Strona główna
Dokumenty KPN
Leszek Moczulski
Inne dokumenty
Historia KPN
Procesy polityczne
Encyklopedia KPN
Wspomnienia
Czytelnia Bibuły
Opracowania
"Kadrówki"
Forum
Kontakt

Opracowania nt. KPN

 

Mirosław Lewandowski, Maciej Gawlikowski. Gaz na ulicach. KPN w Krakowie 1981-1982. STan wojenny 

Publiczne dyskusje nt. książki

Debata profesorów w auli Collegium Witkowskiego UJ 16 grudnia 2011 inspirowana książką „Gaz na ulicach”

Prowadzący spotkanie Maciej Gawlikowski poprosił dyskutantów, aby ci przedstawili w skrócie zarys myśli politycznej polskiej opozycji w czasach PRL z uwzględnieniem nurtu niepodległościowego, tj. tej części opozycji, która jednoznacznie formułowała postulat odzyskania niepodległości.

Zdjęcie 1

Prof. Tomasz Gąsowski:
Wznowienie myśli niepodległościowej w Polsce nastąpiło gdzieś na przełomie lat 50. i 60., gdy mijało zauroczenie Władysławem Gomułką. Mam tu na myśli środowisko, które jest najmniej rozpoznane i trudno dziś rozstrzygnąć, czy miało charakter struktury czy też było raczej kręgiem towarzyskim, a mianowicie nurt niepodległościowy, o którym wspomina przede wszystkim Leszek Moczulski.

Potem pojawił się "Ruch" a następnie - Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Program PPN "Mijają lata" był jednoznacznie sformułowaną propozycją niepodległościową. Środowisko to pozostało jednak na pozycji obserwatorów i komentatorów nie podejmując czynnej działalności.

W 1976 roku powstała jawna tzw. opozycja demokratyczna. Na jej czoło wysunął się Komitet Obrony Robotników (potem KSS KOR). Byli to ludzie, którzy z powodów taktycznych założyli, że niepodległość w tamtym momencie była czymś nieosiągalnym, w związku z czym nie było sensu eksponowania tego wątku. Mało realne, ale możliwe do osiągnięcia wydawało im się coś, co nazywano finlandyzacją, ale ponieważ uważano, że to też nie od nas zależy, więc nie ma co temu poświęcać dużo uwagi. Należy zająć się sprawami, które wydawały się realne, tj. pomocą ofiarom represji z czerwca roku 1976 a następnie przejść do szerszej działalności społecznej. KOR postulował, aby zająć się tym, na co istniał w ówczesnym świecie klimat, a mianowicie prawami człowieka: prawami jednostki, prawami pracowniczymi, prawami związkowymi.

W opozycji do KOR rozwijała się koncepcja, która zakładała, że prawdziwą wolność Polacy mogą uzyskać dopiero w niepodległym państwie.

W Sierpniu narodził się ruch Solidarności, który przyjął gorset narzucony przez władze w postaci samoograniczającej się rewolucji. Dynamika tego ruchu sprawiła, że na I Zjeździe "Solidarności", zwłaszcza w drugiej części, pojawiły się wyraźne akcenty polityczne i niepodległościowe.

Zdjęcie nr 3

Prof. Antoni Dudek:
Podstawowy problem z KOR-em jest taki, że my go traktujemy jako dość zwarte środowisko. W rzeczywistości były tam co najmniej dwa środowiska różniące się od siebie. Z jednej strony jest Kuroń i Michnik i ich środowisko jest dziś zwykle utożsamiane z całym KOR-em, z drugiej strony mamy Macierewicza i Naimskiego. Oni samego od początku się spierają i tylko ich odporności i dalekowzroczności zawdzięczamy, że nie doszło do rozłamu w KORze, na co Służba Bezpieczeństwa bardzo liczyła (w Ruchu Obrony to się udało przeprowadzić, w KORze nie).

