polski Niepodległej i Solidarność Walcząca oraz cały
wianuszek mniejszych i znacznie słabszych środowisk. Te
ugrupowania nie mogły odnaleźć się w nowej sytuacji. Nie
doszło do masowych demonstracji (tak, jak zakładano),
natomiast doszło do porozumienia komunistów z nurtem
umiarkowanym, wobec którego radykałowie musieli jakoś się
określić. KPN wystartowała samodzielnie w wyborach
kontraktowych, SW je zbojkotowała. Obie te drogi okazały się
drogami donikąd silniejsi się ułożyli i ten radykalny nurt
został na uboczu. Chociaż radykałowie usiłowali zaistnieć.
KPN zainicjowała jesienią 1989 roku akcję okupacji lokali
PZPR. SW w styczniu 1990 roku zorganizowała akcje
demonstracji pod komendami milicji w związku z niszczeniem
akt SB. Tylko okazało się, że te inicjatywy były za słabe,
bo społeczeństwo "kupiło" rząd Mazowieckiego i operację
Wielkiego Kompromisu.
Proces ten uderzył także w środowisko Kaczyńskiego, który
jednak zdołał wykorzystać Wałęsę jako tarana i zaczął róść w
siłę - doszło do wojny na górze i tych wszystkich wydarzeń,
które znamy. Wałęsa był niezadowolony, bo został zepchnięty
na margines. Gdyby środowisko Kuronia, Michnika i
Mazowieckiego zdołało pozyskać Wałęsę, to prawdopodobnie
grupa Kaczyńskiego zostałaby również zmarginalizowana.
Problem polegał na tym, że zwycięska umiarkowana grupa w
"Solidarności", nie miała żadnego pomysłu na to, co robić.
Najlepiej widać to na przykładzie programu gospodarczego.
Przy Okrągłym Stole "Solidarność" lansowała w istocie
koncepcje głęboko zreformowanego systemu socjalistycznego a
po kilku miesiącach to odrzuciła, razem z Ryszardem Bugajem
i postawiła na Leszka Balcerowicza (choć to nie był pierwszy
kandydat, ale dopiero piąty czy szósty, który w końcu
wyraził zgodę). To oznaczało budowę systemu wolnorynkowego,
kapitalistycznego. Wynikało to z mody na myślenie liberalne,
która pojawiła się w połowie lat 80. (tłumaczono w drugim
obiegu Hayeka czy Friedmana i ich poglądy zyskiwały coraz
więcej zwolenników) i było zbieżne z myśleniem tej części
aparatu komunistycznej władzy, która chciała się jakoś
urządzić w nowym systemie. Za opcją liberalną opowiedziało
się zarówno środowisko Gazety Wyborczej jak i ludzie z
komunistycznego establishmentu, którzy myśleli tak, jak
Wilczek czy Sekuła (ministrowie w rządzie Rakowskiego).
Prof. Łabędź:
Znakomita większość wypowiedzi liderów opozycji przed
1989 rokiem to nie był żaden liberalizm, tylko poglądy
lewicowe. Mówiło się o przedsiębiorstwie społecznym, o
wielosektorowości, o samorządzie robotniczym. Właścicielami
zakładów pracy mieli być ich pracownicy. To oni mieli
wybierać dyrektora, który miał zarządzać zakładem.
Środowiska liberalne w Polsce, które istniały tylko w
Gdańsku, w Warszawie i w Krakowie nie były wiodące. W roku
1980 Janusza Korwin-Mikkego wyrzucono ze Stoczni
Szczecińskiej. Poza tym polscy liberałowie powszechnie
uważali, że nie da się wprowadzić demokracji i liberalizmu
gospodarczego równocześnie. Uważano, że społeczeństwo trzeba
wziąć za twarz i wprowadzić kapitalizm ze wszystkimi jego
negatywnymi elementami, a dopiero potem można wprowadzać
demokrację. Zresztą tak to się rozwijało na Zachodzie przez
kilkaset lat - najpierw wolny rynek, potem dopiero
demokracja.
Prof. Dudek:
W zakresie systemu politycznego nie było tak radykalnych
działań. Wybrano kompromis, który oznaczał zaniechanie
rozliczania ludzi dyktatury (słynna "gruba kreska") oraz
doraźne rozwiązania ustrojowe, jak np. powszechne wybory
prezydenckie, które wmontowano - bez głębszej refleksji - w
system parlamentarno-gabinetowy.
Wszystko to pokazuje, że cała myśl polityczna opozycji,
tworzona z mozołem w latach 80., w ciągu jednego roku, gdy
Historia przyspieszyła, całkowicie się zdezaktualizowała.
