Spotkanie z niektórymi bohaterami książki
w Muzeum Armii Krajowej w Krakowie 17 grudnia 2011 roku
Piotr Pałka (z portalu rebelya.pl):
Książka jest efektem kilkuletniej
pracy autorów. Była to praca niełatwa. Część osób, z którymi
autorzy zapewne chcieliby porozmawiać już w trakcie pisania
książki nie żyła, część archiwów, do których chcieliby
dotrzeć już nie ma. Widzę na sali wiele młodych twarzy. Co
zapewne bardzo cieszy autorów, którzy podkreślają, że bardzo
by chcieli, aby książka trafiła do młodego pokolenia.
Efektem tej strategii jest także i to, że to ja prowadzę ten
panel - urodziłem się zaledwie kilka miesięcy przed
wprowadzeniem stanu wojennego.
Naszymi gośćmi dzisiaj są: Maciej
Gawlikowski - współautor "Gazu na ulicach" oraz Grzegorz
Hajdarowicz, Wojciech Słowik, Jerzy Mohl, Ryszard Pyzik i
Marek Bik - bohaterowie książki.
Zapewne wiele osób może się dziwić, że
tak stateczni dziś panowie 30 lat temu tak agresywnie się
zachowywali wobec ZOMO. Panowie, to co robiliście wtedy może
być dziś niezrozumiałe dla młodego pokolenia Polaków. W
naszej tradycji narodowej mamy niechęć do rozwiązań
siłowych. Tymczasem panowie wzięliście swoje sprawy w swoje
ręce w dosłownym znaczeniu tych słów. Jak to postrzegaliście
wtedy? Jak to postrzegacie dzisiaj?
Grzegorz Hajdarowicz:
Nie zgadzam się z tezą, że nasza
tradycja narodowa opiera się na walce pokojowej. Te
wszystkie powstania i konfederacje opierały się na walce
zbrojnej. W latach 80. zdecydowanie przeciwstawiałem się
tradycji pacyfistycznej, reprezentowanej np. przez Ruch
Wolność i Pokój (witam pana ministra Bogdana Klicha!).
Uważałem, że komunistów należało z Polski przegonić siłą a
nie dobrocią.
Jerzy Mohl:
Miałem wtedy 18 lat. Robiłem tylko to,
co wtedy - moim zdaniem - trzeba było robić. To było
spontaniczne i nie wynikało z jakiejś głębokiej politycznej
refleksji. Dziś uważam, że nie było lepszej alternatywy dla
tych działań, które podejmowaliśmy.
Grzegorz Hajdarowicz:
13 grudnia miałem trochę mniej lat od
Jurka - skończyłem 16. 14 grudnia w mieszkaniu Jacka
Torbicza spotkaliśmy się we trójkę (był jeszcze z nami
Krzysiek Fortuna - obaj są dzisiaj z nami na sali) i
zastanawialiśmy się jak należy odpowiedzieć na stan wojenny.
I dokonaliśmy podobnego wyboru, co moi dziadkowie - jeden w
wieku 16 lat walczył w legionach Piłsudskiego drugi w tym
samym wieku - w samoobronie wileńskiej. To była walka na
poważnie, o Polskę. Myśmy nasze działania traktowali
podobnie.
Wojciech Słowik:
To w jakich strukturach działaliśmy
wynikało bardziej z naszego temperamentu niż ze świadomego
wyboru. Jurek Mohl zawsze miał skłonność do działań
radykalnych, dążył do ostrzejszego starcia niż to, do
którego dochodziło. Jak Jurek wrócił z Załęża, to mówił:
"Nie będziemy czekać na demonstracje, żeby im dołożyć!
Przecież oni są każdego dnia na ulicach! Możemy na nich
polować!". Nie wynikało to z linii KPN, ale z temperamentu
Jurka. Ja byłem w KPN, ale miałem inny temperament. Wiele
razy musiałem Jurka hamować. A mojemu temperamentowi
bardziej odpowiadało na przykład drukowanie bibuły - i
przede wszystkim to robiłem. Każdy z nas był inny. I każdy z
nas dokonywał innych wyborów osobistych.