W oficjalnych dokumentach KOR nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie o stosunek tego środowiska do niepodległości, bo oficjalnie KOR zajmował się obroną praw człowieka. Takie było założenie tego ruchu. Natomiast są teksty indywidualne poszczególnych ludzi: Macierewicza, Kuronia Michnika i tam znajdziemy bardzo różne diagnozy. Ale to były stanowiska poszczególnych osób, a nie całego KORu.

Prof. Krzysztof Łabędź:
Po Sierpniu przeważająca część opozycji nie chciała tworzyć partii politycznej (wyjątkiem była Konfederacja Polski Niepodległej). Słowo partia negatywnie się kojarzyło. Z tego powodu nie formułowano programów politycznych sensu stricto.

13 grudnia 1981 roku zmienił dość radykalnie warunki działania opozycji. Podstawowa trudność stanowiło komunikowanie się. Nie było komórek, nie było Internetu, nie było nawet telefonów, bo zostały wyłączone. Dlatego, gdy podjęto pierwszą próbę zorganizowanego oporu (dwóch mało znanych członków władz Solidarności (Szumiejko i Konarski), którym udało się uniknąć internowania założyło Ogólnopolski Komitet Oporu - OKO) to od razu pojawiły się podejrzenia, że jest to inicjatywa SB. Tym bardziej, że ich komunikaty nie były podpisane, tylko sygnowane pseudonimem "Mieszko". Około miesiąca trzeba było, aby wyjaśniło się, kto stoi za tą inicjatywą.

Nikt nie wiedział co robić. W sposób naturalny nawiązywano więc do wcześniejszych propozycji programowych.

Większość "Solidarności" formułowała trzy postulaty: odwołania stanu wojennego, uwolnienia uwięzionych i przywrócenia "Solidarności". Powtarzano, że trzeba porozumieć się z władzą i zawrzeć narodową ugodę. Było to wyraźne nawiązanie do Sierpnia 1980 roku, kiedy również powszechnie mówiono o potrzebie narodowego porozumienia. Pierwszy program "Solidarności" po wprowadzeniu stanu wojennego, opublikowany w lipcu 1982 roku i zatytułowany "Społeczeństwo Podziemne" stał właśnie na stanowisku kontynuacji. Uznano, że obowiązuje program Rzeczpospolitej Samorządnej ogłoszony na I Krajowym Zjeździe "Solidarności".

Inni mówili, że władzę trzeba zwalczać. Postulowano strajk generalny, który doprowadzić miał do obalenia władzy. W tym duchu wypowiedział się nawet Jacek Kuroń w liście napisanym w Białołęce (potem się z tego wycofał). Pojawiła się koncepcja Państwa Podziemnego. Była ona rozwijana przede wszystkim przez redakcję miesięcznika "Niepodległość". W zasadzie była to także kontynuacja, gdyż był to w zasadzie program "Rewolucji bez rewolucji" Leszka Moczulskiego, opublikowany w czerwcu 1979 roku. Moczulski postulował tworzenie partii politycznych. Porozumienie się tych partii miało doprowadzić do powstanie alternatywnego systemu politycznego i czegoś w rodzaju dwuwładzy. Następnie legalnymi środkami miało nastąpić przejęcie władzy przez opozycję.

Trzecią propozycją programową była propozycja współdziałania z opozycją w krajach, wchodzących w skład ZSRR: na Litwie, Białorusi Ukrainie. Tego typu propozycje były wyrazem bezsilności, gdyż - po pierwsze - opozycja na wschodzie była bardzo słaba, a - po drugie - tradycja Rzeczpospolitej Obojga Narodów była tam postrzegana negatywnie. Po 13 grudnia tego typu postulaty wysuwała Solidarność Walcząca. Plany te zaczęły się urzeczywistniać dopiero w 1989 roku. Ale było to także nawiązanie do tego, co proponowano już wcześniej, a mianowicie do programu Polskiego Porozumienia Niepodległościowego i publikacji Ludwika Mieroszewskiego w paryskiej "Kulturze".