Stąd zapożyczenia, czego przykładem jest Program
Balcerowicza.
Kto z opozycji był najbardziej przewidujący? Wydaje się, że
był to - przywołany przez prof. Łabędzia - Mirosław Dzielski.
Z tym, że nastał nie tylko wolny rynek, przy zachowaniu
dyktatury (jak proponował Dzielski), ale narodziła się także
demokracja. Choć trzeba pamiętać, że wolne wybory
parlamentarne były dopiero w 1991 roku, po dwóch latach od
zainicjowania zmian gospodarczych. Wtedy było już
"pozamiatane". Zasadnicze decyzje co do kierunku
transformacji zostały podjęte przed przeprowadzeniem wolnych
wyborów parlamentarnych. A po tych wyborach praktycznie już
nikt nie próbował tego zatrzymać. W niewielkim stopniu
próbował to zrobić rząd Olszewskiego, ale w tym rządzie
ministrami finansów byli kolejni przedstawiciele
ortodoksyjnego kierunku liberalnego: Lutkowski i Olechowski.
Olszewski usiłował coś "odkręcić" w sferze rozliczeń z
komunizmem - wiemy wszyscy jak to się skończyło.
W dalszej części dyskusji uczestnicy
panelu skupili się na kilku wybranych problemach. Jednym z
nich była sytuacja w Polsce po 4 czerwca 1989 roku.
Prof. Łabędź:
Często patrzymy na historię z perspektywy tego, co się
później zdarzyło. Tymczasem sytuacja po wyborach 4 czerwca
nie była jasna i klarowna.
Jan Maria Rokita wspominał, że w nocy po wyborach 4 czerwca
1989 roku zadzwonił do późniejszego ministra Kozłowskiego i
pytał się, czy nowo wybrany senator jest już spakowany. Obaj
przewidywali gwałtowną reakcję władz na wynik wyborów.
Prof. Gąsowski:
Pamiętam dobrze ten okres, bo brałem aktywny udział w
wyborach 1989 roku z ramienia Komitetu Obywatelskiego przy
Lechu Wałęsie i po ogłoszeniu ich wyników także byłem już
spakowany.
Prof. Dudek:
Mieliśmy do czynienia w Polsce z syndromem 13 grudnia.
Ci, którzy kierowali "Solidarnością" w 1989 roku pamiętali,
jak ten gigantyczny ruch społeczny, który wydawał się tak
potężny, runął po 13 grudnia. Młodzież była pod koniec lat
80. znacznie bardziej radykalna, bo ona 13 grudnia nie
pamiętała i ich ten syndrom nie dotknął.
Podkreślano także, że błędnym jest przekonanie, iż w
wyborach kontraktowych w 1989 roku większość społeczeństwa
odrzuciła komunizm.
Prof. Łabędź:
Patrzymy na wynik wyborów kontraktowych przez pryzmat
tych 161 mandatów w Sejmie i 99 w Senacie, które przypadły
Solidarności. A prof. Gebethner, w artykule opublikowanym
kiedyś w Państwie i Prawie, przedstawił obliczenia,
dotyczące tego, ilu wyborców głosowało na "Solidarność" a
ilu na kandydatów dotychczasowej władzy. Proporcje były 11,5
mln do 7 mln. Pamiętajmy też, że 38% wyborców nie poszło
głosować.
Prof. Gąsowski:
W swojej najnowszej książce prof. Andrzej Sowa obliczył,
że gdyby poparcie dla "Solidarności" w wyborach
kontraktowych odnieść do wszystkich uprawnionych do
głosowania, to było to zaledwie 30%.
Wśród panelistów zarysowała się różnica zdań odnośnie roli
przypadku w transformacji ustrojowej po wyborach 1989 roku
oraz znaczenia czynników zewnętrznych na kierunek
transformacji.
Prof. Łabędź:
Dużą rolę odgrywał także przypadek. Przypomnę choćby
wybór gen. Jaruzelskiego na prezydenta minimalną, wymaganą
większością głosów, czy też odmowę objęcia stanowiska
ministra finansów w rządzie Mazowieckiego przez osoby o
poglądach zdecydowanie mniej liberalnych, jak np. prof.
Józefiak, co otworzyło drogę Balcerowiczowi.
Prof. Gąsowski:
W 1989 roku środowiska przywódcze "Solidarności" były
pod pewną presją ze strony USA, które doradzały, aby działać
spokojnie, aby np. wybrać generała Jaruzelskiego na
prezydenta.