Jerzy Mohl:
Nie byliśmy strukturą
zhierarchizowaną. Nie było wodzów - byli sami Indianie!
Wszystko opierało się na zaufaniu. Gdy szliśmy razem na
demonstrację, to trzeba było przestrzegać zasady - "Wychodzę
z kolegą i wracam z kolegą!". Nie wolno było nikogo
zostawić! Nasze bezpieczeństwo zależało od siebie nawzajem.
Każda akcja była wynikiem współdziałania wielu osób. W
książce jest opisane na przykład, że rozrzucaliśmy kolce pod
koła samochodów milicyjnych. Aby to było możliwe, musiało
zaryzykować kilka osób. Ktoś musiał te kolce wyprodukować,
ktoś je przywiózł na demonstrację (a złapanie z takim
towarem gwarantowało "obróbkę mięsa" na komisariacie), ktoś
je rozrzucił i ktoś go ubezpieczał.
Grzegorz Hajdarowicz:
Zdarzały się też sytuacje zabawne. 15
grudnia 1984 roku Jacek Torbicz poznał mnie z Arturem Thenem.
Artur jest młodszy od nas i chyba po raz pierwszy szedł na
demonstrację. Jacek prosił, abym ja z nim poszedł - "Ty masz
szczęście, ciebie nigdy nie łapią". Poszliśmy i akurat wtedy
zatrzymało nas ZOMO.
Maciej Gawlikowski:
Chciałbym podkreślić, że te kamienie,
proce i butelki z benzyną, to były działania obronne. Ich
celem była ochrona pokojowych demonstracji przed atakami
ZOMO i bezpieki. Te akty samoobrony w żaden sposób nie kłócą
się z zasadą walki bez użycia przemocy. Siedzi na sali
Tadeusz Drwal, człowiek nietypowy - pacyfista, ale też umiał
przyłożyć, jak było trzeba. Bezpieka napisała o nim, że jest
skłonny do działań terrorystycznych. To dość osobliwa
charakterystyka jednego z liderów ruchu pacyfistycznego. W
książce opisujemy środowisko hipisowskie, z którego Tadeusz
się wywodził. To jedna z "białych plam" w badaniach
historycznych po 1989 roku.
Piotr Pałka:
Autorzy podkreślają, że "Gaz na
ulicach" to książka o ludziach wykluczonych. Wszyscy panowie
byliście członkami Konfederacji Polski Niepodległej. Czy w
latach 80. czuliście się Panowie, wykluczeni? Czy czujecie
się wykluczeni dziś, obserwując politykę historyczną III RP?
Ryszard Pyzik:
W latach 80. nigdy nie czułem się
wykluczony. Działałem nie tylko w KPN, ale i w NZS, i w
"Solidarności". Tam wiedziano, że należę do Konfederacji i
traktowano mnie "normalnie".
Marek Bik:
Nie czułem się wykluczony ani na
początku stanu wojennego, ani później. W zakładzie karnym,
gdzie przebywałem, była nas, kapeenowców, spora grupa.
A po 1989 roku nie uważałem, aby rola odegrana przeze mnie
była aż tak wielka, abym musiał się doszukiwać swojego
nazwiska w publikacjach historycznych.
Inna rzecz, że dopiero teraz, gdy mija 30 lat od tamtych
wydarzeń, mamy odpowiedni dystans i możemy spojrzeć na tamte
wydarzenia spokojnie.
Dopiero teraz dowiaduje się, że w ocenach historyków byliśmy
wtedy młodzieżą radykalną. A wtedy, dla mnie to nie był
żaden radykalizm! Robiliśmy to, co uważaliśmy za stosowne.
Maciej Gawlikowski:
Jednak nie jest przypadkiem, że przez
ostatnie 20 lat o wielu sprawach prawie w ogóle się nie
mówiło. Nie mówię tylko o KPN, ale o innych zasłużonych
środowiskach, na przykład o ludziach, którzy wydawali
krakowskie pismo "Zomorządność". Marek Bik, powodowany
skromnością, twierdzi, że przez 20 lat nie szukał swojego
nazwiska na kartach historycznych książek, bo nie uważa, że
zrobił coś wielkiego. Niewiele osób zdążyło przeczytać tę
książkę, ale większość tych, którzy już ją czytali mówiło
mi: "Wstrząsające są te wspomnienia Marka Bika z
więzienia!". Nie trzeba chyba nic więcej dodawać...