W zasadzie jedyną nową koncepcją, która pojawiła się po 13 grudnia 1981 roku, była propozycja wciągnięcia władzy w orbitę kapitalistycznych działań ekonomicznych, czyli coś co dziś nazywamy uwłaszczeniem nomenklatury. Koncepcja ta została opublikowana w Krakowie przez Mirosława Dzielskiego. Uważał on, że do demokracji wolnościowej będzie można dojść stopniowo, wprowadzając system odideologizowanej władzy autorytarnej. Było to coś podobnego do koncepcji, która jest realizowana w Chinach.

Zdjęcie nr 2

Prof. Dudek:
W 1989 roku te różne środowiska, o których tutaj mówiliśmy, ułożyły się w dwa główne nurty.

Jeden z nich, radykalny, często nazywany niepodległościowym, stał na stanowisku, że trzeba dążyć do obalenia reżimu komunistycznego droga strajków i masowych demonstracji.

Drugi nurt, silniejszy, postawił na negocjacje. Główną część tego nurtu stanowiła ta część "Solidarności", która uznawała przywództwo Wałęsy. Ważną role odgrywali tutaj doradcy. W 1988 roku byli to przede wszystkim Mazowiecki i Wielowiejski, a na początku 1989 roku na czoło doradców wysunęli się Kuroń i Geremek. Ten nurt zakładał, że opozycja była zbyt słaba, żeby dokonać demontażu struktur państwa komunistycznego. Strajki roku 1988, które były bardzo słabe, utwierdziły ich w tym przekonaniu. Aż do 4 czerwca 1989 roku ci ludzie byli przekonani, że środowisko komunistyczne jest bardzo silne. 4 czerwca przywódcy tego nurtu byli zaszokowani rozmiarami zwycięstwa. Oznaczało to, że ich dotychczasowa diagnoza nie była trafna. Ale nikt się nie chciał przyznać do tego, że się pomylił. Widać było wyraźnie, że system się sypie i oni byli przerażeni tempem tego rozpadu. "Nagle nam to wszystko spadnie na głowę, a my sobie z tym nie poradzimy!". W praktyce kontynuowano więc myślenie, że nie można iść za daleko. A tu Historia gwałtownie przyspieszyła - wyborcy niemal wepchnęli "Solidarności" władzę do ręki. Założenie było takie, że przez 4 lata "Solidarność" będzie opozycją i będzie przyglądać się jak to państwo funkcjonuje. Przy Okrągłym Stole uzgodnione, że wolne wybory będą w 1993 roku.

Poza tym uważano, że druga strona ma ciągle silne atuty w ręku. Oni się po prostu bali tych wszystkich pułkowników, generałów wojska i SB, o których Kiszczak cały czas im opowiadał. Cały czas trwała wojna psychologiczna i strona komunistyczna cały czas używała straszaka wojska, SB i Związku Radzieckiego. I to działało na druga stronę! Symptomatyczny jest napisany przed wyborami prezydenckimi w Zgromadzeniu Narodowym list Mariana Orzechowskiego (jedynego członka kierownictwa PZPR, który się dostał do Sejmu) do generała Jaruzelskiego. Orzechowski prowadził rozmowy z przedstawicielami Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego i napisał do Jaruzelskiego, że dobrze by było, aby przed głosowaniem ambasador sowiecki w Warszawie się wypowiedział, bo strona solidarnościowa jest na to bardzo czuła. "Dobrze by było, żeby ambasador trochę postraszył tamtą stronę, bo to na pewno na nich podziała". Ale, o dziwo, towarzysze radzieccy nie chcieli wtedy straszyć.