Prof. Dudek:
Gdy idzie o rolę przypadku, to zgodzę się, że takie
jednostkowe wydarzenia, jak wybór Jaruzelskiego na
prezydenta, mogły być dziełem przypadku. Ale to, że Polska
wybrała tak bardzo jednoznacznie liberalny model przemian
gospodarczych, to - moim zdaniem - nie było przypadkowe.
Zgodzę się natomiast, że dużą role odegrali tutaj
Amerykanie. Ich sugestie dotyczyły nie tylko wyboru
Jaruzelskiego, ale przede wszystkim dotyczyły wyboru
strategii działania. Znamienne jest, że Wałęsa wygrał wybory
prezydenckie pod hasłami przyspieszenie i odejścia od
polityki Balcerowicza, ale po zwycięstwie zostawił
Balcerowicza w rządzie Bieleckiego. Jak wiarygodna wieść
niesie, zrobił to po rozmowie z ambasadorem amerykańskim.
Bardzo ciekawa była końcowa część dyskusji, w której
prowadzący dyskusję Maciej Gawlikowski poprosił uczestników
panelu o ocenę dzisiejszej aktualności myśli politycznej
polskiej opozycji z czasów PRL.
Prof. Łabędź:
Celem wielu osób wypowiadających się po 13 grudnia nie
było stworzenie spójnego programu, ale działanie. Przez taki
pryzmat trzeba patrzeć na dorobek ideowy tamtego okresu.
Dam przykład Solidarności Walczącej - organizacji, która
powstała, protestując przeciwko umiarkowanym metodom
protestu. SW uważała, że po 13 grudnia 1981 roku trzeba
działać bardziej radykalnie. Organizacja ta liczyła około
tysiąca osób, ponoć była najmniej zinfiltrowana... Pierwszy
program, który Morawiecki opublikował, to był program
Rzeczpospolitej solidarnej. Było to odgrzanie XIX-wiecznych
francuskich idei solidaryzmu społecznego. To była utopia.
Ale ten nierealny program nie był ważne. Ważne było to, co
Solidarność Walcząca robiła.
Inny przykład to "Trzecia Rzeczpospolita" Leszka
Moczulskiego. Był to bardzo szczegółowy projekt ustroju
politycznego i gospodarczego Polski niepodległej. Ten
projekt nigdy się nie zrealizował. Historia potoczyła się
inaczej.
Prof. Gąsowski:
Gdybyśmy mieli mówić o myśli programowej sensu stricto,
tj. o sformalizowanych efektach pracy intelektualnej pewnych
środowisk, to niewiele byśmy takich dokumentów programowych
znaleźli. To o czym mówimy, to w istocie są albo stanowisko
podejmowane na gorąco i podyktowane koniecznością
podejmowania pewnych działań taktycznych, albo też są one
efektem polemik i dyskusji w bardzo pluralistycznym drugim
obiegu, które tworzyły prawdziwą mozaikę rozmaitych
poglądów.
Często też odwoływano się do przeszłości. Bardzo popularnym
myślicielem (zarówno przed Sierpniem, jak i później) był
Edward Abramowski, który postulował w realiach rewolucji
1905 roku strajk generalny, który miał obalić reżim carski.
Próbowano przystosować tę koncepcję do warunków roku 1980
czy 1981. Podobnie, gdy idzie o politykę zagraniczną to
nawiązywano do koncepcji Ludwika Mieroszewskiego i paryskiej
Kultury.
Prof. Dudek:
Jest taki radykalny pogląd, który jest mi bliski, że w
myśli politycznej wszystko co było do wymyślenia wymyślono w
wiekach XVIII i XIX a później już tylko modyfikuje się
język, powielając te same poglądy. Abramowski jest tutaj
doskonałym przykładem. Mówi się też obecnie o renesansie
myśli Marksa w obliczu światowego kryzysu gospodarczego.
Pewne koncepcje polityczne mogą wydawać się dziś za nadające
się tylko do lamusa a za lat kilka mogą wydać się aktualne.
Można tak patrzeć np. na dziedzictwo pierwszej
"Solidarności" i uważać jej myśl polityczna za aktualna
ofertę programową. Przykładem może być praca doktorska
Krzysztofa Mazura, napisanej pod kierunkiem Bogdana
Szlachty, której jestem recenzentem. Konkluzja autora jest
taka, że był to projekt polityczny, który można dzisiaj
próbować realizować. Weźmy koncepcję Międzymorza, która
głosił KPN. Jak długo istnieje Unia Europejska, to ta
koncepcja jest mało realna. Ale jak Unia Europejska
przestanie istnieć, to ta koncepcja może się stać ponownie
aktualna. W myśli politycznej nic nie jest raz na zawsze
zesłane do lamusa.
Wszystkie zdjęcia
- Magdalena Maliszewska
|