Grzegorz Hajdarowicz:
Myśmy tego nie robili dla medali,
tylko dla Rzeczypospolitej. Ale nie da się ukryć, że dziś
pewne mainstreamowe organizacje polityczne zawładnęły
pamięcią o działalności opozycyjnej. A ja pamiętam, ile
myśmy organizowali demonstracji po Kombinatem. "Solidarność"
- przy całym szacunku dla tej organizacji - nie potrafiła
wtedy tylko własnymi siłami wydrukować ulotek, zorganizować
transparenty, butelki z benzyną. To wszystko przynosiliśmy
na demonstracje my, tzn. środowiska młodzieżowe.
Jak powstał IPN, to zwlekałem z wystąpieniem z wnioskiem o
wgląd do dokumentów SB na mój temat. Nie miałem na to czasu.
Ale jak w jednym z rządów ministrem został czerwony
prokurator, który zaczął coś tam wykrzykiwać o walce o
niepodległość, to szlag mnie trafił. Pojechałem do Wieliczki
i wystąpiłem o te papiery. Pomyślałem sobie, że za chwilę to
ten czerwony prokurator będzie tym, który obalił komunę! A
ja pamiętam, jak on zrobił sprawę o znieważenie godła
jednemu koledze (nie widzę go dzisiaj tutaj), za to, że w
czasie okupacji studium wojskowego UJ urwał guzik
funkcjonariuszowi.
Ważne jest więc, że pojawiają się
publikacje, które zbierają relacje świadków historii i
dokumentują to, jak wtedy było naprawdę. Dziękuję więc
autorom za to, że to wszystko zebrali i przepraszam, że tak
mało czasu poświęciłem na swoją relację, bo teraz, jak widzę
imponujący efekt ich pracy, mam trochę kaca.
Piotr Pałka:
Z rozmów w kuluarach wiem, że Jerzy
Mohl należy do tych nielicznych osób, które już przeczytały
książkę. Chciałem pana zapytać, czy było w tej książce co
nowego, coś, czego pan do tej pory nie wiedział?
Jerzy Mohl:
Na mnie największe wrażenie zrobił
wątek getta i opis gry, jaka była prowadzona przez SB z
aresztowanymi. Nie zdawałem sobie sprawy z tych piętrowych
intryg, z aktywności złowrogiej agentury celnej, z gry
sfałszowanymi grypsami... Wielkie wrażenie zrobił na mnie
opis sytuacji Marka Bika, który znalazł się w celi z kilkoma
agentami, usiłującymi go rozpracować. Ci agenci przekazywali
fałszywe informacje, w celu całkowitej dezinformacji
więźniów. W rezultacie więźniowie mieli zupełnie
zdeformowany obraz tego co się działo poza murami aresztu
oraz tego, co działo się wewnątrz budynku przy ul.
Montelupich.
Piotr Pałka:
Przyznaję, że przedstawiony w książce
opis działań SB wobec Marka Bika na Monte, wydaje mi się
jednym z najbardziej wyrazistych i poruszających tekstów,
jakie czytałem na temat stanu wojennego. Sądzę, że każdy
młody człowiek zainteresowany historią powinien ten fragment
książki koniecznie przeczytać. Te działania SB były tak
sprytne, tak nachalne i tak duże siły w nie zaangażowano, że
przypominał mi się biblijny opis kuszenia przez Szatana.