Powstał wtedy spór w głównym, umiarkowanym nurcie "Solidarności", czy należy wchodzić do władzy wykonawczej. Jego śladem jest polemika miedzy Mazowieckim a Michnikiem po słynnym artykule tego ostatniego "Wasz prezydent, nasz premier".

Zdjęcie nr 4

Prof. Łabędź:
Gdy Michnik opublikował w Gazecie Wyborczej słynny artykuł "Wasz prezydent, nasz premier" to Mazowiecki odpowiedział mu w Tygodniku Solidarność artykułem "Spiesz się powoli". To było dwa miesiące przed desygnowaniem Mazowieckiego na premiera. A pierwszą osobą desygnowaną na premiera po wyborach 4 czerwca był gen Kiszczak.

Prof. Dudek:
Po powstaniu rządu Mazowieckiego w 1989 roku zacierają się ścierać dwie odmienne wizje tego, jak to państwo ma być budowane. Z jednej strony mamy diagnozę, która najmocniej wyartykułował Michnik, który powiada tak: "Wszystko co do tej pory robiliśmy było słuszne, ale sytuacja się zmieniła. Komuniści już przestali być wrogiem, bo dali nam tę część władzy, której chcieliśmy. Teraz stają się pożądanym partnerem do walki z nowym wrogiem, którym stał się polski zaścianek, nacjonalizm, ksenofobia, antysemityzm itd. Sprzeciwiła się temu druga grupa, która uosabiał Jarosław Kaczyński i "Tygodnik Solidarność". Uważał on, że komuniści pozostali głównym wrogiem. Mówił: "Dotąd mieliśmy rację, ale wynik wyborów 4 czerwca wszystko zmienił. Potrzebne jest teraz przyspieszenie". Kaczyńscy do dzisiaj bronią okrągłego stołu. Dopiero po wyborach kontraktowych zaczęli przechodzić na pozycje radykalnego nurtu.

Radykalny nurt w 1989 roku to przede wszystkim Konfederacja Polski Niepodległej i Solidarność Walcząca oraz cały wianuszek mniejszych i znacznie słabszych środowisk. Te ugrupowania nie mogły odnaleźć się w nowej sytuacji. Nie doszło do masowych demonstracji (tak, jak zakładano), natomiast doszło do porozumienia komunistów z nurtem umiarkowanym, wobec którego radykałowie musieli jakoś się określić. KPN wystartowała samodzielnie w wyborach kontraktowych, SW je zbojkotowała. Obie te drogi okazały się drogami donikąd silniejsi się ułożyli i ten radykalny nurt został na uboczu. Chociaż radykałowie usiłowali zaistnieć. KPN zainicjowała jesienią 1989 roku akcję okupacji lokali PZPR. SW w styczniu 1990 roku zorganizowała akcje demonstracji pod komendami milicji w związku z niszczeniem akt SB. Tylko okazało się, że te inicjatywy były za słabe, bo społeczeństwo "kupiło" rząd Mazowieckiego i operację Wielkiego Kompromisu.

Proces ten uderzył także w środowisko Kaczyńskiego, który jednak zdołał wykorzystać Wałęsę jako tarana i zaczął róść w siłę - doszło do wojny na górze i tych wszystkich wydarzeń, które znamy. Wałęsa był niezadowolony, bo został zepchnięty na margines. Gdyby środowisko Kuronia, Michnika i Mazowieckiego zdołało pozyskać Wałęsę, to prawdopodobnie grupa Kaczyńskiego zostałaby również zmarginalizowana.