Marek Bik:
Z trudem rozmawiałem z jednym z
autorów książki o wydarzeniach na Monte. Spotykaliśmy się
kilkakrotnie. Chyba przy trzecim spotkaniu postawiłem sprawę
jasno (choć mój rozmówca jeszcze nie wiedział, do czego
zmierzam) - "Albo opowiem ci, jak było naprawdę i ty
podejmiesz się to tak opisać, albo rozmowa ze mną będzie
wyglądała w ten sposób, że będę ci zdawkowo odpowiadał na
twoje pytania". Getto nie tylko złamało niektórym ludziom
życie, ale doprowadziło do większość wpadek konspiracyjnych,
które nastąpiły w 1982 roku. Przez 28 lat nie chciałem o tym
mówić. Ale teraz postawiłem sprawę jasno: "Opowiem ci
jeszcze raz tę historię (bo początkowo we wspomnieniach ten
temat pomijałem), ale musicie o tym napisać". Jestem
przekonany, że dziś, po tylu latach, pewne sprawy muszą być
powiedziano jasno! Do momentu publikacji tej książki nie
było wiadomo, skąd latem 1982 roku SB miała pewną wiedzę na
temat KPN. Ja rozmawiałem o tym z Witkiem Tosiem po wyroku.
On cały czas nie wierzył w to, że dał się tak podejść w
celi. Potem w Zakładzie Karnym we Wrocławiu rozmawiałem z
innymi ludźmi, którzy także byli ofiarami agentury celnej i
każdy z nich wykluczał, aby takie sytuacje były możliwe. A
jeżeli nawet zdawali sobie z tego sprawę, to milczeli. W
1985 roku Witek zginął i ja przez ponad 20 lat nie
opowiadałem o tym. Nie rozmawiałem o tym z nikim - ani z
KPN-u, ani z innymi znajomymi. Dopiero półtora roku temu
zdecydowałem się opowiedzieć ze szczegółami na czym polegało
rzeczywiste śledztwo na getcie. Zbiegło się to z tym, że w
IPN udało się odnaleźć fotokopie donosów tajnych
współpracowników celnych (były one w strasznym stanie, ale
autorom książki udało się je odczytać). Wcześniej czytałem
tylko dwa teksty, w których wspomniano o getcie na Monte.
Jeden opublikowano w Gazecie Wyborczej (Paweł Smoleński
rozmawiał ze Stanisławem Handzlikiem), a drugi w
Rzeczpospolitej (wywiad Igora Janke ze Zbigniewem Fijakiem).
W książce "Gaz na ulicach" (mam ją w ręku dopiero od wczoraj
i zdążyłem zaledwie ją przerzucić) znalazłem trafną opinię
na temat przyczyn braku publikacji o getcie - panuje zmowa
milczenia między katami a ofiarami. Dlaczego kaci o tym nie
mówią, to wiemy. A ofiary po prostu wstydzą się swojej roli
i tego, że tak, a nie inaczej skończył się ich pobyt na
oddziale II A Aresztu Śledczego na Monte.
Ta książka jest pomnikiem krakowskiego
KPN-u. Ale dobrze się stało, że KPN (bo autorami książki są
byli Konfederaci) - jako jedyne chyba środowisko byłej
opozycji - opisuje nie tylko bohaterskie sprawy, ale także
sprawy trudne. Dobrze, że załatwiliśmy to we własnym gronie
i że to my sami o tym powiedzieliśmy.
Wojciech Słowik:
W 1983 roku, gdy poszliśmy na kolejny
marsz szlakiem I Kompanii Kadrowej, wtedy poszedł z nami
Marek Bik, który właśnie wyszedł z więzienia. Próbowałem
wówczas namówić Marka na rozmowę - "Opowiedz, jak tam
było?". Byliśmy kolegami, atmosfera na Kadrówce sprzyjała
takim "nocnym Polaków rozmowom". Ale Marek wtedy nie
opowiedział mi nic. Powiedział: 5- "Kiedyś ci opowiem".
Dopiero teraz się przełamał i dopiero teraz to rozumiem.
Maciej Gawlikowski:
Znam Marka Bika ponad ćwierć wieku,
ale nie wiedziałem nawet 1/5 z tego, co udało się dowiedzieć
Mirkowi Lewandowskiemu w rozmowie z Markiem.