Problem polegał na tym, że zwycięska umiarkowana grupa w "Solidarności", nie miała żadnego pomysłu na to, co robić. Najlepiej widać to na przykładzie programu gospodarczego. Przy Okrągłym Stole "Solidarność" lansowała w istocie koncepcje głęboko zreformowanego systemu socjalistycznego a po kilku miesiącach to odrzuciła, razem z Ryszardem Bugajem i postawiła na Leszka Balcerowicza (choć to nie był pierwszy kandydat, ale dopiero piąty czy szósty, który w końcu wyraził zgodę). To oznaczało budowę systemu wolnorynkowego, kapitalistycznego. Wynikało to z mody na myślenie liberalne, która pojawiła się w połowie lat 80. (tłumaczono w drugim obiegu Hayeka czy Friedmana i ich poglądy zyskiwały coraz więcej zwolenników) i było zbieżne z myśleniem tej części aparatu komunistycznej władzy, która chciała się jakoś urządzić w nowym systemie. Za opcją liberalną opowiedziało się zarówno środowisko Gazety Wyborczej jak i ludzie z komunistycznego establishmentu, którzy myśleli tak, jak Wilczek czy Sekuła (ministrowie w rządzie Rakowskiego).

Zdjęcie nr 5

Prof. Łabędź:
Znakomita większość wypowiedzi liderów opozycji przed 1989 rokiem to nie był żaden liberalizm, tylko poglądy lewicowe. Mówiło się o przedsiębiorstwie społecznym, o wielosektorowości, o samorządzie robotniczym. Właścicielami zakładów pracy mieli być ich pracownicy. To oni mieli wybierać dyrektora, który miał zarządzać zakładem.

Środowiska liberalne w Polsce, które istniały tylko w Gdańsku, w Warszawie i w Krakowie nie były wiodące. W roku 1980 Janusza Korwin-Mikkego wyrzucono ze Stoczni Szczecińskiej. Poza tym polscy liberałowie powszechnie uważali, że nie da się wprowadzić demokracji i liberalizmu gospodarczego równocześnie. Uważano, że społeczeństwo trzeba wziąć za twarz i wprowadzić kapitalizm ze wszystkimi jego negatywnymi elementami, a dopiero potem można wprowadzać demokrację. Zresztą tak to się rozwijało na Zachodzie przez kilkaset lat - najpierw wolny rynek, potem dopiero demokracja.


Prof. Dudek:
W zakresie systemu politycznego nie było tak radykalnych działań. Wybrano kompromis, który oznaczał zaniechanie rozliczania ludzi dyktatury (słynna "gruba kreska") oraz doraźne rozwiązania ustrojowe, jak np. powszechne wybory prezydenckie, które wmontowano - bez głębszej refleksji - w system parlamentarno-gabinetowy.

Wszystko to pokazuje, że cała myśl polityczna opozycji, tworzona z mozołem w latach 80., w ciągu jednego roku, gdy Historia przyspieszyła, całkowicie się zdezaktualizowała. Stąd zapożyczenia, czego przykładem jest Program Balcerowicza.

Kto z opozycji był najbardziej przewidujący? Wydaje się, że był to - przywołany przez prof. Łabędzia - Mirosław Dzielski. Z tym, że nastał nie tylko wolny rynek, przy zachowaniu dyktatury (jak proponował Dzielski), ale narodziła się także demokracja. Choć trzeba pamiętać, że wolne wybory parlamentarne były dopiero w 1991 roku, po dwóch latach od zainicjowania zmian gospodarczych. Wtedy było już "pozamiatane". Zasadnicze decyzje co do kierunku transformacji zostały podjęte przed przeprowadzeniem wolnych wyborów parlamentarnych. A po tych wyborach praktycznie już nikt nie próbował tego zatrzymać. W niewielkim stopniu próbował to zrobić rząd Olszewskiego, ale w tym rządzie ministrami finansów byli kolejni przedstawiciele ortodoksyjnego kierunku liberalnego: Lutkowski i Olechowski. Olszewski usiłował coś "odkręcić" w sferze rozliczeń z komunizmem - wiemy wszyscy jak to się skończyło.

W dalszej części dyskusji uczestnicy panelu skupili się na kilku wybranych problemach. Jednym z nich była sytuacja w Polsce po 4 czerwca 1989 roku.

Zdjęcie nr 8

Prof. Łabędź:
Często patrzymy na historię z perspektywy tego, co się później zdarzyło. Tymczasem sytuacja po wyborach 4 czerwca nie była jasna i klarowna.

Jan Maria Rokita wspominał, że w nocy po wyborach 4 czerwca 1989 roku zadzwonił do późniejszego ministra Kozłowskiego i pytał się, czy nowo wybrany senator jest już spakowany. Obaj przewidywali gwałtowną reakcję władz na wynik wyborów.

Prof. Gąsowski:
Pamiętam dobrze ten okres, bo brałem aktywny udział w wyborach 1989 roku z ramienia Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie i po ogłoszeniu ich wyników także byłem już spakowany.

Prof. Dudek:
Mieliśmy do czynienia w Polsce z syndromem 13 grudnia. Ci, którzy kierowali "Solidarnością" w 1989 roku pamiętali, jak ten gigantyczny ruch społeczny, który wydawał się tak potężny, runął po 13 grudnia. Młodzież była pod koniec lat 80. znacznie bardziej radykalna, bo ona 13 grudnia nie pamiętała i ich ten syndrom nie dotknął.

Podkreślano także, że błędnym jest przekonanie, iż w wyborach kontraktowych w 1989 roku większość społeczeństwa odrzuciła komunizm.

Prof. Łabędź:
Patrzymy na wynik wyborów kontraktowych przez pryzmat tych 161 mandatów w Sejmie i 99 w Senacie, które przypadły Solidarności. A prof. Gebethner, w artykule opublikowanym kiedyś w Państwie i Prawie, przedstawił obliczenia, dotyczące tego, ilu wyborców głosowało na "Solidarność" a ilu na kandydatów dotychczasowej władzy. Proporcje były 11,5 mln do 7 mln. Pamiętajmy też, że 38% wyborców nie poszło głosować.

Prof. Gąsowski:
W swojej najnowszej książce prof. Andrzej Sowa obliczył, że gdyby poparcie dla "Solidarności" w wyborach kontraktowych odnieść do wszystkich uprawnionych do głosowania, to było to zaledwie 30%.

Wśród panelistów zarysowała się różnica zdań odnośnie roli przypadku w transformacji ustrojowej po wyborach 1989 roku oraz znaczenia czynników zewnętrznych na kierunek transformacji.

Prof. Łabędź:
Dużą rolę odgrywał także przypadek. Przypomnę choćby wybór gen. Jaruzelskiego na prezydenta minimalną, wymaganą większością głosów, czy też odmowę objęcia stanowiska ministra finansów w rządzie Mazowieckiego przez osoby o poglądach zdecydowanie mniej liberalnych, jak np. prof. Józefiak, co otworzyło drogę Balcerowiczowi.

Prof. Gąsowski:
W 1989 roku środowiska przywódcze "Solidarności" były pod pewną presją ze strony USA, które doradzały, aby działać spokojnie, aby np. wybrać generała Jaruzelskiego na prezydenta.

Zdjęcie nr 9

Prof. Dudek:
Gdy idzie o rolę przypadku, to zgodzę się, że takie jednostkowe wydarzenia, jak wybór Jaruzelskiego na prezydenta, mogły być dziełem przypadku. Ale to, że Polska wybrała tak bardzo jednoznacznie liberalny model przemian gospodarczych, to - moim zdaniem - nie było przypadkowe.

Zgodzę się natomiast, że dużą role odegrali tutaj Amerykanie. Ich sugestie dotyczyły nie tylko wyboru Jaruzelskiego, ale przede wszystkim dotyczyły wyboru strategii działania. Znamienne jest, że Wałęsa wygrał wybory prezydenckie pod hasłami przyspieszenie i odejścia od polityki Balcerowicza, ale po zwycięstwie zostawił Balcerowicza w rządzie Bieleckiego. Jak wiarygodna wieść niesie, zrobił to po rozmowie z ambasadorem amerykańskim.