Gwoli wyjaśnienia - podzieliliśmy się z Mirkiem Lewandowskim
w ten sposób pracą, że Mirek wziął na siebie tę trudniejszą
część, to jest rozmawiał z naszymi współtowarzyszami z
tamtych lat a ja zająłem się przyjemniejszą robotą, czyli
kontaktami z byłymi funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa,
Służby Więziennej i Wojskowej Służby Wewnętrznej.
Piotr Pałka:
Czy było więcej takich spraw, które
zaskoczyły was, autorów książki, w trakcie jej pisania?
Maciej Gawlikowski:
Dla mnie bardzo zaskakujące były
wyniki naszego "śledztwa" w sprawie tego, kto, kiedy i kogo
wysypał. Użyję konkretnego nazwiska - Stanisław Papież
(drukarz KPN, do niedawna - poseł LPR). Przez wiele lat
wszyscy w naszym środowisku byli przekonani, że wielu ludzi
poszło przez niego siedzieć. Tymczasem porównanie dat
dokumentów przesłuchań Papieża i innych zachowanych
dokumentów SB wykazało, że Papież nie podał bezpiece nowych
faktów. Potwierdził na protokół to, co SB już wcześniej
wiedziała. Oczywiście zrobił źle, ale ciężar gatunkowy tego
zła jest nieporównywalnie mniejszy od zarzutu wysypania
ludzi i struktur. A takich wypadków było kilka. Opisaliśmy
je szczegółowo. Ci ludzie, niesłusznie, przez 30 lat żyli z
piętnem hańby.
Piotr Pałka:
Czy panowie - pytanie kieruję do
bohaterów książki - spotkali kiedykolwiek później osoby "z
drugiej strony"?
Grzegorz Hajdarowicz:
Na jakiejś demonstracji wspólnie z
Grześkiem Pirowskim (którego tutaj chyba z nami niestety nie
ma) uratowaliśmy od linczu jakiegoś zomowca. Sporo już
oberwał (walkom ulicznym towarzyszyły duże emocje), ale
udało się wyperswadować najpierw samym sobie a potem innym,
że ma już dość i trzeba go puścić, aby wrócił do swoich jako
przestroga dla innych. Nie minęło parę dni, gdy w cukierni
(w pobliżu miejsca, w którym mieszkałem przy ul. Kazimierza
Wielkiego, stacjonowało ZOMO) zobaczyłem tego zomowca przede
mną w kolejce po ciastko. Ale nie rozmawiałem z nim na ten
temat, bo nie wiedziałem, czy mi się odwdzięczy.
Piotr Palka:
Jak rozumiem okres stanu wojennego nie
zakończył waszej działalności politycznej. Co robiliście
panowie przez resztę lat 80.?
Ryszard Pyzik:
Zostałem zatrzymany 31 sierpnia 1982 w
czasie walk ulicznych w Nowej Hucie. Panowie z SB
powiedzieli mi: - "Nareszcie cię mamy!" I wywieźli mnie w
Bieszczady (do obozu internowania). Po powrocie trafiłem od
razu na zamieszki w Nowej Hucie w październiku 1982. Potem
działałem już ostrożniej, bo zorientowałem się, że bezpieka
miała już o nas pewną wiedze.
Jerzy Mohl:
Zakończyłem swoją działalność w KPN na
przełomie maja i czerwca 1985 roku. Po zamordowaniu ks.
Popiełuszki uznałem, że musimy się na coś zdecydować - albo
idziemy na całość, albo musimy zrezygnować z działalności
opozycyjnej. Nie możemy bowiem dalej bawić się w takie
"przepychanki".
Maciej Gawlikowski:
Działalność w opozycji w czasach PRL,
a może zwłaszcza w Konfederacji, intensywnie wypalała.
Trudno było działać intensywnie przez wiele lat na
najwyższych obrotach. Osoby, które działały intensywnie w
okresie stanu wojennego później przechodziły na drugi plan.