Bardzo ciekawa była końcowa część dyskusji, w której prowadzący dyskusję Maciej Gawlikowski poprosił uczestników panelu o ocenę dzisiejszej aktualności myśli politycznej polskiej opozycji z czasów PRL.

Prof. Łabędź:
Celem wielu osób wypowiadających się po 13 grudnia nie było stworzenie spójnego programu, ale działanie. Przez taki pryzmat trzeba patrzeć na dorobek ideowy tamtego okresu.

Dam przykład Solidarności Walczącej - organizacji, która powstała, protestując przeciwko umiarkowanym metodom protestu. SW uważała, że po 13 grudnia 1981 roku trzeba działać bardziej radykalnie. Organizacja ta liczyła około tysiąca osób, ponoć była najmniej zinfiltrowana... Pierwszy program, który Morawiecki opublikował, to był program Rzeczpospolitej solidarnej. Było to odgrzanie XIX-wiecznych francuskich idei solidaryzmu społecznego. To była utopia. Ale ten nierealny program nie był ważne. Ważne było to, co Solidarność Walcząca robiła.

Inny przykład to "Trzecia Rzeczpospolita" Leszka Moczulskiego. Był to bardzo szczegółowy projekt ustroju politycznego i gospodarczego Polski niepodległej. Ten projekt nigdy się nie zrealizował. Historia potoczyła się inaczej.


Prof. Gąsowski:
Gdybyśmy mieli mówić o myśli programowej sensu stricto, tj. o sformalizowanych efektach pracy intelektualnej pewnych środowisk, to niewiele byśmy takich dokumentów programowych znaleźli. To o czym mówimy, to w istocie są albo stanowisko podejmowane na gorąco i podyktowane koniecznością podejmowania pewnych działań taktycznych, albo też są one efektem polemik i dyskusji w bardzo pluralistycznym drugim obiegu, które tworzyły prawdziwą mozaikę rozmaitych poglądów.

Często też odwoływano się do przeszłości. Bardzo popularnym myślicielem (zarówno przed Sierpniem, jak i później) był Edward Abramowski, który postulował w realiach rewolucji 1905 roku strajk generalny, który miał obalić reżim carski. Próbowano przystosować tę koncepcję do warunków roku 1980 czy 1981. Podobnie, gdy idzie o politykę zagraniczną to nawiązywano do koncepcji Ludwika Mieroszewskiego i paryskiej Kultury.

Zdjęcie nr 7

Prof. Dudek:
Jest taki radykalny pogląd, który jest mi bliski, że w myśli politycznej wszystko co było do wymyślenia wymyślono w wiekach XVIII i XIX a później już tylko modyfikuje się język, powielając te same poglądy. Abramowski jest tutaj doskonałym przykładem. Mówi się też obecnie o renesansie myśli Marksa w obliczu światowego kryzysu gospodarczego. Pewne koncepcje polityczne mogą wydawać się dziś za nadające się tylko do lamusa a za lat kilka mogą wydać się aktualne. Można tak patrzeć np. na dziedzictwo pierwszej "Solidarności" i uważać jej myśl polityczna za aktualna ofertę programową. Przykładem może być praca doktorska Krzysztofa Mazura, napisanej pod kierunkiem Bogdana Szlachty, której jestem recenzentem. Konkluzja autora jest taka, że był to projekt polityczny, który można dzisiaj próbować realizować. Weźmy koncepcję Międzymorza, która głosił KPN. Jak długo istnieje Unia Europejska, to ta koncepcja jest mało realna. Ale jak Unia Europejska przestanie istnieć, to ta koncepcja może się stać ponownie aktualna. W myśli politycznej nic nie jest raz na zawsze zesłane do lamusa.

Zdjęcie nr 6

Wszystkie zdjęcia - Magdalena Maliszewska