Podobne zjawisko obserwujemy, gdy idzie o osoby, które
rozpoczynały działalność opozycyjną przed Sierpniem, jeszcze
w latach 70. Roma Kahl-Stachniewicz, Adam Macedoński i
Stanisław Palczewski - członkowie założyciele KPN w 1979
roku a wcześniej uczestnicy ROPCiO, którzy są tutaj dzisiaj
z nami, byli z nami także w stanie wojennym i później, ale
nie byli już na pierwszej linii. W PRL nie dawało się
działać na pełnych obrotach w opozycji niepodległościowej
przez 10 lat!
Wojciech Słowik:
Dla mnie zawieszenie a potem
zniesienie stanu wojennego nie było wyraźną cezurą. Wyraźną
granicą dla mnie, podobnie jak dla Jurka, było zamordowanie
ks. Popiełuszki w 1984 roku. Wtedy miałem wrażenie, że coś
się kończy.
Grzegorz Hajdarowicz:
Dla mnie ten okres tak na prawdę
skończył się wyborami kontraktowymi. Kandydował z listy KPN
w mieście, w którym nigdy wcześniej nie byłem, czyli w
Kielcach. Dostałem bodaj 5,7% głosów. To było jedno z dwóch
miast, w których Służba Bezpieczeństwa nie wytrzymała i
podjęła interwencję. O mojej uszkodzonej szczęce mówiła
wtedy nawet Wolna Europa.
Stan wojenny to był okres, gdy nasze
działania były chyba jednak najbardziej radykalne. Później
podejmowaliśmy działania już nie tak radykalne. Dla wielu z
nas było to drukowanie bibuły. Korzystam z okazji i dziękuję
w imieniu własnym i kolegów Władysławowi Pyrczakowi, który
jest dzisiaj na sali, u którego w domu w Wieliczce
drukowaliśmy przez wiele lat. To jest jeden z tych
fantastycznych ludzi, którzy nam pomagali i którzy byli
bohaterami tamtych czasów. A był to okres, kiedy
konfiskowano domy, samochody, mieszkania wykorzystywane do
działalności podziemnej...
Wojciech Słowik:
Władysław Pyrczak to była jedyna znana
mi osoba, która słuchała Wolnej Europy na kolumnach, na cały
regulator, tak głośno, że my drukując w piwnicy słyszeliśmy
niemal każde słowo.
Marek Bik:
Ja w drugiej połowie lat 80. bardziej
się zradykalizowałem i dlatego przeszedłem do pacyfistycznej
organizacji - działałem w WiP. Uderzyłem w Ludowe Wojsko
Polskie i w sojusze. Odmówiłem złożenia przysięgi na
wierność Związkowi Radzieckiemu.
Grzegorz Hajdarowicz:
Jak patrzę wstecz, to widzę sens tego,
co robiliśmy. Było nas niewielu, byliśmy młodzi, mieliśmy
zwariowane pomysły... Powiedzieliśmy zdecydowanie "nie!"
komunistom i jakiś udział w obaleniu komunizmu mieliśmy.
Piotr Pałka:
Rozmawiałem z autorem okładki do
książki, Miłoszem Lodowskim. Zapytałem go, dlaczego na
okładce jest duże zdjęcie zamaskowanej osoby a tytuł jest
ograniczony do trzech słów (inaczej niż w innych
publikacjach historycznych). Powiedział, że jego zamiarem
(zgodnym z intencją autorów) było, aby okładka przypominała
okładkę powieści kryminalnej. Książka została napisana
trochę na wzór filmu dokumentalnego, ale fragmentami czyta
się ją jak kryminał.
Grzegorz Hajdarowicz:
Autorzy bardzo obszernie opisali te
nasze działania w książce. Jestem pesymistą co do tego, czy
młodzież będzie chciała czytać tak obszerną publikację. Może
trzeba będzie ją przełożyć na tablety? A może kogoś to
zainspiruje do zrobienia filmu?
Ważne, że świadectwo naszego pokolenia zostało spisane. Bo
nigdy nie wiadomo co się jeszcze wydarzy. Moja rodzina
średnio co 40 lat wychodzi na zero w wyniku różnego rodzaju
powstań czy rewolucji, no to zostało jeszcze 19 lat...
Zdjęcia: Romana
Kahl-Stachniewicz i Mirosław Dziewoński.
|